Przyszli scenarzyści „wielkiego hollywoodzkiego filmu” o PiS będą mieli problem, kogo uczynić pierwszoplanową postacią. Macierewicza, Ziobrę, Błaszczaka, Morawieckiego, Waszczykowskiego, a ostatnio zgłasza pretensje do pierwszeństwa niejaki Jan Szyszko, minister środowiska.
Przynajmniej Jarosław Kaczyński nie musi się martwić. Francuz dawno go odmalował, Alfred Jarry. Nawet trafił z krajem: Polska, czyli nigdzie.
A „grówno” Ubu to uniwersalny „ostatni sort”, „element animalny” i szystkie inne inwektywy pod adresem Polek i Polaków.
W kraju „Nigdzie” Szyszko umyśłił sobie wycinać Piszczę Białowieską, bo kornik drzewa zjada. Ten Szyszko z kraju „Nigdzie” jest znany z wykładów u o. Rydzyka i finansowania jego geotermii.
Innej z kolei postaci, duchownego z „wielkiego filmu hollywoodzkiego”. Oczywiście z jakiejś groteski, komedii. O ile nie powinno być problemów ze scenariuszem, bo wystarczy in extenso podać wypowiedzi z konferencji prasowych wyżej wzmiankowanych. Pociąć zdania, jak w collage’u, dobrze je skontrapunktować. O tyle w polskim kinie nie ma twórców miary Woody Allena, czy genialnego Chaplina.
Na miejscu Piotra Glińskiego rozpisałbym konkurs na scenariusz „wielkiego filmy hollywoodzkiego” o PiS. W warunkach konkursowych zastrzec sobie, że ma być postać Szyszki, na którego w tej chwili skarży się siedem organizacji pozarządowych z zawiadomieniem Komisji Europejskiej, że minister złamał unijne prawo.
Może Szyszko jak Waszczykowski wcześniej wysłał autozawiadomienie do ekologicznej Komisji Weneckiej?
Kto go wie. Jak poruta to poruta. Jesteśmy pośmiewiskiem. A co? Musimy być zawsze poważni?
Mam nawet wątek do scenariusza „wielkiego filmu hollywoodzkiego”.
„Po co ministrze te drzewa z Puszczy Białowiejskiej idą pod siekierę?
Pójdą na szalunek w górnictwie geotermalnym mojego przyjaciela o. Rydzyka”.
Inne tematy w dziale Polityka