
Proszę sobie wyobrazić więzienie. W celach siedzą więźniowie, których pilnują strażnicy. Wszystkiego dogląda naczelnik więzienia i jego ekipa urzędnicza. Naczelnik jest podporządkowany centralnemu kierownictwu więziennictwa.
Pewnego dnia więźniowie zbuntowali się. Część z nich zdecydowała się wzniecić pożar na znak protestu. Wśród tych najbardziej radykalnych podpalaczy było też i kilku kapusiów, czyli agentów administracji więzienia. Kapusiom nakazano rozszerzyć zasięg pożaru. Chodziło o udowodnienie światowej opinii publicznej, że wszyscy więźniowie są ekstremistami. Do ognia sprytnie dorzucali też ci strażnicy oraz urzędnicy więzienni, którzy nie lubili naczelnika i jego ekipy kierowniczej. Im większy pożar, tym trudniej go opanować i tym większe kłopoty będzie miał naczelnik ze strony władz centralnych, rozumowali. Niezadowoleni strażnicy mieli nadzieję, że tym sposobem może otworzy im się droga do awansu. Albo przynajmniej centrala przyśle nowego, lepszego naczelnika, który będzie surowszy dla rozbisurmanionych więźniów, a podwyższy pensje strażników.
Tymczasem pewna liczba strażników zachowywała się biernie, uznając, że lepiej poczekać na moment przesilenia i wtedy opowiedzieć się za zwycięzcą. Tylko bardzo pasywni nieliczni strażnicy w głębi serca uważali, że może więźniowie mają częściowo rację.
Natychmiast centralne kierownictwo więziennictwa wyrzuciło starego naczelnika więzienia za to, że w ogóle dopuścił do buntu i pożaru. Na początku centrala nawet bardzo się zdenerwowała i chciała wysłać własną straż pożarną w celu ugaszenia stale natężającego się pożaru. Chwilowo jednak centrala zrezygnowała z tego rozwiązania z kilku względów. Po pierwsze, borykając się z kłopotami budżetowymi, centrala nie chciała ponosić dodatkowych ciężarów finansowych związanych z interwencją. Po drugie, w tym samym czasie centrala zajmowała się też pożarem w innym lokalnym więzieniu. Po trzecie, bezpośrednia interwencja centrali na pewno odbiłaby się negatywnym echem propagandowym wśród nie-uwięzionej ludności. Po czwarte, bezpośrednia interwencja postawiła by centrale w złym świetle przed światową opinią publiczną, choćby dlatego, że wrogowie centrali mogliby insynuować, że centrala jest słaba bowiem lokalne ogniwa systemu więziennictwa podporządkowane centrali nie potrafią sobie same dać rady z pożarem, a może wręcz nie chcą go ugasić na złość centrali. Z tych powodów centrala zdecydowała, się że wygodniej będzie stłumić pożar lokalnymi środkami.
Tymczasem na miejscu pożaru pierwszy następca świeżo wyrzuconego naczelnika nie potrafił sobie poradzić z zastaną sytuacją. Wnet zrezygnował więc na rzecz nowego naczelnika, również wysokiego urzędnika w więzieniu. O tym mówiono, że jest energiczny i zdyscyplinowany. Nowa nominacja podniosła morale strażników, którzy już obawiali się, że zostali pozostawieni sami sobie. Również wielu więźniów łudziło się, że nowy naczelnik będzie lepszy.Nowy naczelnik chciał wypełnić pokładane w nim nadzieje. Przede wszystkim jednak chciał utrzymać swoją posadę. To było jego absolutnym priorytetem. Mógł to osiągnąć jedynie jeżeli udałoby mu się zadowolić centralę, która nigdy nie zarzuciła alternatywy osobistej, zewnętrznej interwencji w więzieniu.
Tymczasem w więzieniu sytuacja polaryzowała się nadal. Sytuację komplikował też fakt, że mała część więźniów w przeszłości pełniła funkcję strażników, a nawet wyższych urzędników zakładu. Wśród odbywających karę wyodrębniały się szeregi zmęczonych, choć niekoniecznie już przeciwnych pożarowi. Zachowywali oni neutralność. Krzepły jednak szeregi radykalnych. Ci marzyli o samorządzie więziennym, o przerzuceniu pożaru do innych więzień podległych centrali, a nawet o odzyskaniu wolności.
W opozycji do nich stała mała, ale wpływowa grupka więźniów. Byli to zwolennicy ugody. Nawoływali oni do kompromisu w przekonaniu, że naczelnik potrzebuje ich jako pośredników. Ugodowcy otwarcie deklarowali, że oni sami stłumią pożar. Jeżeli się to nie uda, obiecywali, że gdy dojdzie do totalnego tłumienia pożaru, użyją swoich wpływów aby więźniowie nie przeszkadzali ekipom gaszącym. Liczyli też, że tym sposobem uzyskają uprzywilejowaną pozycję w więzieniu. Po pierwsze, naczelnik okaże wdzięczność za tę usługę, a poza tym dalej ich będzie potrzebować. Po drugie, grupka ugodowców miała ambicje zostać jedynym ośrodkiem, który przypisze sobie zasługę za uzyskanie jakichkolwiek udogodnień jakie naczelnik może przyznać więźniom po stłumieniu pożaru. Przynajmniej tak ugodowcy się łudzili.
Tymczasem radykalni więźniowie poczęli wyrzucać strażników z objętych pożarem oddziałów penitencjarnych. W tym momencie – upewniwszy centralę, że on sam rozwiąże sprawę – nowy naczelnik niespodziewanie wkroczył wraz z więzienną strażą pożarną i jednostkami specjalnymi. Natychmiast schwytał przywódców więźniów (radykałów i ugodowców) i zamknął ich w nie objętej pożarem części więzienia. Energetycznie począł tłumić pożar. Naczelnik brutalnie potraktował tych więźniów, którzy usiłowali przeszkadzać strażakom. Resztę na przemian straszył i uspakajał. W stosunkowo krótkim czasie pożar opanowano i przywrócono spokój w więzieniu. Centrala odetchnęła z ulgą. Nowy naczelnik też, bowiem zasłużył na to aby zachować swój stołek.
Po stłumieniu buntu, więźniowie zastanawiali się nad powodami postępowania naczelnika. On sam szermował na użytek tłumu frazesami o tym, że uchronił więźniów przed największą tragedią jaką byłaby interwencja sił centrali. Naczelnik bił się w piersi i przysięgał, że kierowany miłością do więzienia sam zgasił pożar bowiem alternatywą byłoby przybycie sił zewnętrznych i – kto wie? – może nawet koniec tego więzienia. Może centrala zdecydowałaby się na totalną reorganizację? Może chciałaby zawiadywać więzieniem bezpośrednio, likwidując lokalną autonomię naczelnictwa i strażników? Może więźniowie zostaliby rozesłani do innych więzień podległych centrali? A – przypominał ciągle naczelnik – stłumienie buntu przez niego, przyniosło nieznaczne straty wśród więźniów. O ilu więcej więźniów zostałoby skrzywdzonych przez bezlitosną interwencję sił centrali?
Więźniowie podzielili się na dwa główne obozy: marzycieli i kapitulantów. Ta pierwsza grupa naiwnie uważała, że nigdy nie istniało zagrożenie interwencją centrali i dlatego trzeba potępić zachowanie naczelnika. Druga grupa nielogicznie uznała, że zagrożenie takie istniało i dlatego trzeba okazać wdzięczność naczelnikowi za ugaszenie pożaru. Pierwsza grupa utrzymywała też, że naczelnika nic a nic nie obchodziło więzienie, a raczej, że tylko służył centrali. Grupa druga zaklinała się, że naczelnik więzienie ukochał i jakoś tam służył więźniom.
W obu wypadkach mamy do czynienia z nieporozumieniem, brakiem logiki oraz mrzonkowością.
Po pierwsze, oczywiście, że naczelnik ukochał więzienie. Ale tylko dlatego, że był jego naczelnikiem – a uprzednio wysokim urzędnikiem. Czerpał z tej pozycji, z pracy więźniów korzyści. W więzieniu był panem życia i śmierci. Bez tego więzienia byłby nikim. Mimo, że musiał wypełniać wymagania centrali, nie była to dla niego zbyt wysoka cena. Odwrotnie niż więźniom, naczelnikowi w więzieniu bardzo się podobało. Ukochał system, który więzienie stworzył i ukochał więzienie takim jakim było. Tylko w takim sensie można twierdzić, że je ukochał. Była to inna miłość niż miłość więźniów, którzy swoje więzienie kochali mimo, że nienawidzili systemu, który je stworzył. Nienawidzili też stosunków, które w nim panowały. Chcieli zdruzgotać otaczające ich mury, obalić rządzących nim strażników, cieszyć się wolnością. Odwrotnie niż naczelnik.
Po drugie, jasne jest, że centrala napewno interweniowałaby w wypadku gdyby lokalny naczelnik nie potrafiłby sobie poradzić z buntem. Zduszenie pożaru i spokój więzieniu leżały przecież w jej bezpośrednich interesach. Ponieważ więźniom nigdy nie było dozwolone prowadzić własnych interesów, nie mieli oni pojęcia, jak właściciel –centrala – reaguje na zagrożenie swej własności. Na przykład, posiadamy kilkanaście drewnianych komórek na jednym placu. Wynajmujemy je; sami zaś z biura doglądamy całości. W jednej z komórek wybuchł pożar. Ajent nie potrafi go ugasić. Co więcej, jego niechęć do gaszenia wygląda nam na złośliwą premedytacje. W końcu nie opodal leży gaśnica i zbiornik z wodą, ale ajent ich nie stosuje. Jasne jest, że gdy widzimy bezczynność ajenta, sami biegniemy gasić. Pożar może przerzucić się na inne komórki! Wygodniej i odpowiedzialnej byłoby, gdyby nasz ajent ugasił pożar sam. Przecież on z komórki również czerpie zyski. Jeżeli jednak tego nie zrobił, jeżli złośliwie nie ugasił pożaru, zmusił nas do brudnej roboty. Wymawiam mu wynajem. Po prostu, wyrzucam go na zbity pysk z komórki. I tak, pokrótce, wyglądały mechanizmy rządzące reakcjami centrali i dylemat naczelnika więzienia.
Po trzecie więc, znajomość mechanizmów rządzących światem interesów spowodowała, że nasz naczelnik więzienia zdecydował się na osobiste gaszenie pożaru. Nie chciał stracić pracy. Nie chciał zmiany systemu więziennictwa, ani reformy więzienia, która pozbawiłaby go przywilejów powodujących, że on więzienie to umiłował. Wszystko inne było dla niego wtórne.
Co więcej, naczelnik więzienia doskonale wiedział, że w razie bezpośredniej interwencji z zewnątrz, centrala uzna go bezpośrednio odpowiedzialnego za konieczność fatygowania się do ognia. Gniew centrali będzie wprost proporcjonalny do nakładu pracy jaką jej straż pożarna i jednostki specjalne będą musiały wykonać aby ugasić pożar i przywrócić spokój w więzieniu. Im większy pożar i opór więźniów, tym większa wściekłość centrali. Wściekłość nie tylko na sprawców, ale również na swych plenipotentów, którzy nie byli w stanie sobie poradzić z sytuacją. Nasz naczelnik doskonale znał najnowszą historię więziennictwa i wyciągnął z niej właściwe nauki. Pamiętał los naczelników innych więzień, które się zbuntowały.
W październiku 1956 roku wybuchło powstanie antykomunistyczne na Węgrzech. Sowieci musieli interweniować bezpośrednio. Opór był bardzo silny. Dlatego Sowieci rozstrzelali komunistycznego szefa Imre Nagy i jego ekipę, która nie potrafiła zapanować nad sytuacją.
W sierpniu 1968 roku Sowieci interweniowali bezpośrednio w Czechosłowacji. Opór był symboliczny. Dlatego czeski przywódca komunistyczny Alexander Dubczek został jedynie zdegradowany na dyrektora kołchozu.
W kwietniu 1978 komuniści afgańscy obalili nie-marksistowski rząd w Kabulu. To spowodowało wybuch powstania anty-komunistycznego. Komunistyczny władca Hafizullah Amin nie potrafił opanować sytuacji; Sowieci interweniowali w grudniu 1979. Amin wraz z rodziną i poplecznikami został natychmiast zabity za nieudolność.
Centrala wymagała od naczelników więzienia nie tylko dyspozycyjności i spolegliwości, ale również sprawności w wykonywaniu powierzonych im obowiązków. Naczelnik więzienia "Polska Rzeczpospolita Ludowa" Jaruzelski Wojciech wiedział o tym doskonale. Zgasił pożar w grudniu 1981 aby wykazać się przed centralą i zachować swoje przywileje. Wszystko inne stało się “przy okazji.”
Foto:www.andromeda.tychy.pl
Inne tematy w dziale Polityka