Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
691
BLOG

Jak Polska Ludowa sprawiła, że nie padłem ofiarą pedofila

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Rozmaitości Obserwuj notkę 7

SzołdryI tak jest właśnie dobrze: i życie, i śmierć i bieg zdarzeń i wędzidła pamięci. I święta i nie-święta, i anty-święta. I to jest ta książka, której nie da się w całości wpisać do żadnego dzienniczka lektur, Mamo. Ale trzeba próbować, prawda?

Kiedy byłem małym chłopcem, Mama, polonistka, usilnie namawiała mnie do prowadzenia dzienniczka lektur. Na ogół sprawiało mi to autentyczną przyjemność, a czasem irytowało takie pisanie „pod przymusem”: - „Po co mam pisać rzeczy, które i tak wszyscy wiedzą?”. Mama odpowiadała, że gdyby wszyscy tak mówili, to ludzie w ogóle nie pisali by książek i ludzkość byłaby ciemna jak tabaka w rogu.

To były środkowe lata osiemdziesiąte pewnie, które politycznie/historycznie kojarzą mi się komunikatami radiowymi o odnalezieniu zwłok ks. Popiełuszki i hasłem, którego teraz nie potrafię osadzić w czasie, ale to już chyba był 86, albo 87 rok: „zapamiętaj te dwa słowa, referendum i odnowa”. Plakatami z tym hasłem obwieszona była cała podstawówka. Wtedy chyba po raz pierwszy wykazałem się świadomością obywatelską i zdolnością do politycznej kontestacji, bo zasugerowałem sprzątaczkom, wieszającym plakaty, że „referendum i od nowa” chyba brzmiało by trafniej. Niestety, przeszło to bez echa i tak nie zostałem dziesięcioletnim męczennikiem za nadchodzącą powoli III RP. Może i lepiej, bo by mi teraz było wstyd. Zresztą, już serio, komunikaty o śmierci ks. Popiełuszko i ciche rozmowy Rodziców budziły mój autentyczny lęk i poczucie jakiegoś rozdwojenia: to „oni” go zabili i to „oni” informują w radio, że znaleziono jego ciało. Z perspektywy czasu mogę się tylko zastanawiać: kogo, kurde, chcieli nabrać, że to jednak nie oni, skoro nawet do dziecka to docierało...

No dobrze, to miała być zupełnie apolityczna notka. Ale bądź Polakiem i nie gadaj o polityce – to trudne, jednak. Wracając do mojego dzienniczka lektur: gdybym tak urodził się te kilkanaście lat później, mógłbym spokojnie jako ośmio-, czy dziewięciolatek prowadzić bloga o przeczytanych lekturach i może nawet dostawałbym listy od wiernych czytelników z tych plakatów, co ja wiem, a wy kojarzycie: „Cześć Krzysiu, też lubię czytać książki i mam 11 lat”. Hm, tak zatem Polska Ludowa sprawiła, że nie padłem ofiarą pedofila. Z drugiej strony, cholera, może zostałbym małoletnim blogerem roku, pieszczochem czytelniczek Saloniku Kameralnego, albo Jolanta Kwaśniewska czy inna Solorz-Żak zafundowałyby mi stypendium (dożywianie bezami dziecka z popegeerowskiej wsi).

Tu zresztą inna sprawa, w sumie bardzo dramatyczna.;-) Okulary zacząłem nosić chyba w 4 albo 5 klasie podstawówki. Wtedy jeszcze co jakiś czas mieliśmy w szkole fluoryzację, badania lekarskie, w tym badania wzroku. No i któregoś pięknego dnia dostałem skierowanie do okulisty, później receptę a jakieś dwa miesiące później (tyle się wtedy czekało) swoje pierwsze okulary, źródło cierpień i dyskomfortu. Nie były to czasy Harrego Pottera i okularnikowi w prlowskich pinglach a la lata osiemdziesiąte w wiejskiej podstawówce nie było łatwo. Tworzyliśmy zatem skromne grono prześladowanych okularników, pomimo skorygowanego wzroku źle widzącymi swą przyszłość. Zaś moje szkła często nie wytrzymywały kontaktu z piłką nożną, spadania z drzewa i takich tam drobnych radości związanych z grawitacją czy relacją masy do prędkości, tudzież pędu.

Tak było i to się już nie wróci, chyba że teoria wiecznego powrotu, z którą kombinowali na przykład stoicy, działa. Ale o tym się przecież nie dowiem, nawet gdyby jakiś Krzyś identyczny ze mną, czyli ja, znów miał pisać dzienniczek lektur, włazić na brzozy, po wielu latach pisać bloga i czytać wiersz Frosta o brzozach. O innych hecach już nie wspominając.
 
Interesuje mnie, kiedy zrobiono zdjęcie dołączone do tej notki. Może jeszcze na początku lat 90-tych, może w latach 80-tych? Dziś to miejsce wygląda bardzo podobnie, tyle że bez pociągu (linia zamknięta), jest trochę bardziej zniszczone, z bardziej zarośniętym ogrodem. Szybko minęło dzieciństwo, minie i cała reszta, dłużej zostanie wyblakła barwa nieba, niż wyblakłe wspomnienia.

A jeszcze co do książek i innych rozrywek. Rozrywek było wtedy więcej, wbrew pozorom. Na wsi, wiadomo, cały świat był dla nas do zabawy. Miejsca dozwolone i zakazane. Dwa boiska (teraz ostało się jedno). Wiosna z kałużami, maj z chrabąszczami (w drugiej połowie lat 80-tych skutecznie je wytruto rozsiewanymi z kukuryźnika pescytydami), lato ze żniwami, balotami, strąkami groszku, krótką nocą, jesień z kolbami kukurydzy i lucerną, zima z zamarzniętymi stawami rybnymi, na których graliśmy w hokeja, grabiały nam ręce, zrzucaliśmy kurtki, co dnia Pan Bóg udowadniał nam swoje miłosierdzie, bo nie wybiliśmy sobie oczu ani zębów, jednak.

Czasem, gdy jestem u Rodziców, wychodzę wieczorem w pole, zapalam papierosa i lecą mi łzy. Co jest w sumie bardzo głupie, bo kto by płakał po popegeerowskiej wiosce? Zresztą, z roku na rok coraz trudniej wyjść tak sobie w pole, bo wszystko poprzegradzane. Trzeba zatem iść coraz dalej i dalej: oddalać się od miejsc i od wspomnień o miejscach i ludziach, bo czasem już nie ma ani miejsc, ani ludzi i jest tylko posmak ich obecności i odległa wieża kościelna w Brodnicy Śremskiej, czyli znak, że coś jednak trwa dłużej niż źdźbła słomy, ludzie i świat.
 
Żyjemy w rozgardiaszu codzienności. I tak jest właśnie dobrze: i życie, i śmierć i bieg zdarzeń i wędzidła pamięci. I dzień powszedni i święta, nie-święta, anty-święta. To jest ta książka, której nie da się w całości wpisać do żadnego dzienniczka lektur, Mamo. Ale trzeba próbować, prawda?

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Rozmaitości