stefanplazek stefanplazek
357
BLOG

O nierogaciźnie, albo inaczej o sferach rządzących

stefanplazek stefanplazek Rolnictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

W naszym rodzinnym gospodarstwie rolnym na Miechowszczyźnie zawsze trzymało się nierogaciznę. I od kiedy nasza pamięć sięga, zawsze spoczywało na tej sferze rolniczej aktywności uważne oko władzy publicznej.

Za okupacji Niemcy jako pierwsi kazali świnie kolczykować i zakazali gospodarskiego uboju. Mało kto pamięta, że ten utrzymywany już odtąd przez wszystkie ustroje rygor powstał nie w interesie dobrostanu zwierząt lub postępu rolnictwa, lecz najzwyczajniej dla ułatwienia kontroli władzy publicznej (zwłaszcza w czasie wojennym) nad pogłowiem.

A potem było jeszcze plugawiej. O ile za Niemca terminy kontygentów były jakoś skorelowane z cyklem hodowlanym, o tyle za władzy ludowej już umyślnie nie: terminy obowiązkowych dostaw wyznaczano specjalnie dla tzw. kułaków (czyli rolników nie chcących poddać się kolektywizacji) tak, iżby mieli oni trudność w ich dotrzymaniu. W efekcie mój dziadek, żołnierz trzech wojen o Polskę (1918-19, 1920 i 1939) był na starość co rusz pakowany do więzienia w Tarnowie m. in. za spóźnianie się z dostawą tuczników. Obowiązkowe dostawy, mało kto pamięta, były utrzymywane aż do 1972 roku.

A potem było jeszcze plugawiej. Zniknęły wprawdzie obowiązkowe dostawy, ale prywatny rolnik hodujący świnie iżby dostać przydział na najlichszy choćby ciągnik krajowy musiał wraz z rodziną przez kilka lat wypruwać sobie żyły dostarczając do państwowego skupu za bezcen ze sto tuczników. Kto hodował świnie, ten wie, jaki to straszny wysiłek w skali małego chłopskiego chlewika.

A potem było jeszcze plugawiej. Nastał wprawdzie wolny rynek, ale nad sinusoidą cen żywca wieprzowego rozciągnęła się tajemna mistyczna zasłona, którą przezierać mogli tylko najtężsi baronowie byłego ZSL (obecnie PSL) czy Samoobrony. Pytam kiedyś znajomego rolnika, jak to jest, że gdy on zmuszony jest sprzedawać świński żywiec po 3.5 zł, czyli poniżej wszelkich kosztów produkcji, to i tak kiełbasa po 10 zł składa się w połowie z wody i chemii. A on na to odpowiada szczerze- „Ja nie wiem”. Najwidoczniej jest taka nieodzowna potrzeba, iżby łańcuszek pośredni między hodowcą a konsumentem zarabiał nie jakieś nędzne 200%, a co najmniej drugie tyle. A przypominam, że przed wojną kilo kiełbasy kosztowało mniej więcej tyle co kilo żywca, zaś kiełbasę wytwarzał każdy kto zapragnął. Pytam znajomą urzędniczkę z tzw. Ministerstwa Rolnictwa, jak to jest, że we Francji, Niemczech , Austrii czy wielu innych krajach Unii lokalny rolnik może w miednicy wyrobić , za oborą uwędzić w i w domu sprzedawać lokalny produkt wędliniarski, a nasz rolnik iżby to robić musi sobie zafundować w roli wytwórni laboratorium lepsze niż NASA. A ona na to, że takie były nasze warunki akcesyjne do UE. Na co ja pytam dalej, skąd takie zróżnicowanie tych warunków. A ona na to: „To skomplikowane”. Argumentu, iż to wszystko w trosce o zdrowie konsumenta, nie słucham, bo przypominam, że właśnie za sprawą zadziwiającej ślepoty państwowego sanepidu wszyscy jedliśmy przez co najmniej 10 lat wędliny wyrabiane z solą drogową, taką z hałd zachlastanych na czarno brudem z asfaltu.

A teraz jest jeszcze plugawiej. Nastał czas „afrykańskiego pomoru świń”, radosny dla wszystkich konkurentów wieprzowiny z Polski. Ledwo wieść o nim się rozległa, a zanim w ogóle stwierdzono na pewno jego przypadki u nas, już ten nasz surowiec stał się praktycznie wyklęty w całej Europie, w wielu przypadkach gorzej niż mięso z tkliwie zewsząd wspieranej Ukrainy. Dochodziło już do tego, że np. w Danii nie wpuszczano do świńskich chlewni delegatów oficjalnych delegacji z Polski mimo, że odwiedziny takie były w programie.

Nie doświadczamy żadnego, ale to żadnego wsparcia reszty UE w naszym problemie z zarażonymi dzikami ze Wschodu. Z góry odpuszczono nas sobie, skrzętnie profitując odpadnięcie polskiej konkurencji. Ale – to nie nowina, że unijna solidarność to pic na wodę. Gorzej, że również nasz każdoczesny rząd też nie wykazuje solidarności z producentami krajowej wieprzowiny.

Czy zaobserwowaliśmy mianowicie jakoweś dyplomatyczne bądź promocyjne wysiłki dla przezwyciężenia niezasłużonego międzynarodowego ostracyzmu godzącego w naszych producentów? Nie. Polski schabowy nie wydaje się być tak medialnie trendy jak np. polskie jabłko.

 To może stworzono jakoweś mechanizmy profilaktyki przed zarażeniami, wspomagające producentów? Choćby np. technologie i kredyty na skuteczne ogrodzenia hodowli? Też nie. Wszystko rozpłynęło się w bełkocie o wybijaniu dzików. Sytuacja jest bardzo poważna, grożąca upadkiem całego ważnego sektora krajowego rolnictwa, a nikt nie bije na alarm i nikt nie myśli o sensownych remediach.

No to może prowadzone są jakoweś badania np. farmakologiczne nad powściągnięciem ekspansji wirusa? Owszem, ale nie w Polsce.

Pochodzę ze wsi i znam zwyczaje dzików. Cechuje je silny terytorializm. To w żadnym razie nie są stworzenia samorzutnie migrujące w krótkim czasie kilkaset kilometrów. A tymczasem nagle w ostatnich tygodniach wybuchają dwa nowe ogniska epidemii w Lubuskiem i w Wielkopolsce, o pół Polski odległe od wcześniejszych na wschodzie kraju. I nikt oficjalnie nie pyta, jak to w ogóle mogło się wydarzyć. W ubiegłym roku były znajdowane na zachodzie Polski martwe sztuki zamrożone na kość mimo dodatniej temperatury otoczenia, mówił mi o tym znajomy leśnik. A skoro wg mojej wiedzy świnie nie umieją latać, ani się same hibernować, to nie może nie zostać gruntownie zbadana hipoteza terroryzmu biologicznego. Jednak nic nie słychać o jakimkolwiek śledztwie, apelach Policji o dostarczanie informacji . Wyłącznym dopuszczalnym winowajcą pozostaje mityczny dziczek - wędrowniczek.

Piszę te uwagi nie ze strachu. Sam potrafię zrobić dobrą kiełbasę, mam brata gospodarza na wsi, dam sobie radę jak bez skazywania się na drogie i niesmaczne importy mięsne z Chin czy Danii. Dziadek za Adolfa też sobie radził. Piszę jedynie ku przestrodze krótkowzrocznym politykom. Bo jak problem przeskoczy z nielicznej (i przez to lekceważonej) grupy wyborców – hodowców nierogacizny na daleko szerszą bo już ogólnopolską grupę jej konsumentów, to tak, jak B. Bul potknął się o rozjechaną na pasach zakonnicę w ciąży, kolejny pretendent do powtórnej prezydentury może się potknąć o padłego dzika.

                                                       Stefan Płażek, 20.XII. 2019r.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka