Christianitas Christianitas
481
BLOG

Piotr Kaznowski: Gorzkie Żarty Profesora Hołówki

Christianitas Christianitas Polityka Obserwuj notkę 40

Trudno powiedzieć, że w Polsce toczy się debata bioetyczna, jeśli uznamy, że debatę stanowi wymiana merytorycznych poglądów, a nie Gombrowiczowski pojedynek na miny, dorabianie gąb i pup. Zwrócił na to uwagę Mateusz Matyszkowicz w swojej rzeczowej, acz dobrotliwej polemice z prof. Hołówką. I chyba nazbyt dobrotliwej, ponieważ kurtuazyjnie chwaląc profesora za to, że „postanowił się zająć samym sednem sporu, a więc kwestią godności zarodka ludzkiego” dał tylko pretekst serwisom informacyjnym do dorobienia sobie radosnej gęby kogoś, kto „cieszy się z ostatniego artykułu Rzeczpospolitej, w którym głos zabrał prof. Jacek Hołówka”. Nie zamierzam streszczać wspomnianej polemiki, zwrócę jedynie uwagę na coś, co chyba nam umknęło w tej „debacie”.

Słusznie zauważył Matyszkowicz, że „stanowisko prof. Hołówki sprowadza się do kilku argumentów, które nie tyle mają przemawiać za moralnością in vitro, co przeciwko odrzuceniu tej metody w nauczaniu Kościoła”. Nie jest to zarzut – debata polega również na polemice z poglądami, których nie podzielamy, i nie polemizuje się z poglądami nie mającymi znaczenia, lecz z tymi, które w naszych oczach są poważne. Zadziwia jednak sposób, w jaki Pan profesor usiłuje odrzucić nauczanie kościelne.

Żarty z szanowanych instytucji nie stanowią jeszcze jakiegoś poważnego złamania decorum społecznej debaty, mają nawet dość długą tradycję wśród intelektualistów, również katolickich (stanowiących przez wieki większość, jeśli nie całość, inteligencji europejskiej). Arcykatolicki poeta Dante pozwolił sobie umieścić papieży swoich czasów w piekle Boskiej Komedii dając wyraz dezaprobaty dla ich sposobu prowadzenia się, Erazm z Rotterdamu zaś (również uchodzący za klasycznego pisarza chrześcijańskiego) w Pochwale głupoty bez ogródek wyśmiał hipokryzję wszystkich stanów od klerków i teologów, przez książąt, aż do wysokich hierarchów kościelnych. Zarówno Dante jak Erazm wyrażali jednak sprzeciw wobec niezgodności postaw z poglądami. Tymczasem profesor Hołówka w żart próbuje obrócić same poglądy, gdy stawką debaty jest... życie ludzkie.

Na żart zakrawają już pierwsze słowa artykułu „Metafizyka prenatalna Kościoła”, w których profesor autorytatywnie stwierdza, że oficjalnych wypowiedzi Magisterium „przeciw zapłodnieniu in vitro (…) nie popiera ani objawienie, ani tradycja teologiczna”. Nie wiem jak ich autor wyobraża sobie formułowanie argumentów przeciwko in vitro przez autorów natchnionych parę tysięcy lat temu, nie wiem też skąd „tradycja teologiczna” mogłaby wiedzieć o istnieniu pewnych możliwości technologicznych, które pojawiły się dopiero w XX w. Wiem jednak, że w Objawieniu i Tradycji znajduje się sporo przesłanek, które raczej bronią godności ludzkiej od poczęcia, niż ją obalają.

Możliwe jednak, że zarówno Objawienie oraz Tradycja sprawiają współcześnie zbyt duże kłopoty interpretacyjne. Zmieńmy więc na chwilę kontekst. Otóż można by na przykład postawić tezę, że nowożytna filozofia prowadzi do obłędu, ponieważ Fryderyk Nietzsche, ów piewca nadczłowieka, skończył w domu wariatów, gdzie konsumował własne ekskrementy, a jego ostatnim świadomym aktem, jaki znamy, było stanięcie w obronie bitego przez woźnicę… konia. Idąc tym tropem można oskarżyć filozofię, że w ogóle prowadzi do totalitaryzmu, ponieważ Martin Heidegger kolaborował z nazistami, a Simone Weil i Jean-Paul Sarte mieli romans z komunizmem. Można obalić zarzuty Bertranda Russela wobec teizmu wskazując na jego słabość do kobiet i samobójstwo synowej, do którego miał doprowadzić. Swoją drogą, można by też zapytać, czy wymienione przywary nie odbierają tym myślicielom godności ludzkiej, wszak nie „stanowili o sobie” tak, jak byśmy tego od nich oczekiwali, nieprawdaż? Może więc w ogóle ludźmi nie byli? Skoro zaś filozofowie nie są ludźmi, to sam profesor Hołówka również nie jest człowiekiem, itd. itd. „Szaleństwo! Niech to trwa!”

Taki sposób myślenia nadawałby się jednak raczej do karnawałowego kabaretu, bo każdy poważny człowiek wie, że zarzuty Russela wymagają intelektualnej refutacji, a myśl filozoficzna Nietzschego, Heideggera czy Weil pozostaje w mocy niezależnie od ich życiowych upadków, co więcej – będąc filozofem trzeba się z tą myślą po prostu zmierzyć. Profesor Hołówka nie widzi jednak przeszkody, by podać nie popartą niczym w nauczaniu kościelnym anegdotę o „pośmiertnej absolucji”, którą miał uzyskać Piotr Abelard od św. Piotra Czcigodnego, opata Cluny. Opowiadanie takich historyjek przystoi raczej literatom i to na potrzeby (tragi)komizmu chwili, niż profesorom w poważnej debacie. Na przykład Evelyn Waugh kreśli podobną scenę w Znowu w Brideshead, gdy przy łożu śmierci lorda Marchmain toczy się rozmowa o potrzebie sakramentu spowiedzi. Włoska kochanka lorda, Cara, jest głęboko przekonana (bo mówiła jej o tym niania, „a może ktoś inny”), że „jeżeli ksiądz przyjdzie, nim wystygnie ciało, to wszystko będzie w porządku”. Rodzina, której wcale nie jest do śmiechu, usiłuje wytłumaczyć nieszczęsnej, jak bardzo rozmija się z prawdą (a przecież nie o Carę tu idzie, lecz o lorda)… Wróćmy jednak do twórczości profesora Hołówki. Zdaje się, iż scenka z Abelardem potrzebna jest mu raczej jako egzemplifikacja (i zarazem interpretacja!) przytoczonej wcześniej teorii „prawd wzorczych i naśladowczych”. Zaiste, znów wyczuwam dowcip, gdy z takim przekonaniem pan profesor pisze, że „w obrębie Kościoła istnieją dwie prawdy: naśladowcza i wzorcza. Tak pisze św. Bonawentura, tak wygląda tradycja i trzeba to przyjąć”. Podobnie moglibyśmy postąpić ze św. Tomaszem, w którego Summie Teologii znajdziemy następujące słowa: „Czy Bóg istnieje? (…) Wydaje się, że nie.” (I, q. 2 pr. & q. 2 a. 3). Cóż, to jest tradycja i tego musimy się trzymać! O ile pierwszy „zabieg” profesora polegał na manipulowaniu wydarzeniami historycznymi i wyciąganiu z nich nieuzasadnionych wniosków, o tyle drugi polega na manipulowaniu samymi słowami.

Przyjrzyjmy się tej procedurze w nieco innym kontekście. Dlaczegóż na przykład nie wyśmiać Immanuela Kanta z pozycji „zdrowego rozsądku” za to, że przeprowadził „krytykę czystego rozumu”, jeśli każdy wie, że „na chłopski rozum” krytykować należałoby raczej umysł brudny? Albo czy w ogóle poważnie traktować można Thomasa Hobbesa za to, że pisząc o państwie używał jakichś biblijnych potworów, by nadać mu adekwatną nazwę? Ciemnota, panie, średniowiecze i zabobon! Słowa można bowiem wyjmować z kontekstów, nadawać im nowe znaczenia, a z punktu widzenia naszych czasów wiele spraw przeszłych wyda się zabawnych, lub przynajmniej niepoważnych. Od uczonego wymaga się jednak czegoś więcej niż tylko komediowej swady. Gdy profesor Hołówka pisze o „potencjalności zarodka” tak, jak by była ona „wszystkim co zarodkowi może się przydarzyć”, pozwala sobie na taki właśnie żart. Każdy student, który zaliczył podstawowy kurs historii filozofii wie, że „potencjalność” jest technicznym terminem w metafizyce Arystotelesa i ma określone znaczenie, które bynajmniej nie oznacza „wszystkiego, co może się czemuś przytrafić”. Jest wprost przeciwnie – każdy byt może podlegać jedynie takim zmianom, które są w obrębie jego potencjalności, a skoro wiemy, że z zarodka powstaje człowiek, to używając tego języka powinniśmy stwierdzić, że już w naturze zarodka jest człowieczeństwo (natomiast fakt, że byt może ulec zniszczeniu ze względna czynniki zewnętrzne nie zmienia jego statusu ontycznego, prócz potwierdzenia oczywistości, że każdy realny byt poza Absolutem jest przygodny).

Jest to zresztą chyba jedyny aspekt, na który rzeczywiście warto zwrócić tu uwagę – nawet próbując ośmieszyć tradycję filozoficzną i teologiczną prof. Hołówka przypomina, że ona w ogóle istnieje. To już wiele! Kolejny krok powinien polegać na rzetelnym skupieniu się na tej tradycji, bez czego nie zrozumiemy w pełni dyskusji wokół „godności ludzkiej”, bo nie będziemy nawet wiedzieli kiedy i w jakich okolicznościach doszło do odkrycia „osoby” (faktu mimo wszystko doniosłego w historii ludzkości, choćby z tego względu, że żadna z kultur prócz naszej nie dokonała takiego „odkrycia”).

A teraz żarty na bok. Debata bioetyczna nabiera specjalnej powagi nie tylko sui generis – jest bowiem debatą na temat życia ludzkiego, lecz w szczególnym, polskim kontekście medialnym ostatnich miesięcy. Jesteśmy przecież po nieszczęsnej „sprawie Agaty”, podczas której niektóre media wyraźnie przekroczyły granice swojej misji, wkraczając w obszar rzeczywistego sprawstwa tragedii konkretnych osób. Dziedzina moralna ma zaś to do siebie, że przekraczanie pewnych granic zmienia również naszą zwykłą, ludzką wrażliwość (chyba nie pomylę się pisząc, że każdy uczciwy człowiek doświadczył tego w swoim życiu?). Po „sprawie Agaty” wrażliwość społeczna w Polsce została mocno naruszona. Okazało się bowiem, że debatę o rzeczach kontrowersyjnych, debatę, która zawsze jest domeną słowa, można przenieść na pole konkretnych czynów, które nie mają domniemanych, lecz realne konsekwencje. Innymi słowy, okazało się, nie jest ważna siła argumentu, lecz argument medialnej siły. Tymczasem w sferze moralności, zwłaszcza jeśli na szali jest (choćby i tylko prawdopodobne) życie ludzkie powinna obowiązywać jedna z zasad, na których opiera się zachodnia cywilizacja – in dubio pro reo. Gdy mamy wątpliwość, zobowiązani jesteśmy działać na korzyść oskarżonego, słabszego, bezbronnego. To zaś znaczy, że dopóki nie udowodni się wykluczając uzasadnione wątpliwości, że zarodek ludzki nie jest człowiekiem lub że nie przysługuje mu ludzka godność, dopóty każdy jest moralnie zobowiązany do powściągliwości w czynie, ponieważ stawka jest tu za wysoka (w grę wchodzi możliwość morderstwa). Ta granica została przekroczona, ponieważ okazało się, że zamiast dowodzić słowem, zaczęto wcielać wątpliwe moralnie stanowisko w czyn (a jest ono wątpliwe moralnie przez sam fakt, że po drugiej stronie sporu stoją silne racje etyczne, metafizyczne oraz teologiczne).

Podobnie rzecz ma się z debatą o in vitro. Profesor Hołówka nie dość, że nie spróbował nawet dowieść słuszności swoich poglądów, to jeszcze wprowadził debatę na bardzo wątpliwe tory strojąc sobie żarty z Magisterium Kościoła. Zdaje się, iż nikt przyzwoity nie zgodziłby się, aby dyskusję na temat antysemityzmu rozpoczynać od opowiadania dowcipów o „Żydach w komorach gazowych”. Tu zaś nie chodzi o życie jednej nacji, lecz o życie w ogóle. Kościół katolicki staje w obronie godności ludzkiej każdego człowieka „od poczęcia do naturalnej śmierci” i nawet jeśli ktoś nie podziela wiary Kościoła, wie, że manipulowanie przy godności ludzkiej prowadzić może (a w historii prowadziło) do wielkich tragedii (z utratą wolności, a nawet życia wielu ludzi włącznie). Po drugiej stronie sporu stają adwokaci indywidualnej wolności oraz pragnień „lepszego świata”, który obiecuje nam rozwój medycyny i technologii. Wolność i rozwój to są silne wartości, ale nawet skrajni liberałowie wiedzą doskonale, że wolności trzeba stawiać granice (np. prawo jest taką granicą). Debata bioetyczna z pewnością dotyczy kwestii granicznych, dlatego wymaga rzetelnej, interdyscyplinarnej dyskusji, a nie karnawałowych żartów. Mamy więc prawo żądać zarówno od uczestników tej debaty, jak również od mediów, które ją kształtują przynajmniej odrobiny powagi.

 

Piotr Kaznowski

Pismo na rzecz ortodoksji

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka