classical_blueslover classical_blueslover
1282
BLOG

Wojciech Kilar - Angelus

classical_blueslover classical_blueslover Kultura Obserwuj notkę 1

Wojciech Kilar - jeden z największych polskich kompozytorów współczesnych znany jest szerokiej publiczności głównie dzięki muzyce filmowej - skomponował bowiem ścieżkę dźwiękową do ponad stu filmów m.in. Wajdy, Coppoli, Zanussiego czy Polańskiego. Dla samego kompozytora znacznie ważniejsze są inne jego utwory. Honoraria w muzyce klasycznej są niewielkie.

 

„Honoraria w muzyce filmowej są nieporównywalnie większe, zwłaszcza w Ameryce. Mam szczęście, że komponuję muzykę do filmów, bo dzięki temu mam z czego żyć i nie muszę robić rzeczy, których nie lubię czy nie potrafię. Nie muszę sobie dorabiać dyrygowaniem, nauczaniem czy wygłaszaniem wykładów, do czego się zupełnie nie nadaję.”  - tak mówił Kilar w wywiadzie w Gazecie w Bydgoszczy w 2001 roku.

 

Wojciech Kilar urodził się 17 lipca 1932 roku we Lwowie. W 2002 roku, 70 urodziny świętował w Częstochowie. Najpierw na Jasnej Górze, gdzie wziął udział we Mszy świętej, w jego intencji, później w Pawilonie Wystawowym Muzeum Częstochowskiego, w Parku im. St. Staszica, gdzie uczestniczył w wernisażu poświęconej mu wystawy - "Wojciech Kilar obecna obecność". Podczas Mszy kompozytor został uhonorowany medalem Konfederacji Przyjaciół Jasnej Góry; otrzymał także list gratulacyjny od prymasa kardynała Józefa Glempa. Wystawa ta była swoistym portretem Kilara, portretem jasnogórskim, stworzonym przez jego przyjaciela, częstochowianina, fotografika - Zdzisława Sowińskiego. Ten, zafascynowany osobowością i wrażliwością artystyczną Wojciecha Kilara, podjął próbę pokazania tego uznanego na całym świecie kompozytora w miejscu bliskim im obu, na Jasnej Górze.

 

Miejsce uroczystości nie było przypadkowe. Zdzisław Sowiński, wierny przyjaciel kompozytora, wspominał: „Przez wiele lat prowadziłem rozległą działalność na Jasnej Górze, głównie zajmowałem się dokumentacją fotograficzną. W stanie wojennym zorganizowano plener malarski na Jasnej Górze, przyjechało wielu znanych artystów, m.in. Jerzy Duda Gracz przywiózł ze sobą Wojciecha Kilara. Kontakt zaczął się błyskawicznie. Oczywiście znałem twórczość Kilara, jego muzykę poznałem jeszcze jako student, w szkole filmowej i bardzo mi się podobała. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że to człowiek niezwykle skromny, ale otwarty. Wiele naszych poglądów na różne rzeczy było zbliżonych, czy wręcz takich samych. Od tego czasu Wojciech Kilar bywał często na Jasnej Górze. Mieszkał w klasztorze, tak jak i ja w tym czasie, kiedy bywałem w Częstochowie.”

 

W wywiadzie w Gazecie Częstochowskiej z tamtego okresu Sowiński tak charakteryzował Wojciecha Kilara: „Wszystko traktuje niezwykle serio, swoje życie, pracę, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że to człowiek tryskający humorem, dowcipem. No i ta jego niesamowita wiara... Momentami czuję się przy nim jak bezbożnik. Podchodzi do niej bardzo rozumnie, trzeźwo, nie w sposób dewocyjny. Wie jedno, że z Panem Bogiem należy dyskutować, ale nie sprzeczać się. Uważa, że całą moc do swojej twórczości ma właśnie od Boga, od Matki Boskiej. Ale przede wszystkim żyje według wiary, a to się dziś rzadko zdarza... Nie jest pokrętny, przekupny, nigdy nie poddawał się żadnym naciskom politycznym, choć bardzo przeżywa niektóre fakty... To taki prawdziwy patriota, w jeszcze niezdewaluowanym tego słowa znaczeniu. Wielki autorytet muzyczny i moralny; taki wewnętrznie czysty człowiek.”  

 

Wojciech Kilar dał o sobie znać podczas pierwszej Warszawskiej Jesieni utworem "Riff 62". W rok po premierze utwór ten został wykonany w Nowym Jorku. Z biegiem lat kompozytora coraz mocniej pociągała jednak harmonia, wydobyte z instrumentów piękno dźwięku, melodia wreszcie. Skomponowany w 1974 roku „Krzesany” był przełomowy. Kompozytor właśnie w nim najwyraźniej zaznaczył własny, praktycznie niemożliwy do podrobienia styl.

 

Dramatyczne przeżycia wojenne, w tym cudowne ocalenie życia swojego i matki, sprawiły, że Wojciech Kilar zwrócił się w stronę sakralności. Sakralność muzyki Wojciecha Kilara zyskuje manifestacyjne spełnienie w utworach pisanych od lat osiemdziesiątych XX wieku. Serię tych spełnień otwiera „Exodus” na chór i orkiestrę z 1981 roku – pomnik czasu naszego wyjścia z niewoli powojennego ustroju, bardzo czytelny w swym pozamuzycznym przesłaniu, a jednocześnie niepokojący jako „czysta” kompozycja.

 

Po Exodusie przyszły jeszcze bardziej plakatowe: „Victoria” i „Angelus”, wręcz modelowe wydania wypracowanego wówczas przez Kilara stylu poruszającego się na styku wysokiego kunsztu i wysoce przystępnej użytkowości. Po stronie artyzmu stoi w nich szlachetna, proporcjonalna forma, starannie rysowane łuki melodyczne, przesiane, oszczędne współbrzmienia, po stronie użytkowości – nie znajdująca dla siebie porównania w ówczesnej rzeczywistości muzycznej troska o czytelność, zrozumiałość – zarazem zgoda na bycie jednoznacznym, w galimatiasie postmodernistycznym zapewne trudna do osiągnięcia i wyrażenia.

 

Angelus powstał w murach klasztoru na Jasnej Górze. Angelus jest misterium różańcowym, poetycko-muzyczną formą odmawiania różańca, modlitwy tak drogiej Papieżowi z Polski. Angelus, napisany w 1984 r., jest dziełem na orkiestrę, chór i partię solową – sopran.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wojciech Kilar z żoną na Jasnej Górze

 2002 rok

 

 

 

O samym utworze nie będę pisał. Oddam z wielką przyjemnością głos Isztar, która na swoim blogu wspaniale go opisała. Nie odsyłam do Jej wpisu lecz zamieszczam go tutaj, bo naprawdę warto. Proszę przeczytać i porównać z muzyką. Oto impresja Isztar:

 

Cisza na zwykłej sali koncertowej, jeszcze nie zaczarowanej przez wielki chór i potężną orkiestrę, na których wspaniały widok w słuchaczach rodzi się oczekiwanie wstępu podobnego do uderzenia burzy, do tajfunu dźwięków. Oczekiwanie banalnego, ale za to mocnego akordu na początek, ot, tak, żeby po prostu wbił w fotele. Dyrygent podnosi dłoń i słuchacze, którzy jeszcze nie wiedzą, czego się spodziewać, na wszelki wypadek przygotowują się, jak na wybuch…

 

...Tymczasem przez pierwsze pięć minut utworu nie pojawi się ani jedna nuta w sensie dosłownym. Jest to pięć minut wypełnionych jedynie cichym – choć coraz głośniejszym – szeptem chóru. Pięć minut, bo tyle mniej więcej trwa odmówienie „dziesiątki” Różańca.

 

W „Angelusie” pojawia się novum – utwór zaczyna się od odmawiania Różańca. Nie chciałem szokować, ale dać wyraz temu, że dla nas, wierzących, to nie tylko słowa, poezja, ale treść i sens tak mówił o swym dziele Wojciech Kilar, autor najbardziej, oczywiście moim zdaniem, niezwykłego i poruszającego utworu wszechczasów.

 

Modlitwę zaczyna kilka osób, najpierw mężczyźni, później kobiety. Ale z każdą następną „Zdrowaś Mario” dochodzi tych głosów więcej i więcej. Coraz wyższe – od basów do tenorów, od altów do sopranów. Przy szóstym „Zdrowaś”, głosy męskie i żeńskie już się nie dzielą, łączą się w całość, modląc się coraz żarliwiej przy coraz intensywniejszym dźwięku przebudzających się powoli kotłów. Do kotłów dołączają werble, chór już nie szepcze, ale skanduje. Gdy warkot perkusji wybija się wściekle na plan pierwszy, skandowanie przeradza się w krzyk. I wreszcie następuje wybuch – znienacka, w połowie modlitwy, na kluczowym słowie „Jezus”.

 

Dalej jest tak naprawdę więcej malarstwa niż muzyki. Kilar maluje – najprawdziwszy, najpiękniejszy pejzaż, dźwiękami zamiast farb, instrumentami zamiast pędzli, na idealnie gładkim płótnie ciszy.

 

I po spokoju – znów narastanie. Nie jest to już narastanie niepokoju, nie jest „dramatyczne”, jak ocenił swoje wyjątkowe Ave Maria sam Kilar, ale jest to narastanie innego rodzaju – pełne radosnego oczekiwania. Głosy chóru, orkiestry i solistki podchodzą powoli do góry, i do góry, jak po schodkach na szczyt wieży, aby - niczym blask pełnego słońca – mogła stamtąd wybuchnąć majestatyczna apostrofa: Mario! Sekundą w dół – jak przy zakończeniu gamy. Mocna, silna, podparta czystym brzmieniem skrzypiec, dumnym śpiewem wiolonczel i całą potęgą chóru. Radosne wołanie do Matki.

 

Ale po tej chwili radości przychodzi znów niepokój.

 

Najniższe głosy – od dawna wykorzystywane w muzyce do budowania nastroju grozy – wiodą teraz cały tekst modlitwy – Święta Mario, Matko Boża – módl się za nami grzesznymi teraz – teraz… teraz…! – 

 

 Dopiero po fakcie zorientowałem się, że kulminacyjnym punktem „Angelusa” stało się słowo „teraz” z fragmentu „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci”. To była prośba do Maryi o ratunek w czasach stanu wojennego.

– w  tym miejscu dreszcze przebiegają słuchaczy i wykonawców. Powraca niepokojący łomot werbli, bezwzględnie równo wybijających ten sam rytm. Nieustające zmiany dynamiki, nagłe wyciszenia i nagłe zgłośnienia. Co chwila gwałtowne sforzando – uderzenie i wycofanie. Nieziemski śpiew chóru i górujący nad nim głos solistki – Módl się za nami!... We wspaniałej, ale przerażającej kulminacji chór powtarza: Teraz! – solistka zaś kieruje apel – Święta Mario!  

 

To, co Kilar powiedział o powyższym fragmencie, jest jasne. Nieszczęście, ucisk, zniewolenie, samotność, groza – wszystko, co podświadomie przeniósł w ten fragment swego utworu – jest doskonale czytelne.

Kulminacja nie rozwiązuje się z powrotem, ze złowrogiej dominanty. Urywa się gwałtownie, jak przyjściem nagłej śmierci. A po chwili milczenia, w której słychać ostry, gasnący szelest perkusji – nagle odzywają się głosy anielskie, stłumione, delikatne, odległe: I w godzinę śmierci naszej… 

Wojciech Kilar jest nie na darmo jednym z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej, której wszak podstawową domeną jest oddanie wrażenia – dźwiękiem.

 

Burza i groza minęły. Tu już nie będzie żadnych wstrząsów ani gwałtownych emocji. Jest tylko ocean spokojnych dźwięków, wśród których płyną głosy orkiestry, chóru i z których łagodnymi falami miesza się sopran solistki. Ma się wrażenie, że te dźwięki naprawdę odpływają – coraz dalej i dalej, ciszej i ciszej. Aż głos chóru milknie, a dyrygent – władca tego morza – ucisza delikatnymi ruchami rąk po kolei: skrzypce, altówki i wiolonczele, aż całkowite milczenie zakłóca tylko równe, ciche szemranie kontrabasów.

 

I wśród tej prawie idealnej ciszy niespodziewanie znów odzywa się chór – nie śpiewem, ale szeptem, jak na początku. Zdrowaś, Mario, łaski pełna, Pan z Tobą – wszystko niby tak, jak przedtem, ale coś zostało zmienione, coś pogłębione przez te dwadzieścia parę minut upartego podkreślania słów muzyką – zaś ostatnie słowo gaśnie, jak szept umierającego.

 

Święta Mario, Matko Boża –

módl się za nami grzesznymi –

teraz  –  –  

i w godzinę śmierci naszej –  –

– Amen.

 

 

 

W music boxie Exodus w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Chóru Filharmonii Krakowskiej. Dyryguje Antoni Wit. Partię sopranu śpiewa Hasmik Papian. Nagranie z roku 2002.

Utwór jest w jednym 'kawałku', tak jak i to nagranie. Niestety ze względów praktycznych zmuszony byłem podzielić go na pięć części. Nie przeszkadza to za bardzo w odbiorze.

 

 
 

 

 

 

 

 

Blog o bluesie i pochodnych znajduje się tu: BLUES IS THE BEST

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura