obywatel cohen obywatel cohen
122
BLOG

JACEK D. - HISTORIA PRZEGRANEGO POKOLENIA (VIII)

obywatel cohen obywatel cohen Kultura Obserwuj notkę 1

     Na dworcu centralnym znaleźliśmy się stosunkowo wcześnie, ale widząc niemiłosierny ścisk na peronie postanowiliśmy poczekać na następny, i jeszcze następny, pociąg. W ten sposób do Łodzi jechaliśmy ostatnim tego dnia składem, korzystając jednak w zamian z miejsc siedzących we wcale nieprzepełnionym przedziale. Początkowo obaj milczeliśmy, zresztą tak, jak pozostali pasażerowie - jakby wprowadzeni w refleksyjny nastrój przez mrok nocy i miarowo wystukujący takt muzealny tabor PKP. W rzeczywistości, jak się okazało, obaj mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Zaczęliśmy, nie pamiętam już dlaczego, od przykrej sprawy. Rzecz dotyczyła, co by nie mówić, bliskiego nam środowiska studenckiego. Byliśmy zgodni, że picie alkoholu wśród studentów stało się plagą - dla wielu z nas było to czymś więcej, niż tylko normalnym dla młodych ludzi pomysłem na udaną zabawę, stając się całkiem otwarcie łatwiejszym sposobem na życie w warunkach wszechogarniającej beznadziei i marazmu. Nie mieliśmy złudzeń, że był to scenariusz doskonale odpowiadający komunistycznej władzy, bo osłabiający wolę działania i jasność myślenia u najbardziej prawdopodobnych kontestatorów systemu. Alkoholowy wątek ciągnęliśmy dość długo i chyba byliśmy w swojej trosce przekonujący, bo na jednej ze stacji pomiędzy Warszawą a Łodzią, pewna pasażerka opuszczająca właśnie nasz przedział, kobieta w wieku naszych matek, przechodząc obok nas przystanęła na chwilę i ku naszemu zaskoczeniu wyciągnęła dłoń najpierw w stronę Jacka a potem moją. Jak nam powiedziała, chciała podziękować za słowa, które choć nie skierowane do niej dodały jej otuchy, chciała też życzyć nam wytrwałości. Nie bacząc na obce osoby pozostałe w przedziale przeszliśmy do sedna – do twardej polityki. U D. dało się wyczuć jakąś rzadką u niego ekscytację. Domyśliłem się, że to pobudzenie to pozostałość po jego warszawskim tournee. Promieniował pewnością, której u niego jeszcze wczoraj nie dostrzegałem. Głosił, że decydujące zmiany zbliżają się wielkimi krokami i tym razem to już będzie nasz czas – rozumiesz, wreszcie warto coś robić - kto go prześpi niech już nie ma pretensji do komuny, tylko do siebie samego. Oszołomiony patrzyłem na niego wytrzeszczając oczy. Zaniemówiłem. Co może zrobić z człowiekiem jeden wyjazd do stolicy. Mnie się co prawda nic podobnego nie przydarzyło, jakoś mnie to ominęło, no ale moją szansą na oświecenie był on – odmieniony Jacek D. Na pewno powinienem wysłuchać go do końca.


   -   Zaraz, zaraz. O czym ty mówisz: coś się ma wydarzyć?
   -   Nie „ma się”, tylko już się dzieje! O tym mówię. Władza wykonuje ruchy jeszcze dwa lata temu nie do pomyślenia - wcześniej czy później to wypłynie - komuna sama to ogłosi. Inna sprawa, że ta władza ma coraz mniej wspólnego z komuną, w każdym razie z partią…
   -   No to o jakiej władzy mówisz?
   -   No o tej prawdziwej, o służbach: niebieskich i zielonych. Oni mają tylko jednego pana na Kremlu i jemu służą, wszystko inne, cały ten socjalizm, walka klas, partia to już tylko gra pozorów. Zresztą niedługo kopną to wszystko bez żalu w dupę.
   -   Może jaśniej, może jakieś fakty….
   -   Fakty są takie, że w tej chwili żadne rozmowy o przyszłości z komuchami nie mają już sensu. Jeżeli z kimś rozmawiać to z samą bezpieką, albo nawet lepiej bezpośrednio z Moskwą. Zwłaszcza, że Sowieci rozpoczęli licytację, a tym razem naprawdę są skłonni rozmawiać nie tylko ze swoimi. To wyjątkowa szansa.
   -   Co, do cholery, mieliby licytować?!
   -   W sumie wszystko…
   -   Wszystko? Układ słoneczny też…?
   -   No, to nie… Wszystko nad czym mają realną władzę.
   -   No i jak wygląda ta cała licytacja?
   -   Jak?! Ano tak, że drzwi sowieckiej ambasady w Warszawie się nie zamykają.
   -   Aaa… słuchaj… słuchaj… A może ty byłeś dzisiaj właśnie u nich w ambasadzie?
   -  Może bym i chciał, na razie za krótki jestem. Ale inni od nas nad tym pracują. Trzeba się śpieszyć, bo żydokomuna jak zwykle ma fory. Dla Michnika i towarzystwa to powrót do korzeni. Nie muszą się specjalnie przedstawiać, znają ich zasługi dla komunizmu i Związku Sowieckiego.
   -   A ci ludzie od nas – jak powiedziałeś – to niby kto?
   -   Oczywiście Polacy.
   -   Czyli tacy, którzy nie mają żadnych zasług dla Moskwy?   
   -  No może nie do końca, sprawy nie są takie proste. Zresztą, może lepiej żeby zasługi mieli, to będzie jakiś argument, może ułatwić porozumienie. Przeszłość nie jest aż tak ważna, chodzi o to, żeby dziś reprezentowali polski punkt widzenia, a nie jakąś międzynarodówkę. Pewnie się zdziwisz, ale tacy ludzie są też po stronie władzy, trzeba wykorzystać ich wiedzę i możliwości. Bez nich trudno będzie cokolwiek zacząć, zwłaszcza w gospodarce.
   -   No to z kim my do cholery walczymy, skoro komuny rzekomo już prawie nie ma, a komuniści, czy byli komuniści są nam do czegoś tak bardzo potrzebni?
   -   Walczmy przede wszystkim z głową, a nie walmy głową w mur. Powtarzam niektórzy czerwoni są do wykorzystania. Pewnie, jest tam sporo dziadów do wykopania. Jest też całkiem wielu normalnych, nieumoczonych. Dlaczego się ich pozbywać. Zwłaszcza młodsi, dobrze wykształceni, wielu studiowało na Zachodzie. To często fachowcy, praktycy, których my nie mamy i długo nie będziemy mieli. Trzeba patrzeć na sytuację realnie, bez zbędnych emocji. Nie odpychać ich, a wykorzystać dla naszych polskich interesów.
   -   Ty naprawdę myślisz, że to ty ich wykorzystasz, a nie oni ciebie.
   -   Oni, oni! Zdziwiłbyś się jakbyś wiedział, kogo nazywasz „my” a kogo „oni”. Te podziały to już historia, nie mogą nas ograniczać. Można sobie to darować.
   -   Ale tu wcale nie chodzi, przynajmniej mnie nie chodzi, o jakieś ich historyczne grzechy czy błędy. Chodzi o to, co to są za ludzie. Przecież to najczęściej karierowicze, oportuniści bez zasad, co oni mogą dać innym, nam, będą myśleli tylko o sobie!
    -    I o to chodzi! Dość rojenia o dobru wspólnym, te czasy właśnie się kończą. Te socjalistyczne brednie zniszczyły Polskę w tym stopniu, co sowiecki zamordyzm. Oczywiście, że kapitalizm to egoizm i bardzo dobrze! Oczywiście, że pierwszy milion trzeba ukraść i ten, kto się tego nie boi i ma takie możliwości, już jest lepszy od innych – zasługuje na te miliony.
   -   Myślę, że trochę fantazjujesz, gdzie masz tutaj te miliony?
   -   No dobra, w naszych realiach może nie ma tych milionów, ale są dojścia, układy, jest majątek, którego państwo nigdy dobrze nie wykorzysta, zawsze zmarnuje. I niech to biorą, im wcześniej tym lepiej. Należy im bić brawo, a nie odsądzać od czci i wiary! A za jakiś czas będzie i prawdziwy kapitał. To kwestia czasu. Tu moralność nie ma nic do rzeczy, trzeba to widzieć pragmatycznie – taka jest cena, jeżeli ma być kiedyś normalnie.
     -   To jakaś abstrakcja. Czy ty sam w to wierzysz? O kim ty mówisz, poznałeś kiedyś kogoś takiego? Konkretnie, komu oddałbyś te miliony, no chociaż jedno nazwisko…? 

     Moje żądanie konkretów wyraźnie go wyhamowało, na chwilę zatrzymał swój słowotok. Śmiesznie rozejrzał się po obecnych współpasażerach, jakby oceniając, na ile szczerości może sobie pozwolić. Nasi przypadkowi słuchacze bynajmniej nie ukrywali swojego zainteresowania naszą rozmową i z widocznym napięciem oczekiwali na to, co wydarzy się dalej, zapewne też chcieliby usłyszeć jakieś konkretne nazwisko. D. jeszcze przez chwilę ważył coś w sobie.

   -    Jasne, jasne… wiesz kto? Na przykład Kwaśniewski… Oczywiście Aleksander Kwaśniewski. Myślę o takich jak on.

     Chciałbym widzieć w tym momencie wyraz mojej twarzy. Wyobrażam sobie ten grymas niedowierzania, być może nawet oburzenia.

       -   Co…? Przecież to typowy aparatczyk, karierowicz – najgorszy sort!
       -   Eee, przesada. Nie znasz człowieka, kierujesz się uprzedzeniami… To gość na poziomie, po prostu jest ambitny i inteligentny… Świetnie się z nim rozmawia…  
       -    Słucham…,  się rozmawia…?
       -   Tak, tak, poznałem go osobiście.
       -   Z Kiszczakiem też już rozmawiałeś? Na bank jest ambitny i mówią, że na poziomie – oczywiście jak na komucha.
       - Przestań… Kwaśniewski właściwie nie jest żadnym komunistą, to wolnorynkowiec, na Zachodzie byłby klasycznym liberałem.
       -   Rozumiem, że spotkałeś go przypadkiem na ulicy i zaczęliście rozmowę o amerykańskim neokonserwatyzmie…                        

       -   Owszem, o tym też można z nim porozmawiać, czytał to i owo, wie sporo. No ale oczywiście nie wpadłem na niego od tak, przez przypadek. To dłuższa historia… No dobra, spróbuję po kolei. Wiesz, że zawsze chciałem być dziennikarzem sportowym. Od roku starałem się o miejsce w „Ekspresie”. Właściwie mogliby mnie zatrudnić, no ale esbecja mnie zablokowała. Koniec końców, szef redakcji „Ekspresiaka” załatwił mi robotę w „Głosie Robotniczym”. Oczywiście w redakcji sportowej. Od paru miesięcy robię dla nich za reportera, pod wymyślonym nazwiskiem. No tak. Tak, wiem… ten partyjny „Głos Robotniczy”… trochę nie teges, no ale… gdzieś w końcu trzeba zacząć, no i żyć też z czegoś trzeba. Nawet w dzisiejszym wydaniu jest moja relacja z ostatniego meczu Widzewa.

     Jacek wyjął z torby złożoną na cztery gazetę i otworzył ją na przedostatniej stronie. Pokazał palcem nagłówek.  Przez ciekawość zerknąłem, nie zagłębiając się w tekst.

   -    Rozmowę z Kwaśniewskim załatwił mi naczelny, zrobiłem z nim wywiad na temat sportu. Zabawne, bo wszystko odbyło się w pociągu do Warszawy, wracał z jakiegoś spotkania w Łodzi. Przegadaliśmy dwie godziny. Muszę przyznać, ze to nie był czas stracony, Traktował mnie po partnersku. Facet zyskuje przy bliższym poznaniu. Ma potencjał: jest bystry, otwarty, angielski – żaden problem. Zna się równie dobrze na sporcie, dziennikarstwie, gospodarce, polityce. To już ze starą komuną, jaką znaliśmy, nie ma nic wspólnego. Jeszcze chwila i tacy jak on przejmą stery. Zdaje się, że Moskwa mocno na nich stawia… a to naprawdę dobrze wróży. Nie ma powodu przekreślać takich ludzi. 

   -   Zawsze byłeś oryginałem – tylko dlatego tego słucham. Ten Kwaśniewski przeszedł wszystkie etapy negatywnej selekcji, przecież to widać gołym okiem… Jak można wiązać z nim jakieś nadzieje?
   -   Myśl, co chcesz. Powtarzam, poznałem go osobiście i wiem, co mówię. Możesz się nie zgadzać, ale to przyszłość Polski…  Dobra przyszłość.
    -   Oj tak, nasza wymarzona przyszłość – kolejnych sto lat komuny, tyle że z gębami młodych aparatczyków z biegłą angielszczyzną. Raptem na tyle pozwolą nam sowieci!
    -   Spokojnie, sowieci już długo nie pociągną…

     Tym razem wyraz mojej twarzy musiał przypominać wielki znak zapytania.

    -   „Długo nie pociągną”? Co ty powiesz? To znaczy co? Znikną z powierzchni ziemi? Może przeniosą się na Marsa?
    -   No może nie aż tak, po prostu wyniosą się stąd.
    -   Niby dokąd?
    -   Do siebie, na wschód.
    -   Fantazjujesz, przecież zajmują Enerdówek, jak mogliby wynieść się z Polski? Niemcom przecież nie odpuszczą!      
     -   Oczywiście, że ich też zostawią. Za pięć lat, a może wcześniej, nie będzie żadnego NRD. Zresztą Związku Sowieckiego też nie będzie.

     Pochwały pod adresem Kwaśniewskiego to było przy tym nic – przysłowiowy mały pikuś. Pomieszało mu się w głowie? Czy to z powodu czarnych sztruksów, których nie znalazł nawet w Warszawie?

     -  Czyżbyś przeżył w nocy jakieś objawienie? We śnie odwiedził cię Wernyhora?
     -   Beee…

      Wyraz mojej twarzy musiał przypominać wielki wykrzyknik. Jeden z przysłuchujących się naszej rozmowie pasażerów głośno się roześmiał, na obliczach pozostałych również widać było rozbawienie. D., czując zainteresowanie otoczenia, niczym już nieskrępowany, być może odczuwając nawet zadowolenie właściwe odkrywcom, brnął dalej.

     -   Nie nazwałbym tego objawieniem, to chłodna analiza faktów. Nie o wszystkim wszyscy wiedzą, ale ktoś, kto wniknął głębiej, może przewidywać to i owo – z dużym prawdopodobieństwem.
      -   Rozumiem, że ty wniknąłeś głębiej i należysz do tych wtajemniczonych?   
      -   Niedługo pewne rzeczy przestaną dziwić kogokolwiek. To bardziej kwestia czasu, niż wyobraźni. Założymy się?                

      -   Niby o co?        
      -   O butelkę szlachetnego trunku, może być łyskacz.
      -   Inaczej, chcesz się ze mną założyć, że co… ?
      -   Powtarzam: za pięć lat nie będzie żadnych Sowietów, będzie tylko Rosja. I żebyśmy nie musieli czekać tak długo: za trzy lata nie będzie u nas już komuny, będzie system wielopartyjny. Jasne? Zakład?

      Wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Rozstrzygnięcie zakładu wydawało się być tak odległe, że trudno było traktować go całkiem serio. Mając tę myśl w tyle głowy, mimo wszystko przyjąłem zakład i podałem mu rękę.

      -   Któryś z panów przetnie?

     Zareagował ten, który wcześniej głośno się zaśmiał.
                   
       -   No dobra, a co z twoją abstynencją?  Oczywiście, jeżeli wygrasz.
       -   Z takiej okazji warto będzie się napić,  a nawet upić, nieprawdaż? W końcu coś takiego przydarzy się nam tylko raz w życiu! Poza tym mam jeszcze sporo czasu, żeby się do tego moralnie przygotować. A właśnie, a propos przygotowań, zbieram materiał do pierwszego numeru „Myśli”. Jakbyś miał dla mnie jakiś gotowy materiał? A jak nie, to zawsze możesz coś napisać, najchętniej coś politycznego.
       -  Naprawdę? Może i chodzi mi coś po głowie. Pomyślę. Na kiedy byś to potrzebował?
       -    Jak najszybciej, chciałbym ruszyć jeszcze przed wakacjami. Zresztą idealnie byłoby przygotować teksty na parę numerów do przodu.
     -   Coś o Rosji? Byłbyś zainteresowany?
    -   Jasne, Rosja to będzie temat wiodący. Któryś z pierwszych numerów na pewno poświęcę w całości.
   

                     
                                                              


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura