Doszły mnie słuchy, że firma Empik zamierza kupić sklep internetowy Merlin. Ponoć deliberują teraz nad tą transakcją specjaliści od ochrony konkurencji i konsumentów, bo jeśli dojdzie do skutku ten zakup Empik będzie już jedynym liczącym się graczem na polskim rynku książki. Co to oznacza nie muszę tłumaczyć. W handlu książkami liczą się bowiem jedynie duże kanały dystrybucyjne czyli inaczej mówiąc sieci. Jeśli jedna sieć ma wszystko może promować na rynku treści jakie chce, a inne dyskretnie lub mniej dyskretnie spychać na marginesy lub wprost w niebyt. Oczywiście nie da się robić takich rzeczy systemowo, bo w końcu Empik czy inny potentat także musi zarabiać, ale jeśli ktoś się uprze, by jakiegoś autora nie sprzedawać to sprzedawać się go nie będzie i koniec.
W sytuacji kiedy dystrybutor jest monopolistą wydawcy mogą jedynie składać mu hołdy i mieć nadzieję, że raczy im on zapłacić za wydawane przez nich książki. Monopolista wie o tym i skwapliwie korzysta ze swoich ogromnych przywilejów. Pamiętacie jedną z pierwszych scen „Ziemi Obiecanej” mistrza Wajdy? Była tam taki monolog:
- Ty Boruch masz tu rubla. To jest cały rubel, pamiętaj. A ty Abram masz tylko 75 kopiejek, bo tobie się dzisiaj nie chciało! Tyś udawał tylko, że się modlisz.
To piękna i wielce pouczająca scena. Jeśli dojdzie do zakupu Merlina przez Empik do podobnych scen będzie dochodziło na polskim rynku książki. I nie ma się czemu dziwić. Jak ktoś ma władzę to z niej korzysta.
W najgorszej sytuacji będą księgarze, którzy dziś już ledwie dyszą i nie wiążą końca z końcem, bo nie stać ich na to, by w jakikolwiek sposób konkurować z wielkimi sieciami. Księgarze żyją z podręczników i właściwie tylko z nich. Nie potrafią łączyć się w grupy handlowe i wystarczy im podnieść czynsz o kilkaset złotych by doprowadzić do upadku ich sklepy. Trwają jednak w nadziei, że coś się zmieni.
Są jeszcze księgarnie internetowe, które mają ten komfort, że nie muszą płacić czynszu za lokal w dobrym i widocznym miejscu. Mogą sprzedawać książki z magazynu gdzieś w lesie lub na przedmieściach, gdzie nikt nie chodzi. Kiedy jednak największy sklep internetowy zostanie kupiony przez Empik ich rola będzie skutecznie marginalizowana.
Są jeszcze autorzy tacy, jak ja, którzy postanowili poruszać się w tej dżungli samodzielnie korzystając z kontaktów osobistych i bazując na tym co dla autora najważniejsze – na bezpośrednim kontakcie z czytelnikami. Uważam bowiem, że sukces leży w zredukowaniu liczby pośredników którzy biorą do rąk książkę. Najważniejszy jest bowiem czytelnik. Dzięki blogowi i atmosferze, która panuje w salonie, atmosferze swobodnej wymiany myśli - mimo różnych zgrzytów – jest to ciągle miejsce swobodnej wymiany myśli – dochodzi do rzeczy zaskakujących. Jedno z moich opowiadań, na przykład, było – zanim ukazała się książka – omawiane prze studentów polonistyki pewnego Uniwersytetu na seminarium poświęconym warsztatowi literackiemu. Nie powiem, zapłoniłem się, kiedy mi o tym powiedziano. Chodzi o opowiadanie „Kunszt włamywacza”, które znajduje się w „Pitavalu prowincjonalnym”. Zanim jeszcze wydałem książkę odbyło się także pierwsze spotkanie z czytelnikami, zorganizowane przez jednego ze stałych gości mojego bloga. Atmosfera na tym spotkaniu była po prostu wspaniała. Wszystko to pozwala mi wierzyć, że książki w Polsce mogą znaleźć drogę do ludzi bez pośrednictwa ogromnych sklepów, które chcą zawładnąć rynkiem i ociosać go tak, by spełniał ich wyobrażenia i oczekiwania. Mam także nadzieję, że na jesieni uda mi się wydać kolejną książkę „Dzieci peerelu”.
Inne tematy w dziale Gospodarka