Tekst niniejszy z uwagi na drastyczne treści, jakie zawiera, przeznaczony jest tylko dla osób dorosłych.
Ludożerstwo to nie jest temat, który by mnie jakoś szczególnie pasjonował. Chyba nigdy nie widziałem w całości „Delicatessen”, „Canibal holocaust”, horror temu zagadnieniu poświęcony przejrzałem na przyspieszeniu. Mój wkład do kanibalizmu ogranicza się w zasadzie do następującego bon-motu: „Człowiek to taka świnia, z której kiełbasy na ogół ni ma”. I tyle.
Poza tym jako jednostka głęboko humanistyczna zawsze odczuwałem głęboką radość, że dzicy nie zjedli Piętaszka. :-)
Jakieś dwa, trzy tygodnie temu jadłem spokojnie śniadanie, oglądając przy tym poranny przegląd prasy w TVP INFO, gdy usłyszałem, że potomkowie kanibali przepraszają za zjedzenie misjonarza... Garstka konkretów z wykopu.pl: „Jedno z plemion zamieszkujących Vanuatu (państwo w Oceanii, położone na 83 wyspach Nowych Hebrydów) wystosowało przeprosiny skierowane do potomków brytyjskiego misjonarza, który został zabity i zjedzony 170 lat temu”.
Info z komentarzami w większości "prześlicznej urody"
tutaj.
Ha, pomyślałem, cywilizacyja nasza zatacza coraz szersze kręgi! Zatacza kręgi, wywijając przy tym polit-poprawnościowe hołubce.
Ponoć członkowie plemienia podchodzili do potomka skonsumowanego misjonarza, ściskali mu dłoń i składali słowa przeprosin. Podobno potomek był głęboko wzruszony. W sumie, to już bez ironii, akurat on miał do tego prawo.
Z drugiej strony dziwię się trochę całej tej historii, wszak ten misjonarz (chrześcijanin, może nawet katolik) to w sumie łobuz był zwykły i szuja, z perspektywy dzisiejszej ideologii multi-kulti. Próbował przecież dobrych dzikusów spętać okowami chrystianizmu, dogmatyzmu, itd. No to za co tu przepraszać? Myślę, że paru salonowych blogerów z przekonaniem odpowie, że przepraszać w gruncie rzeczy nie ma za co. I że to właściwie odwrotnie powinno być: potomek powinien przeprosić tubylców.:-)
W sumie najciekawszy jest kontekst wydarzenia: jak do niego doszło? Co skłoniło tubylców z Vanuatu do tego gestu? Wódz, rada plemienna kończyli zachodnie uczelnie? A może postanowili katapultować się z gospodarki dajmy na to zbieracko-łowieckiej do ekonomicznej nowoczesności? I będą teraz spokojnie gnuśnieć, żyjąc z turystyki, a w folderach zapiszą, że jako pierwsi przeprosili za kanibalizm?
Nie wiem. Ale cała ta historia wydaje mi się bardzo smaczna...
PS. A temu dzielnemu człowiekowi, który przed blisko dwoma stuleciami zginął niosąc wiarę poza granice znanego sobie świata należy się minuta ciszy.
Chciałem muzycznie zapodać Władimira Wysockiego: "Zagadka naukowa, albo dlaczego Aborygeni zjedli Cooka?", ale nie znalazłem, więc zdecydowanie bardziej patetyczny Jacek Kaczmarski:
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości