Godziemba Godziemba
958
BLOG

Złote lata Warszawy (3)

Godziemba Godziemba Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

W połowie lat 30. Warszawa przeżywała gwałtowną przemianę.

     Warszawa doczekała się także lepszego oświetlenia. Instalowano coraz więcej latarni elektrycznych, a stare, gazowe, nadal obecne w pejzażu miasta, pieczołowicie konserwowano i udoskonalano. W Śródmieściu, wzdłuż traktów handlowych, wieczorny zmrok rozjaśniały reklamy, wielobarwne, ruchome neony i jasne sklepowe witryny – najwięcej było ich na Nowym Świecie, najelegantszej warszawskiej ulicy. „Reklamy i wystawy. Elektryczne  jelenie skaczą poprzez minuty, zezowate Chińczyki kiwają głowami za szybą, bramy kin  wytapetowane ciałami wampów, lale fryzjerskie w fiołkowych perukach, tureckie pieczywo, buty z krokodylej skóry, podane na szklanych, świecących podstawkach, żywe kobiety w puszystych lisach, w smugach perfum i lepszego życia, samochody trąbią, z kawiarń leci muzyka i zapach wanilii, radio krzyczy w sodówce, w sklepie „His master’s voice” na
srebrzystej płytce kręci się tancerka – dusza gramofonu” – opisywała Nowy Świat końca lat trzydziestych Maria Kuncewiczowa.

      Wieczorne spacery po luksusowych handlowych traktach należały do ulubionych warszawskich rozrywek. Wytworne sklepy i magazyny największe wrażenie robiły na przyjezdnych. „Zabytki i osobliwości historyczne Warszawy mają licznych miłośników, ale
żaden przeciętny turysta nie wyjedzie ze stolicy, zanim nie spędzi co najmniej paru godzin przed wystawami, choćby na Marszałkowskiej i na Nowym Świecie. (…) stają olśnieni  przepychem sklepów spożywczych, istnym rogiem obfitości wszelkich płodów ziemi –  złocistej krągłości owoców, krwistych płatów mięsiwa, lśniących pokładów ryb, brunatnych brył i wieńców wędlin, srebrnych piramid konserw. Nie mieści się ów przepych w pełnych po  brzegi sklepach, wylewa się na ulicę, zagarnia stragany, rozkłada się u stóp przechodni. Starsi  dziwią się niespotykanej za czasów ich młodości, obfitości nowalii, które robią wiosnę
w  sklepach już w grudniu” – pisano w Przewodniku literackim po stolicy.

       Zachwalano również warszawskich krawców i domy mody: „W bogatszym od  Warszawy Paryżu, lubiącym oszczędzać, nie widzi się tylu futer i lisów wśród niezamożnej  publiczności, co u naszych syren. (…) Modele szybciej się opatrują i Warszawa je porzuca
prędzej aniżeli ogniska mody światowej. (…) Stąd liczne wyprzedaże – raj przyjezdnych (…).  Mimo drabiny cen, przystosowanych do różnych kieszeni, a co najważniejsze, do różnych ambicyj, Warszawa jest tania, tania w stosunku do innych miast Polski, a także zagranicy. (…) Samodziały lniane i wełniane, wyrabiane w zapadłych głuszach Polesia lub Wileńszczyzny, łudząco przypominają ostatnie kreacje Rodier i Chanela, największych dyktatorów mody paryskiej, dzięki czemu nasz przemysł ludowy oblegany jest najbardziej przez damy z francuskiego korpusu dyplomatycznego. (…) Owe samodziały stają się coraz bardziej modne wśród elity Warszawy dzięki specjalnym rewiom mody polskiej, z modelami opracowanymi przez szkoły zawodowe przy współudziale artystek ze Szkoły Sztuk  Pięknych”.

      W  latach 30. w Warszawie był tylko jeden duży dom handlowy -  Braci Jabłkowskich na  Brackiej, zatrudniający aż dwustuosobowy personel. Inne znane firmy prowadziły zwykle  kilka filii swoich salonów, usytuowanych w reprezentacyjnych punktach miasta. W latach  trzydziestych partery starych kamienic, dotąd zajmowane przez mieszkania, przebudowywano
na nowoczesne lokale handlowe i usługowe, stare sklepy zaś szybko modernizowano.  „Żyjemy w epoce wielkiej ewolucji w architekturze. Sklep jest także architekturą i z nią  razem przechodzi swoją przemianę” – przekonywał w 1936 roku poświęcony sztuce  miesięcznik „Arkady”.

       „Zblazowany przechodzień wielkiego miasta nie zatrzyma się przed brzydkim  sklepem i  bezładnie ułożoną wystawą. – pisano dalej - Klienta trzeba zwabić, sklepem  ładnym, architekturą  frapującą i  zapraszającym wnętrzem. Wieczorem z dala już kokietuje
niepokojąco jarzący się  neon lub efektownie oświetlone wnętrze. Publiczność jest jak ćma  lecąca do światła. (…)  Architekci nie powinni ani przez chwilę wahać się przed „wyjściem  na ulicę”. Ignorowaliśmy  ją zbyt długo. Obecnie już wiemy, że sklep, tworzący
nierozerwalną całość z domem,  wymaga równie przemyślanego projektu. Ulica staje się  interesująca, a dobrze  skomponowane sklepy tworzą wraz z eksponatami jedno wielkie  „muzeum dla tłumu”.

      Współpracę z właścicielami firm handlowych chętnie podejmowali znani i modni  architekci i  plastycy: Lucjan Korngold, Edward Eber, Jacek Rotmil, Stanisław Rottberg,  Kazimierz  Lichtenstein, Zygmunt Stępiński, Jadwiga i Janusz Ostrowscy, Tadeusz
Gronowski.  Przykładem najnowszych tendencji w architekturze i wzornictwie tamtych lat  były między  innymi sklepy firmowe Sucharda, Philipsa, salon jubilerski Jubilart czy sklep z  materiałami  firmy English Woolen Company.  Witryny i wnętrza tych nowoczesnych,  luksusowych magazynów  oszałamiały klientów jakością szlachetnych materiałów wykończeniowych, metali, dużych tafli szkła, luster, marmurów. Starannie zaprojektowane  oświetlenie, jasne i łagodne, wydobywało elegancję prostych form  architektonicznego  wystroju i wyposażenia. Komfort zakupów zapewniały miękkie dywany,  wygodne fotele i  kanapy. W jednym z warszawskich salonów obuwniczych ustawiono  specjalny aparat  rentgenowski – na ekranie można było dokładnie obejrzeć, jak układa się  stopa wewnątrz  mierzonego buta!

CDN

Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura