coryllus coryllus
1345
BLOG

O końcu świata

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 8

Dokładnie pamiętam czasy, kiedy moi starsi koledzy uważali za szczyt szpanu i dobrego tonu ustawianie sobie na półkach w swoich nędznych i małych pokoikach całych rzędów puszek po piwie. Nikt tego wtedy nie uważał za śmieci i tak zwany fajans. To były fetysze wyznaczające towarzyski prestiż, posiadacza takich kolekcji uważani zaś byli za ludzi, którzy „prawie byli na zachodzie”. Owych prawie było w tamtych czasach sporo, zaczynało się od takich właśnie „prawie bywszych w Ameryce”, a kończyło na takich, którzy „prawie przelecieli młodą panią z biblioteki”. Ocena tych prawie faktów może być oczywiście tylko jedna. I powstrzymam się dziś przed jej wyartykułowaniem. Chodziło o to, że owi „prawie-ludzie”, a z nimi wszyscy inni znajdowali się – jakby to opisał szesnastowieczny podróżnik – tam gdzie są już tylko smoki. Byliśmy wszyscy poza horyzontem, który zakreślały oczy ludzi prawdziwych – to znaczy takich w naszym mniemaniu – którzy nie musieli zbierać puszek po piwie by podnieść sobie samoocenę. Byliśmy u początku czasów, można by rzec. Siedzieliśmy w ciemnej jamie, z której udało nam się wypełznąć i pokręcić się trochę po słonku. 

Byli wśród nas oczywiście tacy, którzy nie byli „prawie” byli całkowicie „w pełni”, ale oni mieli swoje sprawy i swoje życie. O nas zaś myśleli zawsze w taki sposób w jaki świeżo awansowany indyjski polityk myśli o zbieraczach krowiego nawozu na ulicach Kalkuty. Ze współczuciem i głęboką świadomością, że nic nie da się zrobić. Trochę się jednak dało zrobić, ale sami przyznajmy, że niewiele. No i czas znowu na wyprawę w głąb ziemi, na powrót do wiszących na ścianach słomianek, na puszki po piwie i wyciągane z gazet zdjęcia trzeciorzędnych muzyków, które wiesza się na ścianie. Czas przygotować się znów na koniec świata. Po czym to poznaję? Wcale nie po zachowaniu pana prezydenta, po czymś zgoła innym.
 
Zanim jednak przejdę do końca świata chciałbym napisać słów kilka o strukturze tej rzeczywistości przed wielkim wybuchem i początkiem wszystkiego. Ci zbieracze puszek i ich koledzy byli wtedy kimś w rodzaju fanów Kuby Wojewódzkiego, nie mieli co prawda tylu fajnych gadżetów, ale mieli te puszki, parę resoraków i poszarpanego pornosa pod łóżkiem. To było wyznacznikiem pozycji towarzyskiej. Ich przeciwieństwem byli ludzie, których matki co niedziela wyprawiały w garniakach do kościoła, a także tacy którzy miast oglądać telewizję lub wymieniać się puszkami ślęczeli nad książkami. Jednym słowem – prowincja i moher, żaden tam wielki świat. Ta nasza rzeczywistość była dokładnym choć nieco skrzywionym odbiciem stosuneczków w prawdziwym świecie, ale myśmy tego nie wiedzieli. Sądziliśmy, że tam jest naprawdę inaczej. Zaczęliśmy się w tym utwierdzać kiedy na lekcjach religii i w kościołach, miast przynudzających księży, z którymi niektórzy ojcowie umawiali się na partyjkę pokera, zaczęli pokazywać się młodsi duchowni, bez krzty muzycznego talentu i słuchu, którzy grali na gitarze. To nas utwierdziło w przekonaniu, że świat prawdziwy jest inny, bo jest prawdziwy po prostu. I weń – też po prostu uwierzyliśmy. Teraz wracajmy do końca świata.
 
Oto Nathii opisała pod moim tekstem o tym fajnym księdzu historyjkę następującą; do Wrocławia często przyjeżdża Dalajlama ponieważ biznesmen nazwiskiem Czarnecki, który jest jednocześnie mężem dziennikarki Pieńkowskiej buduje w ogródku u siebie wielki posąg Buddy. Ten cały Dalajlama będzie tam sobie mieszkał i udzielał Pieńkowskiej i Czarneckiemu porad dotyczących ich związku. Uprzedzam, że nie mam pewności czy Nathii mnie nie nabiera, bo twierdzi ona także, że sprawę opisywał tygodnik „Wprost”. Dla powyższych rozważań nie ma to jednak znaczenia. Pojawiają się takie plotki, a Dalajlama rzeczywiście był we Wrocławiu.
 
Moim zdaniem jest to pierwsza zapowiedź końca świata. Nie jakiegoś kataklizmu, nie totalnej rozpierduchy, ale tego co wielu z nas pamięta jako normę w tej części Europy. Chodzi o to, że pojawiać się będzie u nas coraz więcej osób, znanych z telewizji, którzy będą mogli zaprosić sobie na działkę Dalajlamę, a on chętnie przyjedzie i za drobną opłatą coś im tam poopowiada. Jednocześnie będzie u nas coraz więcej osób, które widząc leżącą na ulicy puszkę po piwie podskakiwać będą do góry ze szczęścia, jakie ich niespodziewanie spotkało.
 
Ten świat, o którym tak długo myśleliśmy, a który przez ostatnie 20 lat dał nam się poznać tylko trochę, odsłania oto bowiem swoje prawdziwe oblicze – jak mawiał pewien mój kolega na lekcji polskiego wywołując tym zawsze wybuchy wesołości. Jest ono identyczne jak twarz tego zapamiętanego przeze mnie zbieracza puszek po piwie, który nie potrafił ukryć dumy ze swej kolekcji. Myślę nawet, że może być gorzej, że wszystko idzie w tym kierunku, by ci księża z gitarami nie dość, że śpiewali to jeszcze robili striptiz. A kiedy już przyjdzie taki moment, że jakiś biznesmen nawróci się na katolicyzm, a chwila ta zbliża się w życiu każdego biznesmena nieuchronnie, to zamówi sobie ostatnie namaszczenie u Ojca Świętego wybranego przez Parlament Europejski i ten cały papież przyszłości przyjedzie i mu ten łeb olejem posmaruje, a potem siądzie do pokera z Dalajlamą, który akurat będzie leczył kaca przed swoim domkiem w kształcie Buddy. I trzeba mieć tylko nadzieję, że puszek po piwie nie zabraknie, bo dobrze jest kiedy człowiek ma w życiu jakąś pasję.
 
Trochę zagmatwany ten tekst, ale jakoś nie mogę wyjść z tego przeziębienia, ale już od jutra wracam do nowych odcinków moich dwóch powieści. „Pitaval prowincjonalny” zaś znajduje się ciągle na stronie www.coryllus.pl
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka