Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
67
BLOG

Opowieści z tamtych stron. Pierwsza

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Dzień był pusty, zziębnięty. Zmierzchało się brzydko, z krzywo zacinającym przez pola deszczem. Szymek i Gruchnięty siedzieli pod wiatą przystanku autobusowego. Pili, ale co to było za picie, ledwo na wino i dwa piwa wystarczyło.

Dzień był jesienny, tym brzydszy, że nic już im nie zostało z pieniędzy zarobionych w nadleśnictwie. Mogli kupić paliwo do motoru, mogli pożyczyć rowery, ale wyszło jak zwykle. Jak szło im już od dawna.
 
Dzień był zły, wiata ledwo zadaszona, przerdzewiała, zamokła. Pod sklep iść nie bardzo mogli, bo nikt ich tam nie chciał. Sklepowy przepędzi, u ludzi mają długi. I ciężarna żona Gruchniętego, Aguśka, czasem przychodzi tam po zakupy, a jemu było przed nią wstyd. A tylko ona jedna na całą wieś, z tym bębnem ciężkim przed sobą, miała nierozliczaną do końca krechę. Nawet po alkohol i papierosy Gruchnięty chodził pięć kilometrów do Mroczków.
 
*
Smętek spał w zagajniku. Spał długo, nie budzili go ludzie ani zwierzęta. Ostatnio, gdy się obudził, ludzie w mundurach przywiązali do drzewa chłopa i zamęczyli. Chłop był swój, tamci obcy, ale Smętek tylko ziewnął, bo co mu do nich wszystkich, małożywych.
 
*
Szymek splunął krzywo, zawiało, zabrudziło niemalowany betonowy słupek „przyjazdy/odjazdy”. Autobusy nie przyjeżdżały, nie odjeżdżały. Nowa, mniej nierentowna linia PKS biegła trzy kilometry od Wychudłych.
 
Był deszcz, wąskie pasmo źle połatanego asfaltu, kończące się papierosy i oni, zupełnie niepotrzebni w tym krajobrazie.
 
- Na ch.. to wszystko – rzucił Szymek.
 
I tyle pogadali.
 
*
Smętek śnił wiosny, lata, jesienie i zimy, gdy małożywi składali mu dary i byli wdzięczni za ziemię, słońce, chleb i wodę. Śnił czasy, gdy było ich mniej i byli z jego roli, nie przybłędy, nie obcy, nie intruzi. Śnił radośnie i śnił gniewnie, a wtedy gięły się smutno drzewa i ziarno marniało w ziemi.
 
*
Samochód był drogi, dobry, ona jeszcze młoda, zmęczona, on zły, zdezorientowany, wątły chłopaczek. Zwolnili przy wiacie, opuściła nieco szybę, skinęła. Gruchnięty wstał. Zapytała:
- Którędy na Śrem?
 
Na kolanach trzymała mapę. Gruchnięty miał smutny, dziecinny uśmiech. Poczuł bijące z wnętrza samochodu ciepło:
- Niech pani pokaże.
 
Szymek zamknął oczy, chciał spać, chciał stąd iść, chciał wódki. Usłyszał krzyk. Gruchnięty dusił za szyję babę z samochodu, kierowca spanikował, otworzył drzwi od swojej strony, obiegł auto z tyłu i rzucił się na Gruchniętego. Upadł, gdy Szymek uderzył go w czaszkę butelką po piwie. Zakwilił, znieruchomiał, bo jego głowa w szymkowych rękach kilkukrotnie uderzyła o mokry asfalt. Wyboiną popłynęła jucha, jak zwierzęca.
 
Gruchnięty zadusił kobietę. Wątła była.
 
Samochód i zwłoki zostawili 20 kilometrów dalej, na leśnym topielisku.
 
*
Nie obudzili Smętka.
 
*
Kilkanaście dni później, gdy Gruchnięty spał, ciężko ale trzeźwo, Agusia usłyszała zgrzyt furtki. Przyszła policja. Szymek uciekł wcześniej do lasu, błąkał się, ciągnęło go do topielska. Miał chleb, konserwy, śpiwór i wódkę. Gdy skończyło się żarcie, poszedł do miasta. Złapali go, gdy kupował kalosze.
 
A przecież lepiej by mu było zasnąć obok Smętka.       

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości