Polska polityka została zakorkowana po 1989 roku. Nabór elit odbył się po koniec PRL-u, przez kilka lat suwerenności trwała weryfikacja, specyficzna lustracja. Dopływ nowych ludzi miał miejsce, ale nie wszyscy mogli się pochwalić kombatanctwem walki z komuną. Tacy prędzej czy później wypadali.
Wstrząsem był rozpad AWS, gdy kombatanci sentymentu PRL-owskiego poluzowali kombatantów walki - asymetryczni antybohaterowie bohaterów. Ale to też był zaciąg PRL-owski ze znakiem przeciwnym. SLD popełnił błąd - afera Rywina wcale nie była największa, tylko symboliczna - bo musiał popełnić. Wszak oni byli przy fruktach i następowało wewnętrzne przegrupowanie wśród dóbr, które się rozrastały. Musieli wpaść, nie ma idealnej szczelności, przecieki były naturalne. Mało wśród nich miało ambicje polityczne, potrafili poruszać się w innych sferach. Ci wygrali, a pozostali jednowymiarowi musieli pozostać w polityce, bo nic poza nią nie potrafili. Dlatego SLD będzie więdło, jednorękiego Leszka Millera już nikt nie zastąpi. To partia wymierania, a nie wyprowadzania sztandarów i wprowadzania młodych elit. Może jeszcze na krótko wrócą do polityki, ale jako przystawka, a w zasadzie zakąska.
O wiele bardziej interesująca - acz na krótką metę - jest sytuacja, która ostatecznie wyklarowała się w 2005 roku. Ocaleni po AWS i Unii Wolności.
To kombatanci drugiego i trzeciego rzutu, drugi garnitur z popeliny, teczkowi rzeczywistych kombatantów, ale przede wszystkim pracusie. Pracowicie dopisywali do swoich życiorysów to, czego w nich nie było, białe plamy, albo ledwie widoczne uzyskiwały barwę nadaną ich ręką.
Pracusie - swojej biografii, swojej idei, swojej kariery - to ta sama paczka, która miała stworzyć PO-PiS. Nie było to możliwe, bo garnitur z popeliny nie dogada się z drugim garniturem także z popeliny, różnią ich niezauważalne z zewnątrz szczegóły. Konfekcja staje się ideą, przerasta ich.
To jednak są elity z naboru PRL-owskiego. Ten sam zbiór garniturów z popeliny. Przegrupowanie po 2005 roku obyło się drogą naturalną. Ty - tak, to ja - nie. Pozycjonowali się w stosunku do siebie na diapazonie. Prościej: ten sam kij, obsiadali jego dwa końce.
Czasami kogoś dobiorą do swego grona, aż tacy nie są pazerni. Ludzcy panowie drogiego rzutu - popeliniarze. Ale popatrzcie: miał cham złoty róg, połasił się na zegarek (Nowak). Zastanawiam się, jak skończy karierę wśród popeliniarzy Elżbieta Bieńkowska - bo skończy. Popeliniarze wszystkich wykończą.
A sami - cóż - będą trwać do wymarcia, bo niczego innego poza tym, że są w sferze publicznej, w polityce, nie potrafią.
Przerysowuję? Nie za bardzo. Zakorkowana została polityka, żadnego awansu, żadnej wymiany elit nie obserwujemy od "zawsze".
Dlatego bez zbytniego certolenia Michał Kamiński mógł być kilka lat wcześniej spin doctorem PiS, a dzisiaj kandyduje do Parlamentu Europejskiego z list PO. To ta sama paczka drugich i trzecich garniturów. Kamiński popeliniarz? Tak, choć w garniturze od Armaniego.
Polska polityka buzuje pod tym korkiem. Bez obawy, nie eksploduje. Nie jest to żaden szampan, ale marne tanie wino, podróbka obcych marek. Jeżeli kiedyś korek zostanie usunięty, przekonamy się, jaki pod nim był kwas, jakich marnych użyto konserwantów.
Kamiński jest tylko przykładem. W tej chwili bardzo widocznym, znamiennym, przysłowiowym. Jednym z popeliniarzy, których będziemy wybierali do PE. Jedni popeliniarze się dostaną, inni nie. Z nowym pomysłami nie wystrzelą, bo w nich tylko kwas.
Inne tematy w dziale Polityka