Byłem wczoraj w Klubie Jagiellońskim na spotkaniu z Romanem Graczykiem, autorem książki „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Spotkaniu o tyle bardziej interesującym, że odbyło się w bardzo kameralnym, kilkuosobowym gronie (m.in. Arkady Rzegocki, Karol Kleczka, Krzysiek Mazur, Michał Bizoń, czyli ludzie PRESSJI), co pozwoliło na bardziej refleksyjną dyskusję.
Tu przyznam, że przeczytałem dopiero dwa rozdziały „Ceny przetrwania”, niemniej – nie jest to zdanie zbyt oryginalne – mam poczucie, że jest to publikacja istotna, nawet jeśli ukazuje się po 20-tu latach od przemiany ustrojowej i problemów bezpośrednio z nią związanych.
Graczyk we wstępie do swej pracy zaznacza: „Dlaczego można napisać taką książkę? Bo mimo przetrzebienia archiwów SB w momencie oddawania przez komunistów władzy (na przełomie 1989 i 1990) zachowało się na tyle dużo dokumentów, że pozwala to nakreślić ogólny obraz inwigilacji tego środowiska przez SB”. I nie jest to – niestety – obraz radosny, czy na tyle nieistotny, by można go było bagatelizować, jak to konsekwentnie czyniono, budując przez lata niemal apologetyczny, sielankowy wizerunek środowiska.
Wczoraj Roman Graczyk mówił m.in. o swoich relacjach z najważniejszymi ludźmi „Tygodnika Powszechnego”, których książka ta dotyczy (i/albo dotyka): Krzysztofem Kozłowskim, Józefą Hennelową.O Kozłowskim, że docenia go jako człowieka, u boku którego terminował dziennikarstwo, niemniej przez lata III RP systematycznie tracił do niego zaufanie, że jest rozczarowany jego postawą: zarówno wobec dalszej, jak bliższej przeszłości, podejmowanych decyzji i wypowiedzi, w których konsekwentnie „idzie w zaparte” w swoim antylustracyjnym zacięciu.
Rozmawialiśmy też o „zafałszowanej świadomości” ludzi którzy decydowali się na bardzo świadomą i szkodliwą współpracą z SB. Towarzyszył im często zwykły oportunizm, chęć załatwienia swoich interesów (Marek Skwarnicki), są konsekwentni w próbach zachowania swojego znakomitego wizerunku, w oczach własnych i świata, nieraz w bardzo pokrętny sposób (Stefan Wilkanowicz). Jako przykład osoby próbującej zmierzyć się z wydarzeniami, które zaszły i podejmującej bardziej racjonalną, zobiektywizowaną oceny własnego uczestnictwa w kolaboracji z PRL-owskim systemem Graczyk podał Halinę Bortnowską.
Co istotne: Graczyk pokazuje znamienny mechanizm zaprzeczania faktom: z jednej strony ludzie "TP" twierdzili, że nie interesowali się teczkami, z drugiej strony teczki sporej części z nich zostały BARDZO DOKŁADNIE wyczyszczone.
Dyskusja dotyczyła też kwestii ogólniejszych, a zatem problemu odnalezienia się inteligencji katolickiej wobec władzy marksistowskich doktrynerów (początki PRL), z zaznaczeniem, że część tej inteligencji była zbuntowana wobec przedwojennego Kościoła, z silnym wówczas pierwiastkiem endeckim, czy antysemickim. „Społecznie wrażliwi” katolicy, związani choćby ze środowiskiem podwarszawskich Lasek często lewicowali i choć pro-sowiecka lewicowość, jej dogmatycznie bolszewicka proweniencja raziła ich, szukali form przetrwania w zaistniałych realiach. Tak postępował lewicujący Jerzy Turowicz. Niestety, wobec siły i przemocy państwa byli zdani na daleko idące przystosowanie, które dla wielu kończyło się tragicznie: czyli pozbawioną najmniejszych oporów etycznych współpracą z reżimem. Wraz z korozją systemu, szczególnie w latach 80-tych, gdy „starych towarzyszy” w rodzaju Gomułki na dobre zastępować zaczęli sprawni aparatczycy, pozbawieni jakichkolwiek złudzeń doktrynalnych (Kwaśniewski, Miller, etc.), także po drugiej stronie zaznaczała się bardzo przyziemna chęć „wyjścia na swoje”: kapowanie i współpraca za wyjazdy na Zachód, sute kolacje zakrapiane alkoholem, itd., itp. Tu już nie było miejsca na „uprawianie ketmana”, czy wallenrodowskie dylematy.
Oczywiście, schematyzuję tutaj dla potrzeb notki bardziej złożoną dyskusję, dotyczącą m.in. roli Soboru Watykańskiego II w ogólnej przemianie, jaka zaszła w myśleniu Kościoła i o Kościele katolickim w drugiej połowie XX wieku, także w krajach tzw. "demokracji ludowej", o nadziejach i obawach, jakie w Soborze upatrywano (inne nadzieje i obawy mieli tu komuniści, inne katolicy, także przecież podzieleni w tej materii).
Graczyk mówił także o „środowiskowej presji”, jaką w mniej lub bardziej zawaluowany sposób próbowali wywierać na nim ludzie „starego” Tygodnika, gdy pisał swoją książkę: od niemożliwości korzystania z pewnych źródeł, przez rezygnację ze współpracy, po „hermetyczne” teksty Józefy Hennelowej jemu poświęcone. Sam Krzysztof Kozłowski starał się uświadomić autora, że wszystko to są mało istotne drobiazgi. Dziś pewnie będzie też mu trudno dokończyć rozpoczętą biografię Mazowieckiego.
Tu ważna uwaga: Roman Graczyk nie odżegnuje się od „TP”, docenia jego rolę jako pisma i docenia wielu jego ludzi, za pracę jaką podjęli w bardzo trudnych przecież dla katolików w PRL warunkach. Jak mówił wczoraj, nadal w wielu kwestiach podziela tygodnikowe przekonania, dotyczące, m.in. miejsca Kościoła w Polsce, kwestii relacji Polacy-Żydzi. Ale jak zaznacza w samej książce, już dawno odszedł od naiwnego, lukrowanego obrazu tego środowiska, ponieważ szkodzi on bardzo złożonej prawdzie o samym "Tygodniku" i właściwie uniemożliwia sensowną, wyważoną dyskusję, spychając ją na ekstrema.
Jakie refleksje? Raczej smutne, dotyczące tego, jak koteryjne i mniej lub bardziej świadomie zafałszowane było myślenie o sobie pewnego, istotnego i opiniotwórczego środowiska w Polsce. Środowiska katolickiego, związanego z tym jego nurtem, który określa się dość umownie mianem „katolicyzmu otwartego”, czy „społecznego”.
Dziś „Tygodnik Powszechny”, co pokazuje także spore zmiany, jakie zaszły w Polsce, w tym i w „Kościele otwartym” jest praktycznie pozbawiony jakiejś pogłębionej, filozoficznej, społecznej refleksji religijnej.Wbrew temu, co się mówi na prawicy, nie ma już w Polsce żadnego, społecznie lewicowego, silnego środowiska katolickiego („Gość Niedzielny” to przecież pismo gospodarczo zdecydowanie liberalne w swoim przesłaniu, o dzisiejszej FRONDZIE nie mówiąc, "44" to w ogóle inna bajka, a co do CHRISTINITAS to bezpiecznie nie poruszają pewnych kwestii). Co zabawne, najwięcej tekstów o teoretycznych i praktycznych konsekwencjach katolickiej nauki społecznej w jej wymiarze solidarystycznym drukuje „mój”, zdecydowanie przecież „świecki” OBYWATEL (praktycznie w każdym numerze pisma pojawiają się artykuły dotyczące tych zagadnień, ale - bardzo sensownie - bez wchodzenia w kwestie dogmatów, liturgii, itp.). Ale to temat na inną dyskusję...
Tak czy inaczej, książka Graczyka musiała powstać prędzej czy później. I dobrze, że napisał ją ktoś związany właśnie z „Tygodnikiem”, nie operujący stereotypowymi kliszami na temat tego środowiska. Żałuję, że nie zdążyłem zapytać, czy sam autor czuje się jak ktoś, kto ostatecznie burzy mit, przez dziesięciolecia ważny dla sporej części polskiej inteligencji. Czy tylko popiół i zamęt zostanie? Czy diament? Może jeszcze będzie okazja wrócić do tego pytania.
Kolegów i koleżanki z redakcji pism niszowych już dziś zapraszam na dyskusję, do której zorganizowania dołożyłem swoją cegiełkę: http://www.facebook.com/home.php?sk=lf#!/event.php?eid=199016003451636
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka