Brockley Sid Brockley Sid
1936
BLOG

Spektakl „Tyle miłości” w Teatrze Studio Buffo

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 2

 

W minioną sobotę wybrałem się na przedstawienie muzyczne „Tyle miłości”, do Teatru Studio Buffo. Opakowanie i reklama, wzięła górę nad wszystkim innym co było grane tego dnia w stolicy, ponieważ przedstawienie w swojej konwencji miało opierać się na polskich szlagierach filmowych i kabaretowych lat 20 i 30.  Nie muszę dodawać, że wszystko okraszone jest nazwiskami znanych celebrytów, czyli Janusza Józefowicza, który występował, stepował, i opracował przedstawienie muzycznie, oraz mega gwiazdkę wszechtańczącą polskich parkietów  i Bollywood panią Nataszę Urbańską.
Konwencja przedstawienia zawierała połączenie techniki filmowej i teatralnej. Czyli można było zobaczyć  aktora Piotra Machalicę obecnego obrazem i duchem na deskach Buffo, czyli wyświetlanego z projektora, niekonwencjonalnie tworzącego duet z żywym i obecnym Januszem Józefowiczem. Zatem panowie, śpiewali, stepowali i tryskali humorem. Pokazując widzowi świetność minionej epoki. Chórki złożone z tańczących i śpiewających panów i pań, wywoływały wspomnień czar, na który publiczność odpowiadała żywiołowymi oklaskami. Wszystko w stylu znanym z przedstawień reżyserowanych przez Józefowicza w polskiej telewizji. Tylko, nie można było do końca ocenić z czym mamy do czynienia, czy jest to musical w stylu West Endu, humoreska napisana dla uwydatnienia talentu znanego choreografa, czy może pokaz światła. Nawet po wyjściu z teatru nie mogłem się zdecydować.
Wizja, którą zaoferował Józefowicz w przedstawieniu „Tyle miłości”, opiera się przede wszystkim na trzech założeniach. Po pierwsze głównej postaci kierownika muzycznego, który ma postawić kropkę nad „i” w niekwestionowanym sporze, kto jest najlepszy. Po drugie spektakl miał uwydatnić, powszechnie znaną z tabloidów, portali plotkarskich oraz telewizji, informację że oto związek J. Józefowicza i N. Urbańskiej, trwa i kwitnie, czego ewidentnym dowodem jest to właśnie przedstawienie. Po trzecie, Natasza Urbańska, ma wielki talent taneczny świetne ciało, mimo macierzyństwa i starość się jej nie ima.
 
Czego można byłoby spodziewać się po widowisku muzycznym, które miało premierę przed czternastoma laty. Przede wszystkim, błyskawic, które mogą powalić na ziemię. Gdy tymczasem mamy zielone strumienie światła, nijak nie pasujące do konwencji przedstawienia, a jednocześnie oślepiające widza. Przedstawienie jest bardzo nierówne, poskładane na siłę z aktów, których jedynym motywem wspólnym jest piosenka. Największym jednak zarzutem jest to że opowiedziana historia nie tworzy całości. Widz słyszy stare piosenki, ale nie może pojąć, czy łączy je jakaś wspólna cecha, poza hasłem „lata 20 i 30”. Oczywiście, nie brakuje tutaj ckliwości, czyli czegoś o uniwersalnej miłości, trudnych związkach i niby dramatach. Tylko wszystko zostaje opowiedziane w zupełnie niezrozumiałej formie. A jedynym błyskiem, który może się podobać jest chyba 3 akt, w którym Janusz Józefowicz przebrany za kobietę i z odpowiednim dystansem, flirtuje z sukcesem z widzem, piosenką „Seksapil to nasza broń kobieca….”. Jednak to zupełnie nie wystarcza, ponieważ krótkie, skądinąd przedstawienie, nie powinno pozostawiać widza obojętnym.
 
Medialny żywioł Nataszy Urbańskiej na pewno nie powala. W tle nieznanych, a śpiewających uczestników przedstawienia, jej talenty wokalne wypadają przeciętnie. Swoją wyjątkowość, akcentuje wpół nagim ciałem ubranym skąpe cekiny lub inne fatałaszki, na uciechę starszych panów, śliniących się na jej widok z pierwszego rzędu.
Najbardziej rażące w całym widowisku, były elementy stepowania, którym raczył widza Janusz Józefowicz. Na tej formie tańca nie znam się zupełnie, ale wiem na pewno, że markowanie tańca w rytmie gotowego podkładu wydobywającego się z głośnika nie jest dobrym pomysłem. Sprawdza się zapewne w nagrywaniu przedstawień telewizyjnych, gdzie wszystko można powtórzyć i każdemu przypisać świetny głos zgodny z ruchem warg, ale nie tam gdzie jest żywy widz, który obserwuje i może poznać co jest prawdą a co fałszem. Zresztą aktów stepujących, jest tak dużo, że miałem wrażenie że Studio Buffo, przyjęło generalnie zasadę iż każdy widz jest idiotą.
Forma jaką przyjął Józefowicz w swoim przedstawieniu, przypomina postawę damy idącej na bal, nie po to by się bawić, lecz po to by swoją suknię pokazać. Miałem wrażenie iż całe przedstawienie jest uszyte na miarę tylko pana Józefowicza i pani Urbańskiej, lecz nie po to aby widza zachwycić, lecz po to by swój wizerunek pielęgnować, za pomocą wytartych już sztuczek estradowych. Nie tworzy to całości, tylko zlepek elementów niezbyt pasujących do siebie. Istnych perkalików, po których publiczność ma klaskać.  
Podobno, jak mawiał Irzykowski, nie wolno włazić z kopytami do duszy twórcy – można odnosić się jedynie do jego twórczości. Ale przecież J. Józefowicz, ze swojej duszy, czytaj związku z Nataszą Urbańską, uczynił przedmiot debaty publicznej. Bez najmniejszej ostrożności petryfikuje swój związek, i utrwala to na deskach teatru. Widz wie, że Józefowicz i Urbańska to para. Może o to chodzi? Ale na pewno nie wszystkim.
Przedstawienie jest poniekąd kartką z kalendarza naszej świetnej polskiej historii muzyki rozrywkowej. Szkoda tylko, że kartka ta, została wyrwana brutalnie i niedokładnie, a właściwie porozrywana na strzępy. W niemieckim kalendarzu dadaistów, jeden z teoretyków tego kierunku oświadcza, że głównym powołaniem dadaizmu jest ”zredukować do zera główne wyobrażenia o świecie, tak aby rozpłynęły się w marne tenebrarum nonsensu, co da się unaocznić przez najokropniejsze absurdy i skrajne wariactwo”. Te hasła zdaje się wziął na serio Józefowicz, wmontowując w spektakl historyczny, nowoczesne elementy laserowego przedstawienia w styluJean Michel Jarre, gdzie promienie światła lasera wdzierają się między krzesła „zupełnie jak przed wojną”. Natomiast zjawisko humoru, które ma towarzyszyć spektaklowi, dowodzi, że od śmieszności do wzniosłości jest jeden krok, tak jak od finezji artystycznej do tandety. Ale jeszcze Napoleon stwierdził, że w stronę odwrotną jest również jeden krok, a może bliżej. Parodia czyha za ścianą tragedii.
 
P.S Odtrutką tego co między 19 a 20.30 zgotowało mi Buffo była znakomita kolacja w gronie bliskich znajomych w Zapiecku, i to była największa pociecha z sobotniego wieczoru.    
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura