Brockley Sid Brockley Sid
3356
BLOG

Teatr Narodowy w Warszawie – Mewa - recenzja

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 18

 

Pech chciał, że kupiłem bilety na spektakl ‘Mewa’ w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Zachęcony zarówno dziełem świetnego rosyjskiego dramaturga jak i poprzednimi adaptacjami tej samej autorki w Teatrze Współczesnym. Jak napisał Czechow miała to być: „komedia, na trzy role żeńskie, sześć męskich, cztery akty, pejzaż, widok na jezioro; dużo rozmów o literaturze, mało akcji, pięć pudów miłości”. W rzeczywistości były rozmowy o czymś tam, na pewno nie o literaturze, trochę ckliwej scenicznej filozofii, parę uśmiechów, mnóstwo min i wysilania się na rozbawienie publiczności, do tego bardzo słabo. Jednym słowem kiepski serial klasy B, zagrany na deskach Teatru Narodowego i to w doborowej obsadzie. Program, który nabyłem tuż przed spektaklem informuje nas, że pierwsza realizacja, która odbyła się w Teatrze Aleksandryjskim w Sankt Petersburgu (1896), przyniósł spektakularną klapę. Minęło ponad 100 lat i z czystym sumieniem można wpisać ‘Mewę’, na listę niepowodzeń Teatru Narodowego. Wydaje się, że reżyserka nie udźwignęła ciężaru Czechowa, zagadkowego i skomplikowanego autora. Siedząc w swoim VI rzędzie, już po pierwszym akcie zastanawiałem się co jest gorsze oglądanie tej sztuki czy słuchanie szeleszczenia wcinanych z zapałem orzeszków w czekoladzie przez opasłego osobnika rząd niżej. Nuda i ziewanie to wrażenia, które pozostawia spektakl. Czego zabrakło? Na to pytanie chyba najtrudniej jest odpowiedzieć. Przychodząc do teatru oczekuję zaskoczenia, żywiołowości, hipnozy ze strony aktorów. Nigdy myśli, która niczym świder drąży w głowie pytanie, kiedy koniec? Ten Czechow nieodgadniony, wieloznaczny, cały czas aktualny, którego kochają wielbiciele sztuki teatralnej na całym świecie, w rękach Pani Agnieszki Glińskiej, stał się marmoladą bez smaku, która staje niczym ość w gardle. I nie pomagają tu wielkie nazwiska Joanny Szczepkowskiej, Pawła Wawrzeckiego, Krzysztofa Stelmaszczyka, sztuka pozostaje mdła od początku do końca, pozostawiając jedyny niepokój u widza czy za szybą zaparkowanego przed teatrem samochodu nie znajdę mandatu już po wyjściu.
To co stanowi silną stronę każdej sztuki Czechowa, to właśnie ludzie, aktorzy przystępujący do życia bez żadnych uprzedzeń. Zabezpieczeni od wszelkich rozczarowań i pragnący jedynie widzieć i bawić się kalejdoskopiczną grą sił i zjawisk. Tutaj nagle tracą wesołość i swobodę, smutnieją chociaż mają być zabawni. Momentami postradałem rachubę, czy przypadkiem nie uczestniczę w monodramie jednego aktora? Kiedy to Dominika Kluźniak – tytułowa Nina Zarieczna, wyrzucała z siebie potoki słów niczym nadpobudliwe dziecko. Gra staje się koszmarem, zabawa zmorą, chociaż plan był zapewne taki, aby publiczność chociaż w niewielkim stopniu współodczuwała bawiąc się i płacząc jednocześnie. Na scenie widać jedynie niekontrolowane wybuchy – smutek, rozpacz, melancholia taedium vitae, ucieczka przed życiem – śmierć, reżyserka całość wrzuca tutaj do jednego kotła, a wszystko przyobleka piaszczystą barwą nudy. Ponad dwie godziny spektaklu, w którym trzeba truć się przemierzłym widokiem zarówno postaci jak i gry aktorskiej.
Wiem również, że krytyka nie powinna opierać się tylko i wyłącznie na negatywnych doznaniach. Jej zadaniem jest jednocześnie wyławianie tych perełek, tkwiących w bagnie szablonowej słabości. Ale cóż począć, kiedy wstając dzisiaj rano ciągle byłem zły na siebie, że zobaczyłem ‘Mewę’, oraz na Teatr Narodowy, że wystawia takie gnioty. Ogół pozostawia posmak, niezręczności i banalności. A przecież Czechow, to dramaturg najwyższego lotu. Tutaj jego dzieło zaczyna żyć własnym niekontrolowanym życiem, lichego gatunku. Porównałbym to z haftowaniem, na kupionym gotowym wzorku (sztuka Czechowa), zarówno osoba odpowiedzialna za przekład czyli Agnieszka Lubomira Piotrowska, jak i reżyser Agnieszka Glińska, powinny były wyszyć krzyżykami własnych sympatii i urazów, mniej lub więcej kunsztowne deseniki. Takie wzorki to zachwyt widza, napięcie, barwna postać na deskach, czyli wszystko to co można było zrobić z gotowym, bardzo dobrym modelem. Jedwab obserwacji oraz zdolność adaptacji jest tutaj jednak poniżej oczekiwanego poziomu. Słabizna bije w widza niczym scena szeroka. Gdzieniegdzie tylko błyśnie jaskrawsza nitka – kwestie wypowiadane przez lekarza Jewgienija Dorna w którego wcielił się P. Wawrzecki. Pozostałe osoby ma się wrażenie, że poruszają na scenie w sposób niedostatecznie umotywowany, pauzy stają się wręcz nieznośne i za długie. Ostatecznie tytułowa, martwa mewa jest tylko synonimem nieporadności i zepsucia talentu.    
 
Krytycy opisujący sztuki Czechowa jeszcze za jego życia, zgodnie podkreślali że musiał on być genialnym widzem.  Gdyby istniał wehikuł czasu i autor ‘Mewy’ zasiadł by na widowni Teatru Narodowego i obejrzał, swoje zmasakrowane dzieło, powiedziałby zapewne – moja sztuka zgniła w majestacie Teatru Narodowego w Warszawie.
 
 
 
Teatr Narodowy w Warszawie – Mewa, w reżyserii Agnieszki Glińskiej, naprawdę nie warto lub bardziej strata czasu.Cena 2 biletów 180 zł. Dla porównania cena 2 biletów w londyńskim Royal National Theatre to ok. 100 zł.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Kultura