coryllus coryllus
407
BLOG

Jak wykończyć dobrze rokującą gazetę nie wychodząc z domu

coryllus coryllus Gospodarka Obserwuj notkę 11

Tytuł jest oczywiście naciągnięty, bo żeby położyć gazetę, w którą wpakowano duże pieniądze trzeba się jednak z miejsca ruszyć, choćby po to, by posiedzieć w redakcji i narobić tam nieodwracalnych szkód. Zanim przejdę do meritum czyli do techniki rozkładania wydawnictwa prasowego na łopatki opowiem o pewnym człowieku, który zdolny był do załatwienia firmy samą tylko swoją w niej obecnością, takie przynajmniej o nim krążyły legendy. Ja sam osobiście nigdy go nie poznałem, miałem tylko w rękach jego CV ze zdjęciem. Patrzyły na mnie z tej fotografii oczy bystre i inteligentne, uśmiech zdradzał zaś wrodzoną dobroć i empatię, twarz zaś cała emanowała światłem i ufnością wobec świata. 

A ja widząc to wszystko nie odłożyłem owego życiorysu na kupkę innych, godnych uwagi, tylko pomny na plotki i legendy zmiąłem go z wściekłością i wrzuciłem do śmieci. W tym nieszczęsnym życiorysie było bowiem napisane, że bohater nasz chce pracować w tej samej co i ja redakcji, ale za zupełne darmo, tylko po to, by pokazać nam wszystkim do czego zdolny jest człowiek szlachetny i dynamiczny, taki co kocha nie tylko pieniądz ale także pracę dla niej samej. Nie mogłem pozwolić, by w redakcji pojawił się ktoś, kto będzie robił za darmo, bo byłby to mój ostatni dzień pracy w tej firmie. Pan prezes wydawca na pewno połakomiłby się kogoś takiego, a wszystkich innych – pobierających pensje i honoraria wylałby na pysk. Człowiekiem, którego życiorys potraktowałem wtedy tak brutalnie był nie kto inny jak Szymon Niemiec znany działacz ruchu gejowskiego, a z tego co pamiętam nawet założyciel jakiegoś gejowskiego kościoła, czy związku wyznaniowego, który jako pierwszy w imieniu tej wspólnoty udzielał ślubów zakochanym parom jednopłciowym. Uczciwie powiem, że nie mam pojęcia czy kościół pana Niemca się utrzymał, czy może rozpadł na jakieś sekty, ale nie ma to znaczenia dla poniższych rozważań. Przypomniałem tę anegdotkę dlatego, żeby zilustrować ten charakterystyczny rodzaj postawy wobec otoczenia, który koniecznych jest przy rozwalaniu dobrego tytułu prasowego – szczery entuzjazm.
 
Żeby popsuć gazetę musimy mieć naczelnego i naczelny ten musi co jakiś czas organizować spotkania z pracownikami, w czasie których będzie mówił dużo o misji, posłannictwie, szlachetnych ideałach i innych podobnych rzeczach. Powinien to mówić nie zważając na rozdziawiające się gęby grafików, którzy nie mogą – jak zwykle – powstrzymać ziewania, ani na postawione w słup oczy tych kilku starych wyjadaczy, których udało się podkupić u konkurencji. Mówić – to najważniejsza zasada.
 
Skąd wziąć naczelnego? Naczelny w żadnym wypadku nie powinien pochodzić z awansu, człowiek z awansu, szczególnie taki, któremu długo nie pozwalano na zawodowy rozwój, bo – na przykład – mówił co myśli i robił co uważał za stosowne, a nie to co mu kazali wyznaczeni przez kogoś tam naczelni, miast gazetę położyć wyprowadzi ją na wyżyny, z których wzbić się może ona swobodnym lotem wprost w górne warstwy atmosfery otaczającej świat biznesu i mediów. Może nawet dolecieć w te rejony, gdzie przebywa GW czyli wprost na giełdę. Takich ludzi nie można dopuszczać do kierowania gazetą, trzeba ich tępić i wyrzucać, kiedy tylko zauważymy pierwsze oznaki ich samodzielności i wytrwałości. Naczelnych zaś bierze się z koszyka. Koszyk zaś został wypełniony naczelnymi w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i jest już dziś naczyniem zamkniętym. Nie można się tam znaleźć tak po prostu. Naczelny bowiem to nie jest w Polsce funkcja, to zawód, taki sam jak zdun czy pilot śmigłowca. Kiedy ktoś raz zostanie naczelnym nie będzie już w życiu nikim innym, choćby rozwalał gazetę za gazetą, portal za portalem, nie ma to znaczenia. Naczelnym jest się na całe życie i jest się nim właśnie po to, by psuć, a nie po to by budować.
 
Dobry naczelny musi być człowiekiem ze środowiska, koszyk zaś, o którym mówiłem to nie to samo co środowisko. Środowisko jest pojęciem szerszym. Naczelny musi mieć rozeznanie w środowisku, bo z niego właśnie będzie wybierał sobie współpracowników, którzy razem z nim będą rozwalali dobrą gazetą wyposażoną w solidny budżet. Naczelny powinien wiedzieć kto jest kim w środowisku, jakie ma możliwości, a jakie braki, czego komu nie wolno powierzać, a co należy mu powierzyć zaraz. Powinien rzecz jasna czynić tak, by do pełnienia jakichś funkcji dobierać ludzi nie nadających się do tego zupełnie. Jeśli na przykład, ktoś niewyraźnie mówi, jest niski i łatwo się denerwuje powinien z ramienia redakcji być bez przerwy wysyłany do telewizji, by tam reprezentować firmę w różnych politycznych programach. To zawsze pomaga przy rozwalaniu gazety, a często jest głównym taranem, bez którego nasze przedsięwzięcie nie udałoby się w pełni.
Współpracownicy naczelnego powinni być ludźmi skupionymi wyłącznie na sobie i swoich neurozach, ich zainteresowanie dla podwładnych i ich pracy, wliczając w to także sposób wykonywania owej pracy i ewentualną pomoc czyli jak to się mówiło dawniej – naukę zawodu – musi być bliskie zeru. Więcej, podwładni i ich pytania winny wprawiać takiego człowieka w nerwicowe drżenie i histerię.
 
Stosunkowo najmniej ważną rzeczą jest dobór pracowników szeregowych. Jeśli mamy nieodpowiedniego naczelnego, bo jakoś tak się złożyło, wtedy dobór ten zyskuje na znaczeniu, trzeba bowiem zatrudnić temu facetowi samych niepiśmiennych idiotów. Jeśli zdarzy się, że któryś potrafi odpalić komputer, a inny umie go wyłączyć, jeśli zdarzy się że jakaś pani potrafi zaparzyć kawę, a inna obsługuje fax, wtedy taki nieodpowiedni naczelny może całe to towarzycho poustawiać, zdyscyplinować, wyszkolić i gazeta miast paść na łeb zacznie wychodzić regularnie i jeszcze przynosić zyski. Takie przypadki zdarzają się jednak rzadko. Jeśli mamy odpowiedniego naczelnego dobór ludzi – jak powiedziałem jest kwestią mało istotną – nawet jeśli trafią się zdolni i bystrzy i tak ich działania zostaną sparaliżowane przez kierowników działów, zastępców naczelnego i różne „niezastąpione” indywidua, które muszą być obecne w każdej redakcji.
 
Nieodzownym elementem gwarantującym klapę gazety jest dobór pracowników sprzedających powierzchnie ogłoszeniowe. Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale jest to jeden z najtrudniejszych zawodów na świecie, dlatego właśnie trzeba tych ludzi zaangażować wprost z ulicy, najlepiej takich, którzy nigdy nie byli w żadnej redakcji, a słowo „moduł” nie kojarzy im się z niczym, nawet z silnikiem pilarki, którą ich tata ścinał drzewa w lesie.
 
Kiedy już mamy to wszystko możemy przystępować do wydawania gazety. Tutaj najważniejszy jest rozmach. Przede wszystkim musimy wyśrubować honoraria dla naczelnego i jego prawych rąk, których zwykle jest około dziesięciu. Potem maksymalnie skomplikować proces wypłacania niskich honorariów dla współpracowników, tak by skutecznie zniechęcić kręcących się po rynku freelancerów. Im więcej papierów wypełni taki facet tym lepiej. Odechce mu się pisać i będzie spokój. Honoraria dla współpracowników i szeregowych dziennikarzy powinny być tak niskie jak to tylko możliwe i pozostawać w rażącym kontraście z wystrojem oraz wielkością redakcji. To robi zawsze właściwe wrażenie i pozwala przyspieszyć upadek gazety. No, a kiedy gazeta ruszy trzeba już tylko płacić, płacić i płacić. Od czasu do czasu zatrudniając jakąś sławę medialną do powiedzenia kilku słów, za które wybulimy kilkaset tysięcy, o czym natychmiast – za pomocą szeptanki – należy powiadomić szeregowych pracowników firmy. Uzyskamy w ten sposób ważny efekt – wywołamy nienawiść maluczkich wobec wielkich. Potem dalej musimy wydawać i wydawać i wydawać, a kiedy przychodzi pora zwolnień, a ona przychodzi zawsze, musimy wyrzucić w pierwszej kolejności tych, którzy nie bacząc na opóźnienia w wypłacaniu pensji i honorariów pracują najwięcej i najwydajniej. Kiedy ich wyrzucimy, a wiara w palarni zupełnie straci rezon nie rozumiejąc o co chodzi, tniemy pensje pozostałym i mówimy, że to chwilowe oszczędności. Zgromadzone w ten sposób pieniądze przeznaczamy dla naczelnego i jego prawych rąk, a także dla tych wazeliniarzy, którzy w serwilizmie posunęli się najdalej i, na przykład, przynosili naczelnemu drugie danie z okienka do stolika w stołówce redakcyjnej.
 
Manewr z wyrzucaniem aktywnych i cięciem pensji możemy powtarzać wielokrotnie, możemy także na miejsce wyrzuconych przyjmować studentów, którzy będą pracować za jakieś grosze lub wręcz za darmo, jak wspomniany tutaj Szymon Niemiec. Wszystko zależy od tego jak duża jest redakcja i jaki wielki budżet mamy do dyspozycji. Po roku takich działań uda nam się rozwalić wszystko. New York Times, Der Spigel, Frankfurter Algemaine Zeitung, El Pais – wszystko, po prostu wszystko. Nie będzie na nas mocnych, będziemy jak bogowie.
 
Dokładnie pamiętam swoją pierwszą wizytę w redakcji dziennika „Polska The Times”, dokładnie pamiętam tę nerwowość, bałagan towarzyszący temu  przedsięwzięciu, ten niepokój w oczach pracowników i wielkość hal, w których poustawiano komputery. Napisałem dla nich kilka tekstów, był rok 2006 a może 2007, żeby otrzymać 60 złotych musiałem wypełnić ze dwanaście chyba kartek zawierających mnóstwo dziwacznych rubryk. Potem czekałem miesiąc na wypłatę. Miesiąc temu otrzymałem od nich jakiś papier potwierdzający podpisanie przed trzema laty owej umowy opiewającej na sześć dyszek.
 
Kupiłem sobie tę gazetę ostatnio. Okazuje się, że nie jest to już dziennik, tylko tygodnik, który właśnie – oczywiście chwilowo i na okres wakacyjny – zamienia się w dwutygodnik. Na okładce jest zdjęcia Janusza Palikota, w środku duży materiał o nim samym, jest także wywiad z Joachimem Brudzińskim i jakieś newsy wyjęte z Internetu. Jest tam kilka komicznych listów od czytelników, całkowicie fikcyjnych. I to właściwie tyle. Redakcja ponoć mieści się w tym samym miejscu na Domaniewskiej.
 
Oczywiście powyższy opis rozwalania redakcji nie dotyczy dziennika „Polska”, który poznałem bardzo pobieżnie, jest on wynikiem moich obserwacji i doświadczeń wcześniejszych. Fakt, że dziennik ów nie spełnił pokładanych  w nim nadziei, że zjeżdża po równi pochyłej i zamienił się w tygodnik stał się jedynie pretekstem do napisania tej notki.
 
 Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl  
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Gospodarka