Polska płytą stoi. Boom mieszkaniowy zwłaszcza ten z lat 70. wpłynął na charakterystyczną architekturę większości polskich miast. W tamtych czasach każdy marzył o własnym "M". Czekało się w kuriozalnych kolejkach na przydział (temat poruszali filmowcy : m. in. "Alternatywy 4", "Nie ma róży bez ognia"). Dziś w lepszej kapitalistycznej Polsce na kupno własnościowego mieszkania nawet w brzydkim bloku z płyty stać niewielu.
Na blokowiskach zwykle nie dzieje się wiele. Do Centrum daleko, w pobliżu same markety, gdzieniegdzie jakiś obskurny pub, targowisko, może kino. Młodzi po szkole czy pracy w większości się nudzą. Siedzą przed klatkami/komputerami i marzą o lepszym świecie. Czasem z nudów ktoś komuś da po mordzie, pomaluje sprayem pobliski kiosk, ukradnie radio samochodowe by było na piwo. Każdy chce zaistnieć, zostać dostrzeżony, zapamiętany przynajmniej w lokalnym środowisku. Tutaj nieco bardziej dosłownie niż w życiu w ogóle wygrywa silniejszy, bezczelniejszy.
Rap kiedyś mówił o ciężkim życiu na blokowiskach. Przynajmniej tak twierdzili fachowcy. Dzięki temu odniósł taki sukces. Dziennikarze podkreślali, że kultura hip hopu to ważne zjawisko, autentyczne. Raperzy to przedstawiciele przegranych. Peja (jeden z głównych bohaterów głośnego dokumentu S. Latkowskiego "Blokersi") mówi o swoich ziomalach z osiedla, że są "ostatnim przewodem łańcucha pokarmowego". Oszukani przez władze, bez szans na lepsze jutro, skazani na osiedlowe getto. Ludzie mieszkający w wielkich blokach z płyty utożsamiali się z kawałkami mówiącymi o ich niedoli.
Hip Hop jednak szybko się wyczerpał. Komercja z którą początkowo walczył zeżarła go od środka. To było do przewidzenia. Dziś na osiedlach równie popularna muzyką co niegdyś hip-hop są produkcje Dody i Feel.
Nie każda muzyka jest sztuką. W moim mniemaniu sztuka nie jest ani rap, ani wdzięcznie wykonane graffiti na osiedlowym bloku. Sztuka jest pozytywna, humanizuje człowieka, rozwija, pieści jego zmysły. Tymczasem hip hop, nawet ten autentyczny, ugruntowuje (ugruntowywał) swoich odbiorców w mniemaniu, że skoro jest mi tak źle, to mam prawo być sfrustrowany i robić głupstwa. Mogę palić jointy, chlać alkohol , nienawidzić policji i ogólnie być wkurw... na ludzi. To pseudo alibi jest społecznie szkodliwe.
Inne tematy w dziale Kultura