Parafrazując Mackiewicza, można powiedzieć, że tylko podróże są ciekawe. Choć to pewnie nie do końca prawda, bo ciekawe bywają też książki. I małe dzieci są ciekawe, a do tego ciekawskie, jak koty. Wnioskując z powyższego, najciekawsze są książki o podróżach i dzieciach. I to się sprawdza w przypadku książki Pani Łyżeczki i Pani Sosenki.
Pani Sosenka jest dziennikarzem. Z rodzaju tych, którzy zadają sobie jeszcze trud, by poznać świat od podszewki. Pisze reportaże, poznaje ludzi, rozmawia z nimi, musi uzgodnić wiele spojrzeń na świat, musi je opisać w sposób czytelny, ale nietrywialny, itd., itp. To banalne, ale tak właśnie odbudowuje się rzeczywistość dla potrzeb słów i pamięci.
Pani Sosenka jest blogerką, więc dla potrzeb tej sztuki swoje opowieści przedstawia w sposób lapidarny, niemal na gorąco, bez zbędnych ozdobników, skrótowo, ale treściwie. Dzieli się kawałkiem własnej historii.
I mówiąc wprost: mi się ta opowieść podoba, choć nie są to „sensacje XX wieku” ani relacje podróżników z Antypodów czy Antarktydy. A równocześnie jest to dość niezwykła historia o tym, czego często nie znamy, o czym zapomnieliśmy, czego nie widzieliśmy, a mamy to pod bokiem, tuż obok, nieraz kilka, kilkanaście kilometrów od domu. I czego może nigdy nie poznamy przejeżdżając szybko samochodem, przysypiając w dalekobieżnym pociągu, wlepiając oczy w monitor komputera. I nie doświadczymy, bo – z różnych przyczyn – spędzamy czas wciąż w tym samym gronie, pośród tych samych ludzi, słuchając wciąż tych samych opinii o wszystkim i wszystkich. A Pani Sosenka gdzieś jeździ i łazi, słucha jakichś starych Bab i Dziadów, którzy mówią o świecie zastygłym w archiwach i na starych fotografiach. I podobają mi się te sosenkowe opowieści z Dolnego Śląska, te hece i przygody opowiadane ze śmiechem albo nostalgią, dojmującym uczuciem upływu czasu i bogactwa ludzkich perypetii, z których tak często zostaje tylko zatarty napis nagrobny.
Tak, to jest rzecz frapująca. Notki Pani Sosenki, pomimo swojej lekkości, skrzące radością, we mnie budzą myśli i emocje nie zawsze radosne, często bardzo poważne. Bo świat, który opisuje, częściej należy już do umarłych niż żywych; do cieni, ruin, zniszczonych zabytków, zapomnianych cmentarzy, wyzierają zza niego jakieś wstydliwe wspominki, sprawki, zdarzenia. Jest to równocześnie świat prowincjonalny, ze zwykłymi ludźmi, czy jak się to mówi w slangu inteligentów: „prostymi ludźmi”, którzy z reguły też są dość krzywi. I kiedy czytam historie z cyklu „Gdy świat jest domem” smakuję rzeczywistości, którą sam znam z własnych rodzinnych stron; świat, który żyje wciąż bliżej ziemi, który nie jest ze szkła i plastiku, który wiosną czuć wilgotną trawą, tającą ziemią, a ciemną jesienią dymem palonych ognisk i przydrożnych rowów. Świat mniej lub bardziej zniszczony, świat sfatygowany czyli taki, jaki jest naprawdę. Ze zniszczonymi tablicami odjazdów i przyjazdów autobusów, świat pociągów osobowych, tzw. „jednostek” z „kierpociem” jako Panem i Władcą; świat czasem brudny, często zmęczony i nierzadko podpity, ale mocny, twardy, z takimi historiami, że brak słów.
Pani Sosenka znajduje ich jednak dość, by opisać swoje rowerowe i piesze podróże. Opowiada mi o miejscach, których nie znam, a jednak wydają się znajome. Opowiada o ludziach, których nie widziałem na oczy, ale czuję, że mogliby stać mi się bliscy, z którymi mógłbym się zabliźnić. I myślę, że za to należy się Pani Sosence cytat z wiersza Adam Zagajewskiego:
„Spróbuj opiewać okaleczony świat.
Pamiętaj o długich dniach czerwca
i o poziomkach, kroplach wina rosé.
O pokrzywach, które metodycznie zarastały
opuszczone domostwa wygnanych.
Musisz opiewać okaleczony świat.
(...)
Opiewaj okaleczony świat
i szare piórko, zgubione przez drozda,
i delikatne światło, które błądzi i znika
i powraca”.
Delikatne światło, świat bez retuszów i ideologii, proste historie, które budzą radość i zadumę. I to właściwie wszystko. Naprawdę wszystko, co ważne.
Wszystkich tęskniących za domem, za szerokimi sosenkowymi przestrzeniami, albo po prostu za cichym wieczorem wśród rozmów o domu i obrazów szerokich przestrzeni Pani Łyżeczka i Pani Sosenka zapraszają na spotkanie autorskie. 3 marca o godz. 17.30 w Galerii Przyrody w Krakowie (ul. Studencka 15) będzie okazja, by spotkać się porozmawiać, posłuchać i napić wspólnie herbaty. Przyniosą zdjęcia, ciepły uśmiech i swoją książkę.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości