obywatel cohen obywatel cohen
102
BLOG

JACEK D. - HISTORIA PRZEGRANEGO POKOLENIA (II)

obywatel cohen obywatel cohen Kultura Obserwuj notkę 1

        Niewątpliwie D. był pierwszą osobą w moim życiu deklarującą się jako  prawicowiec. Początkowo traktowałem to raczej jako jedną z jego ekstrawagancji. Bo czym w warunkach PRL-u miałaby być prawica? Moje zainteresowanie polityką datuje się od czasów licealnych, kiedy to regularnie zacząłem nasłuchiwać Radia Wolna Europa. Jak wiadomo, w pierwszym okresie swoich rządów komuniści nazywali przeciwników swojego reżimu antydemokratyczną reakcją, później, w czasach nam bliższych, ich propaganda wynalazła i posługiwała się określeniem „elementy antysocjalistyczne”. Z kolei owe „elementy antysocjalistyczne” same siebie wcale nie nazywały prawicą. Owszem, słuchając Wolnej Europy byłem informowany o aktywności panów Kuronia i Michnika, jako jeden z niewielu w klasie, wiedziałem o istnieniu Sołżenicyna, Miłosza czy Kundery, ale nic o dawnej i współczesnej polskiej prawicy. Rzecz jasna ta ignorancja nie dotyczyła tylko mnie, był to znak firmowy całego pokolenia.  Licealną edukację zakończyłem maturą w 1980 roku – tuż przed sierpniowym przełomem. W czasie czterech lat nauki w liceum nie zdarzyło mi się być czynnym czy biernym uczestnikiem jakiejkolwiek rozmowy w gronie rówieśników na tematy polityczne. W tej kwestii nic nie zmienił nawet wybór Polaka na papieża, ani jego pielgrzymka do Polski w 1979 roku.  Zresztą, nie inaczej sprawa wyglądała w moim domu. Rodzice, oboje wykształceni już w PRL-u, przyjmowali socjalizm za ustrój wieczny i jedyny możliwy i nie zaprzątali głowy sobie i swoim dzieciom rojeniami o lepszej, bo być może demokratycznej i nie z obcego nadania, władzy. Paradoksalnie, to nie ja od nich, a raczej oni ode mnie dowiadywali się rzeczy, o których milczała bądź kłamała oficjalna propaganda, a o których ja czerpałem nielegalną wiedzę z „dywersyjnych” zachodnich radiostacji.
       Dla odmiany, o ile mi wiadomo z jego własnych opowiadań, D. wzrastał w domu z żywymi przedwojennymi tradycjami narodowymi, a to za sprawą ojca, w czasach młodości działacza ONR-u, który nie stronił wówczas od rozbijania żydowskich straganów w Łodzi. Jacek wcale nie wypierał się podobnych epizodów w życiu ojca. Sam natomiast na początku naszej znajomości poznawał i propagował prace autorów w Polsce powojennej nigdy niedrukowanych i nieomawianych, głównie kojarzonych z endecją, zwłaszcza Dmowskiego.  Myślę zresztą, że wybór studiów polonistycznych podyktowany był u niego głównie chęcią zapoznania się z trudno dostępnym dorobkiem przedwojennej polskiej myśli narodowo-konserwatywnej. Zapewne tak rozumiał swój rozwój i zapewne swoją przyszłość upatrywał w działalności politycznej pod tym właśnie sztandarem.  D. doskonale wiedział, po co mu studia i kim chce być. Tymczasem ja tkwiłem w oparach jakichś romantycznych typowo inteligenckich marzeń o bliżej nieokreślonej karierze literackiej, w sumie  w zupełności akceptując to, co podsuwa mi program, jakby nie było, socjalistycznej  uczelni. Wracając do D., praktycznie od samego początku znałem go jako człowieka czynu. Nie ukrywał, że poza polityczną aktywnością w głównym  nurcie SOLIDARNOŚCI,  działał też w raczej marginalnym środowisku, o którym szerzej niewiele wiedziano, krytycznym wobec związku zawodowego.
       Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego na łódzkich uczelniach trwał kolejny studencki strajk, a polonistyka niewątpliwie była jednym z jego filarów. Szczerze mówiąc, nie był to czas żadnych przeżywanych wspólnie wielkich politycznych czy (Boże uchowaj!) narodowych uniesień. Nie było mowy o jakimkolwiek entuzjazmie. Myślę, że zdecydowana większość z nas, zdezorientowana i z mglistym przekonaniem o sensowności strajku, znalazła się tam z jakiegoś patriotycznego obowiązku, ale i też z niepokojącym poczuciem bezsilności. Na pewno był to mój przypadek. Mój udział w proteście, zresztą tak jak, moim zdaniem, większości, polegał na biernym trwaniu i oczekiwaniu na jakiś koniec: koniec komuny, koniec świata, albo koniec strajku. D. należał do nielicznego grona aktywnych. W trakcie strajku spotykałem go dość rzadko – najczęściej wieczorami, gdy przychodził do gmachu polonistyki pograć w piłkę, bo w budynku mieściła się też sala gimnastyczna. Nie pamiętam, czy pełnił jakąś funkcję w komitecie strajkowym, ale ciągle był w ruchu pomiędzy wydziałami i uczelniami – coś organizował. Zakończenie strajku ogłoszono kilka dni przed sławetnym telewizyjnym orędziem Jaruzelskiego nadawanym zamiast niedzielnego TELERANKA.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura