coryllus coryllus
538
BLOG

Finis Poloniae

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 

Agonia drugiej Rzeczpospolitej rozpoczęła się o 4 minut 45 dnia pierwszego września, choć niektórzy twierdzą, że troszkę wcześniej. Początek agonii Rzeczpospolitej Obojga Narodów wyznacza ta sama godzina – 4.45. Tylko data jest inna – 10 października 1794.
 
6 października 1794 roku wyruszyło z Warszawy na południe, drogą przez Pragę, dwóch ludzi. Odziani byli w szare, chłopskie kurty z zieloną lamówką, a niosły ich dobre, jeszcze z królewskich stajni pochodzące konie. Spieszyli się. Do wioski Okrzeja, gdzie zmierzali droga była daleka i szlak niepewny. Wszystkie miasteczka, wsie i dwory wokół stolicy zostały w ostatnich dniach zrabowane i zniszczone. Już po ujechaniu trzech mil podróżnicy musieli zmienić swoje dzielne konie. Od tej chwili jechali na chłopskich chabetach, które w pysku miały sznur zamiast munsztuka. Podróż stała się przez to trudniejsza i bardziej niebezpieczna, łatwiej bowiem zlecieć wytrawnemu jeźdźcowi z kiełznanego sznurkiem, pociągowego bydlęcia niż z dobrego wierzchowca.
 
W Okrzei, nieopodal której 52 lata po opisywanych wydarzeniach urodzi się Henryk Sienkiewicz, rozlokowany był siedmiotysięczny korpus polskiego wojska dowodzony przez generała Sierakowskiego. Przed czwartą po południu dwaj podróżnicy napotkali rozstawione przez niego straże. W obozie, jeden z nich natychmiast objął komendę nad wojskiem i zarządził naradę. Był nim Tadeusz Kościuszko, naczelnik powstania. Drugim zaś jeźdźcem był Julian Ursyn Niemcewicz autor znakomitych, nie wznawianych od 1958 w nieocenzurowanej wersji, pamiętników. Na naradzie panował dobry nastrój. Prócz Sierakowskiego, Kniaziewicza, Krzyckiego, Kościuszki i Niemcewicza brał w niej udział także Adam Poniński syn najsławniejszego w Rzeczpospolitej zdrajcy i jurgieltnika, który na przekór wszystkiemu był dzielnym człowiekiem i dobrym patriotą. Przybył on do Okrzei opuszczając na kilka godzin swoje, stojące o sześć mil od wioski, czterotysięczne wojsko. Po skończonej naradzie odjechał do żołnierzy nie otrzymawszy żadnych rozkazów. Nazajutrz – 7 października dowodzony przez Kościuszkę korpus Sierakowskiego wymaszerował w kierunku Wisły na spotkanie rosyjskiego generała Fersena i jego żołnierzy.
 
Za Żelechowem i wsią Korytnica, ciągnęły się i nadal tam dziś są dwa łańcuchy pagórków. Przedziela je parów. Jedno z tych łagodnych wzniesień wybrał Kościuszko na założenia obronnego obozu. Jeszcze tego samego dnia – 9 października – wysłani na patrol ułani przyprowadzili do jego namiotu kilku rosyjskich huzarów i polskiego oficera w służbie Moskiewskiej niejakiego Podczaskiego. Zaklinał on naczelnika na wszystkie świętości by nie rozpoczynał bitwy z mającym trzykrotną przewagę Fersenem. Kościuszko nie słuchał. Po południu kazał odczytać żołnierzom wiadomość przyniesioną przez pułkownika Molskiego, o zwycięstwie pod Bydgoszczą, gdzie operujący bardzo sprawnie Jan Henryk Dąbrowski rozbił korpus pruski dowodzony przez pułkownika Szekeli. Wprawiło to wszystkich w jeszcze lepszy nastrój, a sam naczelnik wraz z Niemcewiczem wyruszył na rekonesans. Julian Ursyn opisuje widok korpusu Fersena rozlokowanego nad samym brzegiem Wisły z niekłamanym przerażeniem i zachwytem - lśniący w słońcu las bagnetów, masa zielonych mundurów i szmer głosów dolatujący obydwu obserwatorów przez zalaną popołudniowym słońcem równinę – bardzo się to wszystko Niemcewiczowi podobało. Kościuszko zaś zdawał się tego nie widzieć. Przygotowywał się do bitwy ze świadomością, że z Warszawy nadciąga wysłany przez generała Zajączka dwutysięczny korpus, a nad Wieprzem o 30 kilometrów od Korytnicy i Podzamcza, gdzie zatrzymał się sztab naczelnika stoi Poniński. Ten ostatni miał otrzymać specjalne rozkazy w nocy z 9 na 10 października. Kościuszko nie wydał mu żadnych poleceń wcześniej licząc, na to że Poniński przybywający na pole pod Maciejowicami w ostatniej fazie krwawej bitwy rozstrzygnie ją na korzyść powstańców. Na podobny efekt liczył naczelnik opóźniając wymarsz żołnierzy z Warszawy. Karol Zbyszewski w świetnej i zapomnianej niestety, książce „Niemcewicz od przodu i tyłu” pisze, że naczelnik rozgrywał z Fersenem skomplikowaną partię szachów o jabłko, a powinien chwycić szachownicę grzmotnąć Fersena w łeb i jabłko zabrać. To bardzo usprawiedliwiające i łagodne określenie poczynań Kościuszki, które można by z powodzeniem nazwać „zbrodniczym zaniechaniem”. Rozkazy do Ponińskiego zostają wysłane o drugiej w nocy 10 października, kurier ma do przejechania 30 kilometrów po ciemku, przez zrujnowany kraj, w którym są bardzo niedobre drogi. Kościuszko tymczasem każe uszykować żołnierzy i baterie dział. Rozpoczyna się oczekiwanie. O 4.45 grzmi salwa pierwszej rosyjskiej armaty, pocisk przelatuje nad głowami powstańców łamiąc po drodze drzewa i gałęzie w pobliskim lesie. Jest jeszcze ciemno. Dla Niemcewicza to powód do kolejnej poetyckiej impresji, trzask łamanych gałęzi, huk i smród prochowego dymu – nastraja go to wszystko bardzo poetycznie i patriotycznie jednocześnie.
 
Kanonada trwa, a pod jej osłoną zbliżają się do wzgórza Rosjanie, idą wolno, bo teren jest trudny, rozlewająca się w tym miejscu rzeczka Okrzejka utworzyła niewielkie, ale głębokie bagna. Kanonierzy i strzelcy muszą przez nie przejść. Polskie baterie milczą, bo mają o wiele mniejszy zasięg, kanonierzy muszą poczekać, aż wróg zbliży się do nich tak, że będą mogli zobaczyć epolety oficerów. Stoją więc Polacy w milczeniu, za nic mając ginących od kul armatnich towarzyszy. Kiedy przychodzi brzask wojsko ze zdenerwowania zaczyna tupać i buczeć. Chcą walczyć. Około ósmej rano widać już Rosjan, Kościuszko sam szykuje armaty i sam celuje. Polska bateria to tylko 4 dwunastofuntowe działa, ale to wystarcza by przez trzy godziny trzymać przeciwnika na dystans. Niemcewicz niepewnie rozgląda się za siebie oczekując na przybycie Ponińskiego, który według obliczeń Kościuszki powinien pojawić się około 9 z rana. Nic nie widać jednak w osłaniającym tyły powstańczego wojska lesie.
Zdenerwowani i zmęczeni czekaniem polscy piechurzy dostają to czego wypatrywali około pierwszej po południu. Na pozycje Kniaziewicza uderza generał Denisow. Kniaziewicz broni się skutecznie, ale Rosjanie wciąż nacierają i nacierają. Kościuszko wysyła generałowi posiłki osłabiając główne siły. Jest pewien, że wkrótce przybędzie Poniński. Tymczasem Fersen widząc jak szczupłe są polskie wojska podzielił swoje oddziały i kazał Kozakom obejść umocnione wzgórze. Piechota generała Chruszczewa zaś nadal przedzierała się przez okrzejskie bagna. Właściwie do ostatniego szturmu, do końca, nikt nie spodziewał się klęski.
 
Około trzeciej wystrzelono wszystkie ładunki w polskim obozie, padły artyleryjskie konie. Z lasu zamiast Ponińskiego wyłonili się grenadierzy Chruszczewa. W tej ostatniej godzinie jaka została powstańcom do szturmu poderwał się pułkownik Krzycki wraz z kosynierami. Zginął po ubiegnięciu kilkudziesięciu metrów. Padli także prawie wszyscy kosynierzy. Niemcewicz widzą co się dzieje poderwał konnych ochotników szlacheckich z województwa brzeskiego i ruszył na ich czele na nacierających Kozaków. Otrzymał postrzał w rękę i dostał się do niewoli. Oficer, który go schwytał zaprowadził Polaka do lasu, tam kazał mu się rozebrać i założyć mundur po poległym, polskim żołnierzu. Zabrał Niemcewiczowi zegarek i pieniądze, próbował ściągnąć ze jego opuchniętego palca złoty pierścień, nie dało się. Kozak wziął więc do ust serdeczny palec Julina Ursyna Niemcewicza i chciał go odgryźć wraz z klejnotem. Jakoś jednak udało się zdjąć ten pierścień i Niemcewicz palec ocalił.
 
Na wzgórzu tymczasem dorzynano broniący się do upadłego pułk piechoty szefostwa Działyńskich. Działyńczycy stali w równych szeregach, a po bitwie w takich samych równych szeregach leżeli obdarci z mundurów i wszystkiego co miało jakąkolwiek wartość. W zrujnowanym dworze na szczycie wzgórza broniła się jeszcze resztka polskiej piechoty, ale Rosjanie wpędzili ich do piwnic i wrzucili tam granaty. W piwnicach tych, pośród dogorywających i poszarpanych ciał ułożono wieczorem 10 października rannego Kościuszkę i Niemcewicza. Dzień zbliżał się ku końcowi. Z wyjątkiem pułkownika Krzyckiego do niewoli dostali się wszyscy polscy dowódcy. Większość z nich została wkrótce zwolniona, wyjątek stanowili Kościuszko, Niemcewicz i brygadier Józef Kopeć, który uważany był za poddanego imperatorowej, pochodził bowiem z ziem zabranych w pierwszym rozbiorze. Dwaj pierwsi zamknięci zostali w twierdzy Pietropawłowskiej, a trzeciego wyekspediowano aż na Kamczatkę.

Korpus Ponińskiego nigdy nie dotarł pod Maciejowice. Rozkaz Kościuszki dowódca otrzymał około 9 z rana i od razu wydał dyspozycje, by ruszać na pomoc. Poniński i jego żołnierze porzucili wszystko co mogło stanowić balast i przeszkadzać w biegu prawie, bo korpus posuwał się z wielką, jak na tamte czasy prędkością. Pozostawiono więc wozy, zapasy żywności, wszystko z wyjątkiem amunicji i broni. Poniński znalazł się w pobliżu Maciejowic o trzeciej po południu. Wtedy jego żołnierze przyprowadzili pierwszych uciekinierów z pola bitwy. Na wieść o klęsce generał zawrócił i ruszył do Warszawy. Kościuszko nigdy nie przyznał się publicznie do osobistej odpowiedzialności za porażkę pod Maciejowicami. Z właściwym sobie uporem wskazywał na Ponińskiego, jako tego który nie zdążył na czas, by uratować Polskę.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura