Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
860
BLOG

...i tak samo ciemno za oknem

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Kultura Obserwuj notkę 26

Nie pamiętam, kiedy usłyszałem swój pierwszy w życiu metalowy kawałek. Pewnie w okolicach 1988/1989. I właściwie w tamtych latach, gdy ze „Świata Młodych” można się było dowiedzieć na przykład, czym Okrągły Stół ma być dla nas, młodych czytelników, miałem wrażenie, że  wrażą komunę szlag trafia przede wszystkim po to, żebyśmy z kolegami mogli w spokoju słuchać Metalliki, Slayera, Megadeth czy Anthraxa.

I chyba gdzie indziej w demoludach było podobnie, bo jeżdżąc wtedy na wakacje (z paszportem teoretycznie "na wsje strany mira", ale jednak do ZSRR, czy Czechosłowacji), jednym z pierwszych tematów, jaki umożliwiał nawiązanie kontaktu z rówieśnikami, nie była szczęśliwa przyszłość krajów socjalistycznych (Czechosłowacja), czy ostateczne nastanie komunizmu (ZSRR), ale znane im i mi kapele metalowe. W czeskim miasteczku Pardubice, pełnym Cygan, pełnym piwa, na małym rynku z wesołym miasteczkiem, sącząc z plastiku zakazany, chmielowy owoc, przegadaliśmy, nie do końca się rozumiejąc, niejedną heavymetalogodzinę.

Starsi od nas o te 10, 20 lat mieli swoje muzyczne ekstazy. My byliśmy właściwie skazani na metal, muzykę początku lat 90-tych, sprzedawaną na rozkładanych łóżkach jak chyba cała Polska długa i szeroka. Kasety magnetofonowe z poprzerywanymi utworami, wciągane przez magnetofony krajowe i zagraniczne "panasonixy", jakieś cudem odkryte w kiosku oficjalne nagrania z Jarocina. Mój pierwszy walkmen, jakiś taki pudełkowaty i wielgachny, dziwny, na cztery baterie, wciągający kasety, ze słuchawkami że pożal się producencie dźwięku, coś nie dla chamstwa przecież wydobywał subtelności ze sprzętu... Tego walkmena spieniężyłem zresztą w Artieku, za kilkaset rubli pewnie, które pewnie poszły na lody i soczyste arbuzy i coca-colę dostępną w Odessie. Kto wie, może jeszcze posłużył koledze z azjatyckich stepów Radzieckiej Rosji.

I właściwie swój pierwszy tekst, jaki napisałem w podstawówce do szkolnej gazetki, dotyczył bodajże tego, co można było dostać na winylu w księgarniach w okolicznych miasteczkach. Bo wtedy księgarnie były nawet w małych miasteczkach… Jakiś album Atomkraft, coś Hellowen, z polskiej produkcji chyba Kat i Dragon (Dragona znalazłem na tubie, z litości dla siebie i czytelników nie zapodam), węgierski Pokolgep i „Conspiracy” Kinga Diamonda (w nocy, tylko w nocy...). No, ale to już brzmiało: stereo, bas, werebl, werbel, dyktator muzyk rozgromionych... ;-) Tak to był triumf barbarzyństwa... w szkole się tego nie słuchało.

 Bez dostępu do Sieci, mając co najwyżej dostęp do Magazynu Muzycznego i zagranicznych wersji Metal Hammera, braliśmy na początek wszystko w ciemno, zdając się na bardziej doświadczonych kolegów. Internet? P2P? Wolne żarty… Miałem trochę szczęścia: dwóch starszych kuzynów, z których ten o 7 lat starszy, mój imiennik, dziś poważny pan lekarz korespondował z kolegą ze Szwajcarii. Czego oni nie mieli! No i dobrej jakości: wszystko przegrywane z oryginalnych kaset magnetofonowych z Zachodu, na oryginalne, czyste kasety magnetofonowe, też z Zachodu…  

Tak, to były moje cudowne lata, nie w rytmie „With a Little Help of My Friends”, ale z monofonicznym Kasprzakiem przy uchu lub skonfiskowanym rodzicom adapterem. Spod igły nie płynęły już śpiewy Ewy Demarczyk, Czerwonych Gitar, Charles Aznavoura ale jakże błogi i ekstatyczny, i denerwujący i dziś moralizatorów i psychologów łomot… Cała transformacja przeszła w rytmie „Creeping Death”, „Coma of Souls”, „South of Heaven”. I bliższy był mi  James Hetfield od Tadeusza Mazowieckiego.   

W 1991 roku, gdy już nie byłem taki młody, miał tych czternaście lat, Metallika zagrała w Moskwie. Czy ściśle: na lotnisku pod Moskwą. Ja tam nie wiem, nie zamierzam się z nikim kłócić, ale myślę, że to ten utwór, zagrany 28 września 1991, rozwalił ostatecznie ZSRR. Za niecały rok to będzie dwadzieścia lat, dwadzieścia pieprzonych lat w ich i moim życiorysie. Inna Metallika, inny ja. Ale "Harvester of sorrow"... jak to brzmi, jak brzmi...

Skąd ta notka? Obejrzałem wczoraj część koncertu „The Big 4. Live In Sofia”, nagrany tego lata w stolicy Bułgarii. Obejrzałem występ Anthraxu. Za około dziesięć, może dwanaście tysięcy złotych polskich inflacyjnych ponad dwadzieścia lat kupiłem chyba pierwszą kasetę w swoich późniejszych zbiorach: „State of Euphoria”. Jest na niej i to nagranie, „Antisocial”, wówczas jedno z ukochanych. I dziś je lubię.

Tu wersja studyjna. A tu coś a la wersja koncertowa. A tu wersja z Sonisphere, ale z 2009, z młodym wokalistą. Znajdź szczegół, który ich różni.;-) To jest metal, tu się nie bierze więźniów. Skaczesz, albo… uciekasz.

Tamto przepadło, minęło, tamta przaśność końca PRL, początku III RP, dzieciństwo poszło swoją drogą i już się z nim raczej nie spotkam, chyba że na starość.;-) Nie ma już gumy Turbo,  "Jojo-Coli", butów Relaks, knajpy „Kosmos” w Śremie czy w Czempiniu, nie ma DKF-ów na których puszczano „The Wall” na podstawie albumu Pink Floyd… Nawet nie wiem, gdzie są moje analogi Dragona; już nie ma tamtej przaśności, ba, żyje się teraz radośniej, żyje się teraz weselej. Nowocześnie jak w serialach TVN... W Empiku mogę kupić co chcę, jeśli nie teraz, to później, a jak nie mogę wersji droższej, to stać mnie na tańszą. A jeszcze mam Sieć.

Hetfield po iluś tam terapiach, thrash to dziś muzyka dla dziadków, jak mnie uświadamiają młodsi, cytując nazwy kapel, które nawet przez usta, a co dopiero przez uszy nie przechodzą… Mama trzyma pewnie w szafie moje zeszyty z ostatnich klas podstawówki, całe w malowidłach, z mądrościami w rodzaju: „Lech Wałęsa kupa mięsa”. Człowiek był za mały nawet na to, żeby zostać młodocianym, licealnym opozycjonistą, jak ci z „Ostatniego dzwonka”, bo w 1996 r., gdy przyszło zdawać maturę, dawno już komuny nie było…  No, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.;-) Ale był już za to polski „Metal Hammer”, chodziłem na Acid Drinkers do poznańskiego Eskulapa i Starego Browaru, który w niczym obecnego Starego Browaru nie przypominał… Paradise Lost zdradził wtedy gothic i nieco wcześniej nagrał komercyjne „The Draconian Times”. Choć takie „Once solemn” wciąż się broni…

Gdyby uruchomić ten ciąg skojarzeń, dźwięki połączyć z wydarzeniami, godziny lekcyjne ze smutkami i radościami małolata, twarze koleżanek i kolegów z twarzami z pierwszych stron gazet, jaki byłby pejzaż. Ale to właściwie tylko subiektywnie ważne, nadaje się najwyżej na notkę na bloga… Stan Tymiński i "...and jusitice for all", Rodzice moich kolegów i koleżanek z podstawówki tracący pracę w PGR, ot, pstryk, już! i "Seek and destroy" na magnetofonie kasetowym, na którym taśmę przesuwało się w lewo i prawo przy pomocy suwaka. Co to było za cudo?  Nie wiem. Nieważne.

Aaa, jeszcze jedno.

Kiedyś z kuzynem, jak to dzieciaki, obiecaliśmy sobie, że nad grobem coś nam zagrają. Póki co w podróż na drugą stronę żaden się nie wybiera, ale tak myślę, że cholera, skoro to już  jakoś tak teoreytycznie połowa życia za człowiekiem, a przecież nie wszystko, albo i niewiele czasem od nas w tej materii zależy, to może warto posłuchać… W taki listopadowy wieczór, gdy w Polsce zimno, jak i dwadzieścia lat temu bywało. I tak samo ciemno za oknem. Orion, Panie i Panowie, Orion... 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Kultura