Poradził ktoś lekarzowi chorób psychiki, aby w swym gabinecie, na widocznym miejscu, zawiesił rozmaite maski. Pacjent zaraz po wejściu, sam dokona diagnozy czyli wyboru. Oto maska, która mu się najbardziej podoba: pozór, który niegdyś chciał przybrać, postać, którą kiedyś mógł przyjąć, bohater, którym powinien był zostać…
Każdy człowiek, z początku dla napaści, później już tylko dla obrony, zasłania sobie twarz maską. Aby otoczenie zadziwić, aby uczucie swoje oszczędzić, aby łatwiej było mu żyć. Ale potem do maski się przyzwyczaja. I nie zdejmuje jej nawet wtedy, gdy odeszli ostatni już goście. Gra własną rolę jeszcze wówczas gdy lustro odebrano mu z ręki
Andrzej Banach, Wybór maski
Czy skarpetki odgrywają w życiu człowieka istotną funkcję? Przecież to część garderoby zakładana dla wygody i większość czasu ukryta w bucie lub kapciu. Jednak swoją muzę odnalazł w skarpetkach Francuz Daniel Colas pisząc sztukę Skarpetki, opus 124 (Les Chaussettes, opus 124), która zagościła na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie. Jak to możliwe – zadawałem sobie pytanie, aby tak trywialne nazwać sztukę? Lecz przecież w rzeczach małych tkwią owe fajerwerki, ozdobniki i brylanciki teatralne jak mawiał K. Irzykowski. Sylwestrowy wieczór między 19 a 22, spędziłem w towarzystwie doborowym, czyli Wojciecha Pszoniaka oraz Piotra Fronczewskiego, którzy obrotnie oraz w wielkiej formie zabawiali ze sceny widzów. Mamy do czynienia tutaj z tym, co w sztukach pięknych moim zdaniem najbardziej przyciągające i istotne, czyli wyjście z określonej i przyjętej formy. Dwóch starszych panów, przygotowuje się do spektaklu, który ma przywrócić blask świetności ich karier aktorskich. Smutne i zupełnie odmienne życiorysy spotykają się aby ‘próbować’ czyli grać (jeden z nich gra na kontrabasie drugi na skrzypcach) i recytować. Czy tylko dwie osoby na deskach mogą czymś zaskoczyć, rzucić jakiś nowy cień na ten kunsztowny zawód, czy wreszcie wyjść ze skóry aby zainteresować widza? Wydaje się iż w świecie poszukiwania coraz to nowych, większych emocji jest to niemożliwe. Ale to tylko pozór, Skarpetki, opus 124, jest przedstawieniem, które coś dowodzi i uzmysławia. Świat doznań wizualnych bez teatru to pusty świat. Sala teatru pękała w szwach, być może dlatego, że był to sylwester ale już po pierwszym akcie naturalnie było, że powód leży gdzie indziej. Sztuka jest tak uszyta, iż obnaża wnętrze człowieka, to znaczy porusza najbardziej istotne problemy trapiące śmiertelnika. Pełno tu paradoksów tak jak w życiu. Przedstawienie w próbie, poważne teksty wiersze Baudelaira, a mimo to wszystko ma zostać zagrane w kostiumach klaunów. I to takich z czerwonymi nosami.
W pewnym momencie podekscytowany Bremont (Wojciech Pszoniak) wykrzykuje w stronę Verdiera (P. Fronczewski) – Pan jest pedałem. A pan jest głupcem – chwilę później odpowiada Verdier. Może to taka zjadliwa ironia wszystkiego co trapi obecnie społeczeństwo. Kimkolwiek jesteś widzu – zdaje się mówić dramaturg – zerknij w lustro i zauważ swoją maskę, którą nosisz. Każda scena, podobnie jak oś, wokół której misternie utkana jest akcja sztuki, wydaje się być groteskowa. Tak śmieszna jak dziura w skarpetce Verdiera, od której zauważenia rozpoczyna się emocjonująca gra. Jej celem jest przedstawienie osobliwość, niedomagań uprzedzeń i fobii, które często trapią człowieka. Taki wymuszony chrzest za cenę ułaskawienia niepohamowanej wielkoduszności wyobraźni, która zdolna do samooceny krzyczy w końcu – zobacz jesteś zwykłym głupcem etykietującym innych bez najmniejszego sensu. I niby wszystko ostatecznie poskładane w całość, wydaje się być oczywistą przygodą, to mimo to, istnieje tutaj jakiś głęboki niepokój – całkiem błahy jak tytułowa dziura w skarpecie, która przecież świadczy o tym że: człowiek ma coś do ukrycia– jak stwierdził Bremont.
W gruncie rzeczy ci zwykli ludzie, dwaj podstarzali aktorzy usiłujący wygrać coś w życiu, paradując w przebraniach klaunów, stanowią dwie twarze tej samej postaci. Mocno rozbieżne a jednocześnie całkowicie identyczne – ludzie i tyle. Próżni, niepoważni, pełni sprzeczności ze swoimi słabościami i okrucieństwem. Zwyczajni klauni, którzy wiedzą że: ‘talerze należy płukać w ciepłej wodzie’, ‘a człowiek łysy wygląda jak głupi chuj ze skórą niemowlaka na głowie’.
Co równie ważne artyści grający sztukę musieli zmierzyć się z trudnym konceptem formy, który wymyślił Daniel Cloas oraz z ‘własnymi nazwiskami’ czyli Piotrem Fronczewskim i Wojciechem Pszoniakiem. Zadanie niełatwe skądinąd, wykonane zostało moim zdaniem w 100 %, nazwiska nie prześcigają granych postaci, widz odnajduje wszystko to, po co przychodzi do teatru. Dowodem tego może być reakcja widowni, która w owacjach na stojąco, wielokrotnie, przywołuje aktorów na scenę.
Pewna iskra – myśl, pojawiała się w mojej głowie kiedy obserwowałem wypadki na scenie. Co zwycięży tym razem? Rozsądek, czy może głupota i uprzedzenia? Lecz oto, okazuje się, iż ostatecznie przestaje funkcjonować podział dobro – zło, wszystko zlewa się w jedność, może jedno usposabia drugie, lub naturalnie uzupełnia. Bo oto gra humorem zamienia się bardzo szybko w zadumę, symbolika, parabole, jest tego pełno. A rozstrzygnięcie i tak nie jest oczywiste i jednoznaczne. ‘Jakim być’, pytał kiedyś poeta, to zagadnienie istotne, ale do tego prowadzi pewna retrospekcja człowieka, rzut oka na własne odbicie w lustrze i co chyba najważniejsze świadomość tego, iż zawsze towarzyszy nam jakaś maska? Wszystko to odkrywa przed nami bardzo dobra sztuka Skarpetki, opus 124 – w reżyserii Macieja Englerta, którą z wielu powodów, zobaczyć naprawdę warto.
Teatr Współczesny w Warszawie – Skarpetki opus 124 – cena dwóch biletów 160 zł – czyli niewiele jak na przedstawienie sylwestrowe. Ocena – warto, tak jak w przypadku większości spektakli granych na deskach ‘Współczesnego’.
Inne tematy w dziale Kultura