W gazetach, telewizji i na blogach najbardziej irytowali mnie zawsze faceci występujący w obronie tak zwanego szarego Polaka. Obłuda, ześwinienie i oczywiste chamstwo tych osób były i są dla mnie nie do zniesienia. Ileż trzeba mieć tupetu, by – zdając sobie przecież sprawę z całego tego festiwalu zaniechań i złej woli jakim stała się Polska przez ostatnie 20 lat – rozdawać to swoje zrozumienie i współczucie jak ulotki przez supermarketem. Ileż trzeba bezczelności by stawiać się w roli rzecznika ludzi, o których się nic nie wie, a ocenę ich wyrabia się na podstawie doniesień telewizyjnych lub obserwacji staruszek wyprowadzających pieski na spacer.
Rzesze tych litościwych pojawiają się w telewizjach, w gazetach mają oni swoje współczujące felietony, a wśród blogerów wyróżniają się młodym wiekiem i dużym życiowym doświadczeniem, co nie wywołuje u nich samych wrażenia dysonansu, ale u mnie wywołuje i o tym także dziś trochę napiszę.
Kiedy studiowałem, na naszym wydziale pojawiał się pewien kolega przybyły nie wiadomo skąd. Nosił się on tak, jak to zwykli pokazywać twórcy rozliczeniowych sztuk teatralnych ukazujących wydarzenia roku 1968. Miał jakąś tam jesionkę, jakiś szalik, wąskie spodnie, twarz zamyśloną i wyglansowane buty po ojcu. Na zajęciach udzielał się mocno używając słów trudnych i nie dla każdego zrozumiałych. Miał także swoje zasady, kiedy pani w barze podała mu kluski, a w nich był jakiś paproch, on robił awanturę na cały lokal i żądał książki życzeń i zażaleń. Ja bym ten paproch wyrzucił, a kluski zjadł.
Wszystkie te zachowania nie były dziełem – jakby to ująć – natury, ale zostały przezeń starannie wyreżyserowane i miały go pozycjonować w grupie. I tak się rzeczywiście działo. Mało kto się z nim zadawał, a ci którzy próbowali musieli przyjmować jego warunki, bo z innymi nie gadał po prostu. Pewnego dnia zobaczyłem go idącego po dziedzińcu uczelni, w tej jesionce, szaliku i czarnych spodniach. Miał założone do tyłu ręce w sposób charakterystyczny dla starych profesorów z wielkim dorobkiem, a w ustach trzymał fajkę, która nie chciała się palić. Męczył się z tą fajką okropnie, ale nie dawał za wygraną. Był to ostatni raz kiedy go widziałem. Minęło 20 lat, nie wiem, jak zachowuje się ten człowiek dziś, ale przypuszczam, że lata w bluzie Nike i uprawia jogging, albo przyjeżdża na uczelnię na rolkach, (został bowiem pracownikiem naukowym). Przypuszczam także, że jest tak samo pretensjonalny i nieszczery jak wówczas, gdy udawał mistrza nie będąc jeszcze nawet czeladnikiem.
Człowiek ten miał jedną widoczną zaletę, ukrytych miał zapewne wiele, ale ta widoczna polegała na tym, że nie próbował tych swoich reżyserii na osobach postronnych, bawił się w to sam, nie zbawiał świata, nie manipulował innymi i nie zmuszał ich do obcowania ze sobą. Najważniejsze według mnie w jego zachowaniu było owo pozycjonowanie swojej osoby w grupie. On się okopywał na bardzo wygodnej dla siebie – z jakichś nieznanych mi powodów – pozycji. Z mojej perspektywy było to czyste wariactwo i początek obłędu, ale on czerpał z tego pozycjonowania jakieś tajemnicze satysfakcje.
Pozycjonowanie jest także clou w całym tym oceanie współczucia dla zwyczajnych Polaków mozolących się z życiem. Nigdy się z tego nie wygrzebiecie mówią współczujący ludziom celebryci i dziennikarze. Nigdy, a my miast działać na rzecz poprawy waszego losu, będziemy jedynie pokazywać tę nędzę, w której żyjecie, po to by już zawsze i na stałe was z nią kojarzono. Po 20 latach takich zagrywek trudno mi uwierzyć, że takie zachowania są spontaniczne lub, że wynikają tylko z głupoty lub formuły programów telewizyjnych. Ludzie doskonale rozumieją ich fałsz i nie znoszą z całego serca tych rozdzielających miłosierdzie łaskawców.
Przed laty w telewizji puszczali program pod tytułem „Telewizja nocą”. Pokazywano tam różnych biedaków i nieszczęśliwców, którzy byli na tyle głupi lub zdeterminowani, by dać się zawlec przed kamerę. Pokazywano tam także mentalnych ekshibicjonistów i różnych zboczeńców, którzy mieli trudności w realizowaniu swych pasji i chcieli o tym komuś opowiedzieć. Program prowadzony był przez świętej pamięci Aleksandra Małachowskiego i jakąś starszą panią, której nazwiska sobie nie przypomnę. Gdyby świat wyglądał tak, jak owi państwo próbowali to w telewizji przedstawić, gdyby emocje ludzkie działały według tak prostych wektorów pomiędzy punktami współczucie – wdzięczność, nie zdarzyłoby się to co miało miejsce pewnego dnia na peronie dworca w naszym mieście.
Było to w czasach kiedy mój kolega Sergiusz, którego opisałem w Pitavalu był jeszcze grzecznym w miarę chłopcem, a jego brat nie myślał o tym, by pić alkohol, a przynajmniej w takich ilościach jak to miało miejsce później. Szli sobie tedy obaj – Sergiusz i jego brat – całkiem trzeźwi, w jasny poranek, peronem naszego dworca. Nagle przystanęli jak wryci. Patrzą, a tu na ławeczce siedzi sobie pan Aleksander Małachowski i ta pani co partnerowała mu w programie „Telewizja nocą”. Przypomnę, że Sergiusz i jego brat żyli w warunkach upiornych, wprost nie do zniesienie i jak najbardziej nadawali się obaj do tego, by pokazać ich w tym programie. Kiedy jednak wzrok ich padł na dwójkę siedzących na ławce starszych ludzi, nie podeszli do nich, nie przedstawili się i nie zaproponowali swojego udziału w nagraniu. Zrobili coś wręcz odwrotnego. Byli to niegdyś chłopcy bardzo spontaniczni i nie sposób było podejrzewać ich o nieszczerość myśli, słów i czynów. Tak więc Sergiusz wykrzyknął najpierw wskazując na tę starszą panią – patrz, to ta stara pi…da z tej p…j telewizji co w nocy ją pokazują! Jego brat, który choć młodszy, był od Sergiusza silniejszy, nie czekając na nic zabrał się za zrzucanie z ławki obydwojga niczego nie spodziewających się starszych państwa. Kiedy brat Sergiusza podniósł już ławkę na tyle wysoko, że pan Aleksander zaczął się był zsuwać, a pani mu towarzysząca, całkowicie słusznie, z oburzeniem wołała policję, rozwścieczony jej reakcją Sergiusz, który nie bał się niczego i nikogo, próbował zamierzyć się na tę starszą i niewinną kobietę pięścią. Całe szczęście uchyliła się jakoś i wraz z panem Aleksandrem uciekła do dworcowej poczekalni. Sergiusz i jego brat nie podjęli pościgu usatysfakcjonowani całkowicie tym co udało im się osiągnąć.
Tak to właśnie bywa kiedy ktoś próbuje współczuć ludziom biednym i potrzebującym pomocy i liczy przy tym na to, że oni właśnie tego oczekują. Może akurat Sergiusz i jego brat byli przypadkiem szczególnym, ale sami powiedzcie, czy gdybyście tak nagle spotkali na dworcu, na ławce, siedzącego – czy ja wiem kogo – jakiegoś wielkiego moralnego autoryteta, który od lat zajmuje się upominaniem was, mówieniem kim jesteście i jacy powinniście być, powiedzcie sami, czy nie zrobilibyście tego samego co Sergiusz i jego brat?
Ja mam parę typów wobec których nie zawahałbym się ani sekundy. I wcale nie poniechałbym pościgu gdyby uciekli do dworcowej poczekalni, ani nawet gdyby skryli się w toalecie.
Polacy nie są bowiem tymi ludźmi za których uważa ich telewizja TVN, nie są tymi, którzy przyśnili się kiedyś panu Daukszewiczowi czy innym, rzekomym celebrytom. Są kimś zupełnie innym. I ja ich za to kocham.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka