Nie ma tarczy, wszystko przepadło, a więc dziś jest noc w sam raz dobra na to, by wywoływać duchy. Zaczynamy....
18 września 1939 roku nieopodal miejscowości Wielkie Jeziora na Polesiu, w lesie otaczającym dwór i folwark o tej samej nazwie popełnił samobójstwo Stanisław Ignacy Witkiewicz, dramaturg, malarz, filozof. Jeden z najbardziej wybitnych i oryginalnych ludzi, jacy urodzili się i pracowali w Polsce. Tak datują tę śmierć oficjalne biografie i dokumenty. Istnieje jednak jeszcze inna wersja wydarzeń. Zaczniemy ją opowiadać od końca.
W 1988 dokonano z wielką pompą ekshumacji zwłok Witkacego, które spoczywały na cmentarzu w Wielkich Jeziorach. Szczątki przewieziono do Zakopanego i urządzono im uroczysty pogrzeb według tradycji góralskiej i młodopolskiej. Była góralska muzyka i łzy, były wiersze i przemówienia. Nikt z obecnych na pogrzebie, poza przedstawicielami władz, nie wiedział że do mogiły matki Witkacego składa się właśnie szczątki nieznanej nikomu ukraińskiej kobiety, która w chwili śmierci miała około 30 lat. Władze doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że pogrzeb emitowany przez telewizję polską, jest farsą. Dokonano bowiem oględzin szczątków Witkacego, miał je rozpoznać jeden z jego żyjących dalekich krewnych, który był śpiewakiem operowym. To co się zachowało musiało być jeszcze w całkiem niezłym stanie skoro człowiek ów zaprzeczył kategorycznie, jakoby były to szczątki Stanisława Ignacego. Partyjni oficjele poradzili mu jednak by podpisał protokół oględzin, bo jego kariera operowa może się nagle załamać z niejasnych i trudnych do ustalenia przyczyn. Cała sprawa wyszła na jaw po kilku tygodniach i wszyscy inteligentni Polacy od morza do Tatr ryczeli ze śmiechu nad tym ostatnim psikusem wielkiego artysty. Na zakopiańskim cmentarzu niczego jednak nie zmieniano. W grobie pozostała Ukrainka, a prawdziwe szczątki Witkacego są…no właśnie, gdzie one są?
Zanim Stanisław Ignacy Witkiewicz wyruszył z Warszawy na wschód w towarzystwie swojej ostatniej, wielkiej miłości Czesławy Oknińskiej stawił się przed komisją poborową i wyraził chęć wstąpienia do wojska w randze szeregowca. Chciał walczyć i umrzeć za ojczyznę. Oficerowie i lekarze zasiadający w tej komisji nie zgodzili się na to kategorycznie. Argumentowali, że Witkacy jest za stary. Artysta miał wówczas 54 lata. Odmówiono mu uczestnictwa w obronie świata, którego zagładę wyprorokował już dawno i chciał – bo nie wierzył, że można inaczej – odejść wraz z tym światem. Zamiast tego wyruszył w bezsensowną wędrówkę donikąd. Decyzję o samobójstwie podjął 17 września zaraz po tym, jak dowiedział się o inwazji Rosjan na Polskę. Postanowił odebrać sobie życie natychmiast, nie czekając na pojawienie się w pobliżu bolszewików. Wraz z Czesławą Oknińską wyruszył na długi spacer wiodący do serca monotonnych sosnowych borów otaczających Wielkie Jeziora. Po kilku godzinach do dworu, w którym oboje znaleźli schronienie wróciła sama Oknińska, była pod wpływem narkotyków. Powiedziała, że Witkacy otworzył sobie żyły i zmarł, a ona połknęła śmiertelną dawkę narkotyków, ale popiła je wodą z kałuży i prawie natychmiast zwymiotowała. Po zrelacjonowaniu tych makabrycznych wypadków Oknińska zemdlała i nie mogła przebudzić się z ciężkiego narkotycznego snu przez kilka dni. Kiedy doszła do siebie okazało się, że jest już po pogrzebie Witkacego. Po wojnie Czesława Oknińska twierdziła, że widziała grób, w którym spoczął Witkacy.
Podobno trupa artysty widział syn właścicieli dworu, gdzie oboje – artysta i jego ostatnia muza znaleźli schronienie. Nie można być tego jednak całkowicie pewnym, bo twierdził on że Witkacy nie podciął sobie żył na przegubach tylko za pomocą brzytwy otworzył tętnicę szyjną.
Nikt więcej nie przyznał się do tego, że widział zwłoki Witkiewicza.
Witkacy uwielbiał prowokować i do swoich wielopiętrowych mistyfikacji wciągał całe otoczenie. Miał na przykład w zwyczaju rozdawać znajomym zaklejone koperty, w których znajdowały się kartki pocztowe zaadresowane do innych znajomych. Prosił, by kartki te wysłano, na przykład w roku 1950. Podobno istnieją kartki podpisane przez Witkiewicza, które zostaną wrzucone do skrzynek pocztowych w roku 2010 i później. Na początku lat pięćdziesiątych kartkę taką dostała niejaka Zuza, mieszkanka Zakopanego, którą Witkacy uwiódł przed wojną. Była ona narzeczoną miejscowego fryzjera, ten z kolei groził Witkiewiczowi amputacją organów płciowych, czego miał dokonać za pomocą brzytwy. Na szczęście sprawa rozeszła się po kościach. Na kartce, którą otrzymała Zuza skreślone były ręką Witkacego słowa następujące: ratuj, jestem u kresu…Nikt nie wie kto tak naprawdę wrzucił tę kartkę do skrzynki. Jest to pierwszy ślad sugerujący, że Stanisław Ignacy Witkiewicz przeżył wojnę ukrywa się gdzieś w Polsce.
Drugim była wizyta zamieszkałej tuż po wojnie w Łodzi Czesławy Oknińskiej w gabinecie dentysty, który leczył popsute zęby Witkacego jeszcze przed wojną. Artysta zamówił u niego sztuczną szczękę, której nie zdążył odebrać przed ucieczką z Warszawy. W roku 1946 odebrała ją Czesława Oknińska. Po co to zrobiła? Komu przekazała tak absurdalny przedmiot? Przecież umarły człowiek nie potrzebuje sztucznej szczęki. No chyba, że wcale nie umarł tylko żyje i bardzo dokucza mu brak zębów trzonowych. Witkacy miał poważne kłopoty z zębami, nie dbał o nie, psuły mu się i płacił obrazami i rysunkami za wizyty u dentysty. Mając 54 lata nie pozostało mu już zbyt wiele zębów, postanowił więc zamówić protezę, aby w ogóle jakoś funkcjonować. Nie udało mu się jednak jej odebrać.
Kolejnym śladem mistyfikacji jest wizyta Oknińskej w warszawskim salonie Desy. Kobieta przyniosła tam - już w latach 60-tych - kilka rysunków sygnowanych przez Witkacego. Były to jej portrety, przedstawiały ją kiedy była młoda. Miała na tych obrazkach może około 30 lat. Kiedy próbowała sprzedać dzieła była już 60-letnią kobietą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna informacja, że sprzedane wtedy portrety spaliły się w czasie Powstania Warszawskiego w mieszkaniu Oknińskiej. Byłby więc to repliki narysowane przez żyjącego artystę, który zarabiał na życie rysowaniem antydatowanych, własnych dzieł? Być może tak właśnie było.
Zwolennicy tej teorii twierdzą, że Witkacy żył i mieszkał w Łodzi. Zmarł w 1968 roku i został pochowany po kryjomu pod dębem w miejskim parku. Czy to prawda? Prawdą jest na pewno to, że całe archiwum artysty, jego rysunki i obrazy zostały zniszczone w czasie wielkiego pożaru, który ogarnął miasto w czasie Powstania Warszawskiego. Kiedy rozkopano grób artysty w Wiekich Jeziorach na Polesiu okazało się, że mogile nie ma nawet trumny. Nikt nie został tam pochowany.
Na koniec mamy piosenkę, od której drżą łydki i grzechoczą kości
Inne tematy w dziale Kultura