W Święto Niepodległości Jarosław Kaczyński wraz ze swoim rządem, swoją premier i marszałkami uciekł do Krakowa, aby jego poddani poddali się dalszej mityzacji brata.
Dlaczego?
Przecież to jedno z najważniejszych świąt państwowych, które winno umacniać państwo, a nie być rozwalane przez faszystowski tzw. Marsz Niepodległości.
Przecież w przeddzień prezes na miesięcznicy był podzielić się pomysłem na ozdrowienie chorej Europy.
Czy dlatego prezes dał dyla, że miał się zjawić Donald Tusk? A czy można sobie wyobrazić, że prezes stoi obok trybuny, gdy przemawia Duda? Nie można.
Duda i tak odda prezesowi to, co mu się należy, bo takie jest prawo ewangeliczne: „prezesowi, co prezesowskie, a innym jak Bóg da”. Podobno sprawa ustaw sądowych nie jest jeszcze dogadana, choć Stanisław Piotrowicz puścił farbę, że już jest po. Ale to tylko zagłuszenie i ustawka.
Duda odda prezesowi sądy, odda media prywatne, samorządy, ale w tej wojence chce zająć pozycję, która go będzie satysfakcjonować na przyszłość, aby wziąć schedę po prezesie.
O to toczy się wojna, jest to pozycyjna wojna pokoleniowa. A że padnie Polska, demokracja, nie tylko nasza pozycja w Unii Europejskiej, ale możliwe jest wykluczenie, to tylko szczegóły. Kto by się tym martwił.
W Święto Niepodległości było widać to, jak na dłoni. Faszyzm? Nawet gdy rozleje się po kraju, zjednoczona prawica stanie na jego czele.