Z niezmierną radością Ryszard Czarnecki w „Rzeczpospolitej” pisze, że Jarosław Kaczyński pozwolił im głosować na Donalda Tuska, gdy ten zechce kandydować na szefa Rady Europejskiej.
A przecież Tusk nie ogłaszał, że będzie kandydować. I nie PiS będzie o tym decydować (bo PiS jest we frakcji PE bez żadnego znaczenia), ani Kaczyński. Ten głos „swój na swego po swoje” mógłby Tuskowi zaszkodzić, bo prezes PiS jest nielubiany za swoje walory (brak ich). Kaczyńskiego stać tylko na zemstę, taką ma psychologiczną „urodę”, tak długo będzie palcem wiercił w ranie, aż ktoś zawyje.
A może takie nieskompolikowane umysły, jak Czarnecki, chcą wyświadczyć „przysługę” Tuskowi. Obawiam się najgorszego dla europosła PiS, nikt Czarneckim się nie przejmuje, bo nawet nie potrafi pisać interesująco. Nikt tego nie zauważy.
Więc po co artykuł w „Rzeczpospolitej”? A po nic. Jak po nic jest obecność w sferze publicznej takiej postaci, jak Czarnecki.
Inny Atlas intelektu, Jacek Kurski, ogłosił w zarządzanych przez siebie mediach (do niedawna publicznych), iż policzą w nich, ilu Polaków uczestniczyło w marszu KOD.
I znowu kolesie się pomylili. A mógł Kurski nie ośmieszać się i przedzwonić do tych, którzy potrafią liczyć i policzyli. Znają sposoby, a także potrafią użyć algorytmów telemetrycznych
Kurski szybciej mógł policzyć widzów „Wiadomości” TVP i wyszłaby mu liczba zbliżona do ilości widzów programów informacyjnych w TV Trwam i TV Republika.
Kurski zapuszcza się na grunty dla niego zwodnicze, jak ów kowboj z „Kowboju, do dzieła!”. Wchodzi wahadłowymi drzwiami do saloonu i dostaje drzwiami w facjatę, zaliczając glebę. Ot, fajtłapy dorwały się do mediów.
Inne tematy w dziale Polityka