coryllus coryllus
748
BLOG

Światło. Fantastyka, że hej...

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Przed głównym ołtarzem każdej katolickiej świątyni zawieszona jest wieczna lampka – symbol życia triumfującego nad śmiercią. Każdy kto choć raz przyjrzał się takiej lampie, wie, że nie pali się tam żaden ogień – to tylko barwne szkiełko, łudzące oczy wiernych. Współczesna wieczna lampa to tylko symbol, jej wieczność nie jest dosłowna. Czy tak było zawsze?

 
Teza, którą postawimy na początku, wydać się może niektórym zbyt śmiała – czy to możliwe, żeby od pierwszych wieków chrześcijaństwa przed głównym ołtarzem bazylik chrześcijańskich wisiał przedmiot, który jest tylko „symbolem”? Przedmiot, który ma rozpalać dusze wiernych i umacniać ich w wierze, oświecać im drogę nie mógł chyba być imitacją, nędznym naśladownictwem płonącego wiecznie ognia? Któż by wtedy uwierzył w zbawienie? Pierwsze wieki chrześcijaństwa to okres cudów, triumfów wiary, ale także czas męczeństwa i prześladowań. Chrześcijanie płonęli na stosach – dosłownie, biskupi byli prześladowani i zabijani. Kiedy w końcu nadszedł ostateczny triumf, trudno sobie wyobrazić, by lud boży, przepełniony wiarą i nadzieją na lepsze życie po śmierci, musiał patrzeć na ogień, który nie płonie. Na szkiełko, które „symbolizuje” jedynie to, co czeka każdego po śmierci. Pierwsi chrześcijanie byli oswojeni z niezwykłością, wielu z nich widziało cuda na własne oczy. Czy mogli uwierzyć w „imitację”?
 Spróbujmy zastanowić się więc, co płonęło przed ołtarzami wczesnochrześcijańskich kościołów.
 
 
W roku 1550 na położonej przy neapolitańskim brzegu wyspie Nisida ( przez starożytnych nazywanej –Nesis), pracujący w polu wieśniak natrafił motyką na kamień. Długo mozolił się z oczyszczeniem głazu z gliniastej gleby. Kiedy mu się udało, zobaczył, że kamień pokryty jest tajemniczymi inskrypcjami. Chłop nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, zawołał sąsiadów, by pomogli mu unieść ciężką marmurową płytę. Obojętnie co tam się znajdowało, warte było dużo pieniędzy.
Kamień przykrywał wejście do starożytnego, rzymskiego grobowca. Wieśniacy odkopali wejście, rozbili drzwi i epitafium. Spieszyli się, żeby jak najszybciej wydobyć z grobowca skarby. Kiedy zauważyli, że z wnętrza grobowca wydobywa się intensywne błękitne światło - zamarli. To nie było zwyczajne znalezisko i zwyczajny grobowiec. Płonęło w nim światło, wieśniacy nie byli na tyle głupi, by nie zorientować się, że światło płonie tam już ponad tysiąc lat. To było nie do pomyślenia – diabelska sztuczka, siła nieczysta. Chłopi nie ulękli się jednak, nie uciekli, śmiało weszli do wnętrza grobowca. Oswojeni już z dziwnym światłem z ciekawością przyglądali się dużej kryształowej kuli, w której unosił się jasny, wysoki i błękitny płomień.
Potrząsanie, ani postukiwanie w szklaną osłonę nie zmniejszyło płomienia. Lampa paliła się w dalszym ciągu w hermetycznie zamkniętym, szklanym naczyniu, bez dopływu powietrza.
Wieśniacy w imię Boga i świętych pańskich rozbili naczynie, a płomień w zetknięciu z powietrzem zgasł.
    
 
    O wiecznie płonącej lampie usłyszał 10-letni wówczas mieszkaniec Neapolu – Gianbattista della Porta, syn starej, patrycjuszowskiej rodziny. Później, mając lat osiemnaście, wydał traktat, stanowiący zbiór takich właśnie tajemnych i niewytłumaczalnych w jego czasach zjawisk. Gianbattista został znanym lekarzem. Był właścicielem prywatnego muzeum, twórcą akademii uczonych, których często sam utrzymywał, oraz autorem licznych prac naukowych.
 
Ponoć istnieją świadectwa potwierdzające odkrycie sześciu wiecznych lamp odnalezionych kolejno w Hiszpanii, Anglii, północnych Włoszech i w pobliżu Rzymu. We wszystkich świadectwach powtarza się jedno i to samo; lampy płonęły bez dopływu powietrza, a płomienie zgasły, kiedy knoty zetknęły się z tlenem.
W pracy Licetiusza pt. ”De Lucernis Antiquorum Reconditis„ znajduje się szczegółowy opis lampy znalezionej w Este, mieście położonym 30 kilometrów od Padwy, w grobowcu niejakiego Maximusa Olybiusa.
Lampa wyglądała zupełnie inaczej niż ta z wyspy Nesisis. Obudowana była dwoma glinianymi urnami, czymś w rodzaju cylindrów. Połączona była z dwoma rezerwuarami, jednym złotym i drugim srebrnym, obydwa wypełnione były dziwnym płynem. Z inskrypcji na urnie wynikało, że lampa poświęcona była Plutonowi. Napis głosił, że mieszczące się wewnątrz elementy wykonane zostały na podstawie tajemnych umiejętności, a oba pojemniki z „paliwem” przymocowano na wypadek, gdyby w ciągu wieków okazało się, że to zawarte w samej lampie nie wystarczy. Napis zakazywał również intruzom sięgania do jej wnętrza.
Wiek tej lampy określono na około 500 lat. Wskazywałoby to, że zapalono ją około roku 500 naszej ery. Ten sam autor opisał jeszcze jedną wieczną lampę znalezioną w grobowcu przy Via Appia, niedaleko Rzymu. Licetiusz wspomina, że znalazcy zalewali lampę wodą, dmuchali, robili wszystko co możliwe, żeby zgasić płomień, ale bez rezultatów. Dopiero przewiercenie naczynia świdrem spowodowało, że płomień zgasł.
      
     W roku 1582 Anglik William Camden ( 1551 – 1623) pisał w swoim dziele -„Brittania”: „ Osoby godne zaufania poinformowały mnie, że podczas rozwiązywania klasztorów w latach 1536-1539 została znaleziona lampa w piwnicy małej kaplicy, gdzie jak głosił przekaz pochowany został Constantius. Albowiem jak pisał Lazius, starożytni znali sztukę przetwarzania złota w płyn, dzięki czemu utrzymywali płonący ogień w grobowcach przez długi czas, a nawet przez długie stulecia . „
W „De Civitatae Dei” świętego Augustyna znajduje się opis wiecznej lampy płonącej w świątyni Wenus. Lampa nie była chroniona żadną zasłoną przed deszczem i wiatrem, a mimo to płonęła.
    
     Ostatnią wieczną lampę znaleziono w 1845 roku, w Cordobie. Lampa znajdowała się w grobowcu rzymskiej rodziny. Bez bliższych szczegółów o odkryciu tym zakomunikował niejaki Albert Way na konferencji Instytutu Archeologicznego w Madrycie. Way mieszkał wówczas stale w Hiszpanii, właśnie w okolicach Cordoby. O dalszych losach lampy nie wiemy nic.     
    W jaki sposób paliły się te „wieczne lampy” ? Czy zasadą ich działania był opisany przez Pancirollusa „kamień bonoński” ? Kamień ten miał podobno zdolności pochłaniania światła i wydzielania go w ciemności. Bononia to dzisiejsza Bolonia; w pobliżu miasta przez stulecia znajdowano minerały z właściwościami fluoryzującymi.
A może starożytni znali tzw. „zimne światło”, które przedstawił w 1914 roku, na uniwersytecie w Pradze, profesor Hans Molisch z Wiedeńskiej Akademii Nauk.
Umieścił on wówczas w probówce mieszaninę saletry i żelatyny, jako pożywkę dla pewnego gatunku bakterii. Po kilku dniach z probówki tej dochodziło stałe, niebieskozielone światło, które nie gasło przez trzy tygodnie. Czy istnienie takiego fenomenu, jak wieczny ogień w ogóle jest możliwe?
     W roku 1957 w jednym z laboratoriów Cambridge University udało się skonstruować lampę działającą na podobnych zasadach. Paliwem był azotowy związek metylu – nazwy związku, ani jego wzoru nie ujawniono. Uzyskany płomień palił się jasnym, żółtym światłem unoszącym się w górnej części szklanej rury. Kiedy zgaszono dolną część płomienia wokół knota i izolowano rurę od dopływu powietrza – żółte światło spłaszczyło się, zabarwiło się na pomarańczowo i płonęło w dalszym ciągu bez dopływu powietrza. O dalszych eksperymentach tego rodzaju nie wiemy nic.
     
 Nie wiemy czy oświetlanie grobów wiecznymi lampami było często praktykowane prze Rzymian, jeśli tak, musiało łączyć z głębokim lękiem przed ciemną krainą zmarłych. Niewiele z wynalazków starożytności przetrwało do naszych czasów. Wiemy jednak, że życie starożytnych pełen było nieznanych nam urządzeń i udogodnień w życiu codziennym. Brak szczegółowej wiedzy na ten temat znacznie utrudnia współczesnym badaczom rekonstrukcję życia mieszkańców Rzymu i Grecji.
 
Nie wiemy na pewno, czy chrześcijanie przejęli od pogan wieczna lampę i zamiast zamykać ją w grobowcach powiesili przed ołtarzem. Wierzę, że tak. Hierarchowie kościoła nie mamiliby wiernych błyszczącym szkłem oprawnym w metal. One tam były – płonęły i rzucały swój niesamowity blask na pokryte mozaikami ściany bazylik. Naprawdę ważnym i istotnym pytaniem jest: dlaczego zniknęły? Co się z nimi stało?
Na koniec warto może zastanowić się czy istnieje postęp, a jeśli tak to jaka jest jego natura? Chyba nie da się tego zjawiska opisać jako ruchu jednostajnie przyspieszonego. Postęp to dwie zależne od siebie ściśle wartości. Z jednej strony aktywność jednostek, działających w specyficznych – korzystnych warunkach: w miastach i państwach, gdzie pomiędzy słowami cywilizacja, inteligencja i wolność stawia się znak równości. Wartość tę podzielić należy przez zajadłość i fanatyzm barbarzyńców. Wynik działania to aktualny stan wiedzy warunkujący postęp.
 
 
A pamiętacie jeszcze taką historię? Oblężenie Syrakuz trwało długo, stanowczo za długo. Grecy bronili się nie tyle zajadle, ile mądrze. Rzymskie okręty niszczone były przez coś, co nazywano „gigantycznymi nożycami” – urządzenie, którego zasady działania nie poznamy nigdy. Kohorty płonęły żywcem porażone dziwnymi promieniami odbijanym od wielkich wypolerowanych powierzchni.
 
Należało skończyć z tym czym prędzej. Koszta w ludziach i sprzęcie były ogromne. Grecy odnosili sukces za sukcesem. Przyczyna tych sukcesów była oczywista od samego początku – w Syrakuzach mieszkał Archimedes. Najsławniejszy uczony starożytności, wielki praktyk i znakomity konstruktor uczynił z miasta na Sycylii coś, co w epoce nowożytnej udało się tylko Tomaszowi Edisonowi 2500 lat później – fabrykę wynalazków.
 
Oblężeni zdawali sobie jednak sprawę, że ich sytuacja jest bardzo trudna, przewaga Rzymian była przygniatająca, możliwości ewakuacji miasta praktycznie żadne, o pertraktacjach zaś najeźdźcy nie chcieli słyszeć.
 
Po wielu, wielu tygodniach przyszedł kres. Przed ostatnim atakiem dowódcy kohort otrzymali rozkazy, by nie oszczędzać nikogo i nie powstrzymywać żołnierzy przed żadnym bestialstwem, do rozkazu dołączono jednak klauzulę – odnaleźć żywego, koniecznie żywego Archimedesa. W płonącym mieście, wśród krzyku mordowanych i huku walących się murów, dziesiętnicy przeszukiwali każdy dom w poszukiwaniu siwobrodego starca, którego Republika Rzymska chciała mieć na swe usługi.
Nie wiadomo, jak to się stało, czy żołnierz nie dosłyszał rozkazu, czy może był tak głupi, że go nie zrozumiał. A może działał z czyjegoś polecenia.
 
Przed wejściem do małej willi legionista ten zobaczył starca kreślącego na piasku koła i trójkąty. Podszedł zaciekawiony i przyglądał się przez chwilę staruszkowi. Potem starł gwałtownie obutą w sandał nogą widoczne na pisaku figury.
-        Dlaczego niszczysz moje rysunki? – zapytał Grek zdziwiony i od razu zabrał się do kreślenia nowych.
 Żołnierz nie czekał – uderzył Greka w głowę krótkim mieczem.
 
Wściekłość dowódców była gorsza niż wściekłość żołnierzy plądrujących miasto, a ta była ponoć nie do opisania. Czy teraz każde greckie miasto trzeba będzie zdobywać takim wysiłkiem, czy przez jednego nierozgarniętego durnia republika będzie tracić tysiące żołnierzy? Niefortunnego legionistę obito i wyrzucono z armii, cudem uniknął ukrzyżowania. Rzymska machina wojenna potoczyła się wolno dalej. Nic nie dodało jej skrzydeł.
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Kultura