W dzisiejszej Rzepie Jakub Lubelski wykłada „doktrynę Gowina”. Doktryna ta ma opierać się na „katolickim realizmie politycznym”, który zakłada w punkcie wyjścia, że… niemożliwe jest w dzisiejszym świecie godziwe prawodawstwo. Na poparcie tej tezy Lubelski cytuje (choć niechętnie) fragment Encykliki Jana Pawła II Evangelium Vitae, który mówi, że „w omawianej tu sytuacji, jeśli nie byłoby możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy o przerywaniu ciąży, parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzających w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej” (EV, 73). Papież zwraca uwagę na problem sumienia, wobec którego stają współcześnie politycy katoliccy, problem roztropnościowy, który dotyczy kulturotwórczej roli prawa i wpływu instytucji na kształt moralności publicznej. Chodzi tu oczywiście o sytuację, w której dany polityk został postawiony wobec nieuchronnego głosowania nad ustawą wadliwą, ale lepszą niż zastana. Jeśli bowiem chodzi o sytuację, w której polityk ma bezpośredni wpływ na kształt prawa, to jest o niej mowa wcześniej: „Przerywanie ciąży i eutanazja są zatem zbrodniami, których żadna ludzka ustawa nie może uznać za dopuszczalne. Ustawy, które to czynią, nie tylko nie są w żaden sposób wiążące dla sumienia, ale stawiają wręcz człowieka wobec poważnej i konkretnej powinności przeciwstawienia się im poprzez sprzeciw sumienia” (EV, 73). Tak więc katolicki polityk jest nie tylko zobowiązany do kształtowania prawa tak, by zmierzało do całkowitej ochrony życia, lecz – więcej! – jest zobowiązany do „konkretnego przeciwstawienia się” takim możliwościom.
To nauczanie przypomniał Benedykt XVI w Adhortacji Sacramentum Caritatis mówiąc o polityce „spójności eucharystycznej”: „Te wartości [„fundamentalne, takie jak szacunek i obrona ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, jak rodzina oparta na małżeństwie mężczyzny i kobiety, wolność wychowywania dzieci oraz promocja dobra wspólnego we wszystkich jego formach”] nie podlegają negocjacjom. Dlatego katoliccy politycy oraz ustawodawcy, świadomi swej poważnej odpowiedzialności społecznej, winni się czuć szczególnie przynaglani przez swe sumienie uformowane w prawy sposób, by przedstawiać oraz wspierać prawa inspirowane przez wartości oparte na ludzkiej naturze” (SC, 83).
Tymczasem Jarosław Gowin
zapowiedział, że „niezależnie od tego, jakie są moje własne przekonania religijne – jako polityk nie mogę się kierować doktryną religijną, muszę kierować się przesłankami moralnymi i jakimś moim poczuciem odpowiedzialności za wypracowanie kompromisu społecznego”. Czy jest to „absolutny osobisty sprzeciw”, o którym mówi Jan Paweł II? Gdy w 2007 r. była historyczna szansa na wprowadzenie zapisów o ochronie życia ludzkiego do Konstytucji (dodajmy – zapisów nie konfesyjnych, lecz uzasadnionych w porządku naturalnej moralności), ówczesny senator
Gowin oznajmił: „Uważam, że najnowszy spór jest niepotrzebny i szkodliwy. Prowadzi już po raz kolejny do upolitycznienia problematyki aborcji oraz do ideologizacji debaty publicznej w Polsce. Myślę, że w tej sprawie wypracowane zostanie rozwiązanie kompromisowe polegające na wprowadzeniu zapisu o godności, ale bez zapisu słów «od momentu poczęcia». Konsekwencją tegoż byłaby bowiem konieczność zmiany w ustawie antyaborcyjnej, prowadząca z kolei do całkowitego zakazu przerywania ciąży”. Czy to jest spójna postawa sprzeciwu wobec „negocjowania fundamentalnych wartości”, o której mówi Benedykt XVI?
Wykładając „doktrynę Gowina” publicysta "Teologii Politycznej" podaje oryginalną interpretację dokumentów kościelnych, która jednak mija się z prawdą, ponieważ tam gdzie mamy okresy warunkowe „jeśli”, Lubelski widzi stan faktyczny „skoro jest”. Wydaje się, że istotnie jest to „nieporozumienie”, ale nie „wewnątrz Kościoła”, jak widzi to autor, lecz na poziomie logiki. Prawo nie jest kwestią ortodoksji, lecz ortopraksji. Te dwie sfery nie są tożsame, jednak nie są też absolutnie rozłączne. Gmatwając te porządki Lubelski przekręca optykę „realizmu politycznego” o 180 stopni, uznając, że obowiązkiem katolickiego polityka jest „dawanie świadectwa”, a nie „tworzenie dobrego prawa”. Jest to faktyczna dekonstrukcja uczestnictwa katolików w polityce, albowiem prowadzi nieuchronnie do pomieszania pojęć, które stoi również u podstaw poglądów antykościelnych, według których katolicy nie mogą brać udziału w życiu publicznym jako katolicy, bo wiara jest sprawą prywatną i konfesyjną, a nie publiczną i polityczną. Tymczasem w kwestii prawodawstwa bioetycznego nie chodzi o konfesję, ani „dawanie świadectwa”, lecz o ochronę prawd moralnych dostępnych przyrodzonemu rozumowi, bez odnoszenia się do kwestii wiary.
W ten sposób Lubelski hołduje przedziwnej teologii politycznej, która na pierwszym planie stawia troskę o wizerunek medialny (nazwaną przez niego „unikaniem męczeństwa”), a nie działania mające zagwarantować najlepsze prawo zgodne z porządkiem natury; teologii politycznej, która miesza sferę ewangelizacji („świadectwo”), ze sferą działania politycznego; wreszcie teologii politycznej, która nie dostrzega związków między prawem a kulturą. To ostatnie dziwi zwłaszcza u politologa, absolwenta seminariów o Platonie – wszak to prawo jest jedną z najistotniejszych instytucji kulturotwórczych, to jest dziedzictwo Grecji i Rzymu, przejęte przez cywilizację zachodnią. Cywilizację opartą na namyśle rozumu teoretycznego i praktycznego nad życiem najpełniejszym, najbardziej godnym.
Pytam więc Jakuba Lubelskiego – cui bono?
Inne tematy w dziale Polityka