Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
159
BLOG

„...lecz kamieniem nie bądź mi” (o najsmutniejszej z wolności)

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Rozmaitości Obserwuj notkę 35

Kilka dni temu w „Rzepie” Igor Janke opublikował tekst nt. Przystanku Woodstock i Jerzego Owsiaka. Wedle mnie ten artykuł to ideowe wyjaśnienie, dlaczego prawacy nie muszą już „obawiać się” twórcy WOŚP.

 
Przypuśćmy, że publicysta „Rzeczpospolitej” ma rację. Jerzy Owsiak jest pedagogiem, „sympatycznym belfrem”. Co prawda nie każdy belfer nazywa swoich pupili „deklami”, leci w ich stronę „kurwą” i chrypi z katedry „podchmielony”, tudzież sugeruje politykom, że „pies im mordę lizał”, ale przyjmijmy, że dosadne czasy potrzebują dosadnych zwrotów a i alkoholem wymęczyć się czasem trzeba, a jak człowiek dostanie puszką po piwie to łagodność nie jest jego najmocniejszą stroną. Co prawda trudno zgodzić się z red. Janke, że na PW nie było mocniejszych alkoholi, ale rzeczywiście głównym trunkiem był browar.
 
Owsiak jawi mi się raczej nie jako „sympatyczny belfer”, lecz świecki kaznodzieja, operujący krótkimi zdaniami-sloganami, ukazujący wiernym masom swoją wizję „dobrej nowiny”. Kaznodzieją z talentem organizatora i – bynajmniej niegłupią i nie bezwartościową – wizją pokazania zgromadzonym kawałka świata, do którego inaczej nie mieliby raczej dostępu (bo nie oszukujmy się, b. wielu z obecnych na PW nigdy nie miałoby szansy stanąć oko w oko z wieloma ważnymi dla Polski postaciami, niezależnie od tego, jak oceniamy te osoby).
 
Miałem swój Przystanek Woodstock, ze śpiworkiem na wzgórzu i koncertami, z włóczęgą po woodstockowych rewirach; Przystanek Woodstock chcąc nie chcąc zupełnie trzeźwy, nie jechałem tam prywatnie. Stąd tym uważniej przyglądałem się temu, co wokół. Igor Janke pisze, że na PW „wszechobecna była antynarkotykowa propaganda”. Nie wiem, czy wszechobecna, ale faktem jest, że raz po raz ze sceny głównej Jurek Owsiak wykrzykiwał „stop narkotykom”. Tyle że, by użyć dalekiego skojarzenia, dziwnie brzmi wezwanie do walki z cholerą, gdy niemal wszyscy wokół zapadli na dżumę...
 
Na Woodstock nie przeszkadzał mi kurz, choć raził brud, ale rozumiem, że na takiej imprezie to nie do uniknięcia. Głośna muza irytowała dopiero, gdy chciało mi się spać, czyli około 3 w nocy zwykle. J I nawet podchmielone towarzystwo, fraternizujące się przy piwie na zasadzie odbijających się atomów: kto z kim przepije, itd. (swoją drogą, jedno z haseł PW, „przyjaźń” brzmi dość dwuznacznie, jeśli uświadomimy sobie, że kumple od kieliszka/puszki to z zasady kiepska lokata życiowego kapitału) nie raziło moich z gruntu plebejskich gustów. Widziałem już na koncertach narąbanych tanim winem metalowców, widziałem libacje na po-PGR-owskich wsiach, gdy ludziom zostawała już tylko wóda, „pocieszycielka strapionych”, jak na Ukrainie nazywają horyłkę. Mało co może mnie w tym względzie zaskoczyć.
 
Jest jednak jedna rzecz, która kładzie się poważnym cieniem na tym wszystkim. Pijani w sztok nieletni, chłopcy i dziewczynki. Piszę dziewczynki, bo jak inaczej nazwać taką istotę, na oko 11-letnią, która idzie trzymając się metalowego ogrodzenia? Przecież to są wciąż dzieci, trochę większe, ci chłopacy zaprawieni w sztok. Oczywiście, wiem, to jakiś procent wszystkich woodstokowiczów, pewnie niewielki. Ale wystarczający, by poczuć sprzeciw. To trochę tak jak w „Braciach Karamazow”: zwracam bilet za wolność, okupioną widokiem pijanego dzieciaka. Bo nie wiem, po prostu, q..., nie wiem, czy to dla nich szczenięcy wybryk, czy kamień u szyi na zawsze.
 
Ktoś powie, że to nie wina Owsiaka, tylko rodziców, społeczeństwa, systemu edukacji, czego tam jeszcze chcecie. Ale to też problem tej wizji wolności, którą jako świecki kaznodzieja głosi organizator PW. Takiej wolności, do której trzeba mieć naprawdę mocny łeb i silny charakter, albo łut szczęścia, albo kogoś kto chwyci za rękę, albo za mordę, gdy będzie już nieciekawie. Nie wiem, jak nazwać tę wolność? Wolnością hasania? Wolnością użycia? Konsumpcji? Korzystania z uciech świata, zanim wystawią rachunek? Bo prędzej czy później, ale rachunek trzeba zapłacić. Jedni wywiną się tanim kosztem, inni oddadzą ciała i duszę.
 
Tak sobie myślę, czy Owsiak nie śpi czasem po nocach, zastanawiając się nad swoją odpowiedzialnością za „swoje” dzieciaki. Nie przesadzam. Przecież jest dziś jednym z ważniejszych ludzi dla młodego pokolenia. To nie jest garstka osób, ale – w skali lat – uzbiera się tego z „milion dusz”. Oni go tam kochają, nawet jak rzucą w niego puszką. Czują wdzięczność i poczucie więzi, nawet jeśli zeklną go szpetnym słowem. Bo dał im tę przestrzeń, tę wolność, tego – owszem, nie pierwszej już świeżości i poddanego korekcie – ducha hippisów, kontestacji i buntu. Ale ta mikstura jest trochę jak trucizna: albo się przyzwyczaisz, albo źle skończysz...
 
Igor Janke pisze o sobie jako „starym hippisie”, uczestniku Jarocina i Brodnicy. Ale znam też innych „starych hippisów”, z tych co na Szewskiej w Krakowie śpiewają stare songi, mają zniszczone twarze, oczy takie puste i smutne, że zbity pies ma lepsze spojrzenie, zbierają na alkohol (oficjalnie). Wyglądają bardzo staro, choć dałbym głowę, że część z nich jest moimi rówieśnikami. Wolność, w którą wierzyli, stała się kajdanami.
 
Dlatego, Panie Redaktorze, byłbym ostrożniejszy w zachwytach nad „sympatycznymi belframi”...
 
PS. Cytat w tytule notki wzięty stąd ("Modlitwa" Tadeusza Nalepy, 6:31-6:32), sparafrazowany.
 
PS 2. Jeszcze do tekstu red. Janke: „Przystanek Jezus” nie odbywał się w ramach Przystanku Woodstock, była to osobna impreza w obrębie Kostrzyna, natomiast na PW księża mieli tylko swoją „bazę”.

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Rozmaitości