Z Patriotami tak jest chyba od zawsze. W publicznych debatach, troszczący się o los swojego kraju, zaangażowani ludzie dobrej woli, zwykli emocjonować się znacznie bardziej niż kosmopolici prowokacyjnie deklamujący przed kamerami, że dla nich "Polska NIE jest najważniejsza".
Chociaż profesjonalnie prowokowani "ludzie dobrej woli" często dają sobą manipulować i łatwo popadają w awanturnictwo... to w sporach Patriotów z kosmopolitami zawsze kibicuję tym pierwszym.
Ten wstęp zapewne nie uchroni mnie przed słusznym gniewem rozemocjonowanego "Ludu dobrej woli".
Jeśli przyjmiemy, że wysoki poziom rozemocjonowania szkodzi racjonalnej ocenie, to musimy też przyjąć, że w sprawach związanych z (bardzo przecież emocjonującą) polityką, rozumowa analiza nie powinna mieć zastosowania.
Przez trzy lata politycznego blogowania przekonałem się o tym wielokrotnie. Oto trzy podstawowe obserwacje:
1) Notki personalne (kto, z kim, dla kogo, przeciwko komu?) z reguły wzbudzają większe zainteresowanie od notek na tematy programowe.
2) Polemika z medialnymi aksjomatami (uwielbienie demokracji, frekwencji, jedności-niekłótliwości polityków) nie może przynieść pozytywnych rezultatów
3) Najdelikatniejsza krytyka partii uwielbianej przez innych dyskutantów najczęściej uznawana jest za wypowiedzenie wojny lub zdradę...
Nie zamierzam prezentować listy szczególnie emocjonalnych blogerów i komentatorów :) Podam tylko przykłady skutków do jakich powadzi szlachetne podekscytowanie.
Zachwyt konkretnym politykiem może np. spowodować, że któryś z blogerów (słynny, bardzo słynny...) zacznie całkiem poważnie bronić wysokiego wzrostu swojego ulubieńca! I uparcie twierdzić że jest on równie wysoki jak jego konkurent, który w rzeczywistości jest... o kilka centymetrów wyższy.
Poddanie się urokowi medialnych aksjomatów (na temat demokracji, frekwencji, tolerancji itp.) powoduje, że bloger bywa wewnętrznie rozdarty. Jest w stanie zgodzić się z opinią, że fachowcy, którzy wypełniają ankiety ze znanej sobie dziedziny zwykle udzielają odpowiedzi bardziej sensownych od ludzi zupełnie niezainteresowanych tematem, by w chwilę potem... stwierdzić, że w wyborach najważniejsza jest frekwencja i nalepiej byłoby, gdyby głosowanie było obowiązkowe.
Uczulenie na krytykę uwielbianego ugrupowania prowadzi do zupełnie irracjonalnej argumentacji, że krytykować nie wolno, bo... "nie ma teraz niczego innego jak (tu: nazwa ulubionej partii). Nikt nie ma takiej szansy jaką ma...(nazwa partii). Wszelkie wady (nazwa partii) powinny być więc tolerowane, ale nie są...".
Mimo, że idealizowanie jakiejkolwiek partii politycznej jest mi obce, na zachowania tego typu patrzę z reguły niemal z zachwytem. Sam co prawda uważam, że politycy są jak krowy i bez naszej troskliwej opieki zawsze wlezą w szkodę, ale bardzo nie lubię gasić entuzjazmu u pozytywnie rozemocjonowanych współobywateli.
Drodzy Szaleńcy! Ludzie dobrej woli!
Z lektury komentarzy pod moimi notkami wnioskuję, że bardzo często nie rozumiemy się. I jestem przekonany, że dalej nie będziemy się rozumieli :) Ale macie we mnie sojusznika :)

Inne tematy w dziale Polityka