Cisza.
- Przepraszam, czy można robić zdjęcia?
- Tak. Ale tylko bez fleszy – odpowiedziała pani, bacznym okiem pilnująca wystawy.
Jeszcze kilka minut stałem w miejscu, usiłując w swoim telefonie wymusić wyłączenie automatycznego błysku, pojawiającego się wraz ze zdjęciem i gotowe. To znaczy jestem gotowy, do krótkiego spaceru po wystawie Gwiazdy na gwiazdkę w Muzeum Narodowym, początek 17 grudzień 2010 zakończenie 13 lutego 2011. Podobno:
„Dzieła na podłożu papierowym, zgodnie z przyjętymi światowymi standardami konserwatorskimi, mogą być eksponowane nie dłużej niż dwa, trzy miesiące, co sprawia, że każda wystawa takich prac staje się wielkim wydarzeniem i niepowtarzalną okazją do poznania zawartości muzealnych magazynów.”
Mnie w takich wypadkach przyciągają przede wszystkim nazwiska, Marca Chagalla, Paula Klee, Wassilego Kandinsky’ego czy Henri Matisse’a. Dużą atrakcją są również dzieła Pabla Picassa, wraz z jego najciekawszym z polskiej perspektywy dziełem ‘Dziewczyna polska’.
Pierwsze wrażenie po wejściu do pomieszczenia w którym znajdowała się wystawa to zaskoczenie, że jest owych rysunków, grafik, malowideł niezwykle mało. Mimo to imponujące nazwiska zgromadzonych artystów, powiększają tą przestrzeń w wyobraźni wielokrotnie.
Interesujące rysunki Picassa, któremu tak naprawdę nigdy nie wiadomo o co chodziło, rzuciły się cieniem na kolekcję talerzy wykonanych przez artystę, a które znalazły się w posiadaniu MN. Proszę zwrócić uwagę na niektóre z nich żywcem przypominają symbol polskiego teleranka, lub ramówki emitowanej przez TVP, pod tytułem przerwa!? Czyżby Picasso wiedział, rozumiał nas Polaków, albo w swoim ukochaniu komunizmu wysyłał nam jakieś sygnały? Świat sztuki jest nieodgadniony.
Najbardziej przykuły moją uwagę mini grafiki Paula Klee, oczywiście nie staram się posiąść wiedzy na temat tego co miał na myśli, rysując swoje kreseczki ołówkiem, ale jako obserwator przyznaję, wrażenie jest takie jakby nad tym skrawkiem papieru podpisanym PK, ślęczały rączki calineczki lub innego skrzata, nigdy człowieka. 10 centymetrów kwadratowych pokrytych zostało pieczołowicie pociągnięciami ołówka, tworząc zgrabne kształty i powierzchnie. Zresztą, tytuł jednej z grafik to „Powietrzny zameczek”, nie zamek, czy zamczysko, tylko maciupeńki zameczek. I to daje już impuls wyobraźni, właśnie owa mikroskopijna wręcz wielkość. Chyba nie przez przypadek sąsiadująca z dokonaniami innego artysty Christo. Ten z kolei wydobywa w swych dziełach, na światło dzienne umiłowanie do megalomanii. Opakował Reichstag w 1995 roku. Czyli w swojej chyba najsłynniejszej instalacji owinął materiałem budynek parlamentu Niemiec. Jako przedstawiciel land artu - czyli kierunku w sztuce współczesnej posługującego się otaczającymi nas przedmiotami, naturą pejzażem i architekturą. 90 alpinistów i 120 wykonało zamysł instalacji Christo. Reichstag był zawinięty przez 14 dni. Kolejną równie rozpoznawaną instalacją tego artysty był projekt parasolki. O świcie 9 października 1991 roku 1880 robotników, zatrudnionych przez artystów rozpoczęło otwieranie 3100 parasoli poustawianych w Japonii, oraz kalifornijskiej dolinie położonej 60 mil od Los Angeles. Japońskie parasole (1340) były niebieskie, kalifornijskie żółte.
Na ścianach pomieszczenia wystawy, zostały umieszczone informacje, które średnio zorientowanym widzom, takim jak ja, miały przybliżyć z jakim nurtem sztuki, mają do czynienia:
Fluxus– międzynarodowy ruch artystyczny obejmujący działania w obrębie sztuk wizualnych – malarstwo, rzeźba, happening, a także eksperymentalną. Poezję oraz muzykę. Artyści związani z Fluxuem przekraczali tradycyjne podziały między poszczególnymi dziedzinami sztuki. Ich działania charakteryzowała spontaniczność, wykorzystanie elementu przypadku, specyficzny humor. George Maclunas w 1960 roku użył jako pierwszy tej nazwy wydając czasopismo pod tym tytułem.
Muszę dodać koniecznie parę słów o ‘lwicach’. Żadnych zwierząt (poza jednym koniem), na wystawie nie widziałem, ale to słowo pasuje do postaw pań strzegących porządku. Niewielkie pomieszczenie i dwie osoby śledzące każdy ruch zwiedzających. Przy tym niezwykła czujność. Pełen szacunek dla ich pracy, bo i zgromadzone dzieła warte co najmniej kilkadziesiąt milionów. Ale spoglądając retrospektywnie, miesiąc wcześniej odwiedziłem wystawę Gauguina w londyńskiej Tate Modern. Tam zwiedzający, zbliżają się do obrazów, kichają, fotografują z fleszem i nikogo to nie obchodzi. Pilnujący ziewając spoglądają na zegarki. Czas leci a wystawa trwa, czujne oko nikogo nie doprowadzało do porządku. W Muzeum Narodowym jest inaczej, powiem nawet lepiej, bo taka baczność zdradza widzowi, że ma do czynienia z czymś wartościowym, niezwykłym – i z takiej różnicy cieszę się bardzo.
Muzeum Narodowe w Warszawie, wystawa Gwiazdy na Gwiazdkę – bilet normalny 17 złotych – warto.
Inne tematy w dziale Kultura