Uff, a więc jednak się udało, jakoś to przeżyliśmy. My, wiecznie niezadowoleni, chorzy z nienawiści zazdrośnicy, którzy zawsze tylko na nie. Powoli opada bitewny tuman, co to jeszcze wczoraj wzniesiony Owsiakowym wrzaskiem i zadęciem unosił się hen do gwiazd.
Byłem pełen złych przeczuć, że tym razem wpadną na ten szatański pomysł i stanie się to najgorsze. Nie, nie bałem się bynajmniej o siebie, o swoje bezpieczeństwo. Że tuż przed północą usłyszę na klatce schodowej odgłosy stąpania obutych w glany nóg, a potem gwałtowne walenie do moich drzwi. Że trójka młodzieńców wywlecze mnie na klatkę schodową i wystawi na wieczny wstyd i pohańbienie sąsiadom i innym ludziom dobrej woli, jako tego, któremu obojętny jest los chorych dzieci. Że podadzą do publicznej wiadomości moje personalia a wizerunek przekażą do profesjonalnej obróbki TVN-owskim specom od czarnego pijaru. Rzecz jasna, do podobnych ekscesów nie doszło, ale przecież nie tego się bałem. To byłby i tak pikuś, mały pikuś.
Bałem się o serce Chopina, że pęknie za ileś tam milionów euro zlicytowane wśród iluś tam tysięcy innych serc i serduszek. Że uniesiony falą miłości i entuzjazmu Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego uzna, iż tak naprawdę jedynym darem godnym WOŚP będzie serce największego Polaka, ba może największego Francuza, a nawet i Europejczyka. A miałby minister do tego pełne prawo, o powszechnym przyzwoleniu nie wspominając. No bo nikt przy zdrowych zmysłach nie ma przecież wątpliwości, że Chopin, gdyby żył, poza tym, że popijałby ze smukłej butelki ze swoim wizerunkiem, to zagrałby też dla Orkiestry. Wsparłby Owsiaka całym swoim sercem wielkiego romantyka. Zaraz, zaraz, co ja zrobiłem?! – przecież za rok znów będą grali. I tak do końca świata, a pewnie i dłużej.
Droga Administracjo, proszę, nie publikujcie tego tekstu, bo jak ów minister to podchwyci, to… biedne serce Chopina, naprawdę kiedyś pęknie.
Inne tematy w dziale Polityka