Podstawowym i pierwszym zajęciem grafomanów jest ustalenie i utrwalenie na papierze lub monitorze jaki jest stan ich ducha o wieczornej godzinie. Temu zajęciu podporządkowują większość przeznaczonego na myślenie czasu i po tym właśnie odróżnia się ich od ludzi zwyczajnych i od zwyczajnych autorów, którym przyświeca cel prostszy, to znaczy chcą oni przeważnie opowiedzieć coś zabawnego, coś takiego żeby też dziewczyny się śmiały.
Grafoman jest dziś, o zgrozo, pojęciem szerszym niż dawniej i nie określa się tym słowem jedynie ludzi próbujących swych sił w literaturze. Można być na przykład grafomanem kulinarnym, można być grafomanem motoryzacyjnym, a można także być politycznym. I o tych właśnie ostatnich będziemy dziś mówić.
Cechą charakterystyczną grafomana politycznego, prócz oczywiście owych chęci by nastroje duszy rozpoznawać, jest pragnienie uwiedzenia jak największej ilości potencjalnych wyborców. Grafoman polityczny zabiera się do tego z takim samym zacięciem jak gruby kierowca czeskiego autobusu do pewnej pani z Pragi, co dawno temu widziałem w serialu „Pod jednym dachem”. Ma on przećwiczone pewne chwyty, które „zawsze działały” i jest przekonany, że w przypadku sytuacji nowej, ciut zaskakującej, no ale znowu nie tak bardzo, zadziałają one również. Otóż nie drodzy, nie zadziałają, bo pewne rzeczy są z natury niekompatybilne. Kierowca autobusu nie poderwie kobiety po przejściach z miasta stołecznego Praga, a Paweł Poncyliusz swoim pieprzeniem o patriotyzmie nie przekona tutaj nikogo, poza Cezarym K. może, do szczerości przyświecających mu intencji. To są sprawy, których połączyć się nie da, a sam fakt że ktoś próbuje to robić wystawia mu jak najgorsze świadectwo i wszyscy, którzy oglądali ten serial ‘Pod jednym dachem” dobrze o tym wiedzą.
Cechą charakterystyczną grafomanów – tym razem wszystkich – jest absolutny słuch, który służy im do tego, by od czasu do czasu, kiedy wszyscy śpią, wsłuchiwać się w muzykę sfer. Opowiadają potem o tym niebiańskim koncercie wszystkim, bez względu na to czy ktoś chce słuchać czy nie. Grafoman ma bowiem głębokie wyczucie estetyki i potrafi o niej mówić. Nie to co na przykład taki Renoir. Kiedy jechał na motyw ze sztalugami, ludzie w pociągu do Batignolles pytali go – A pan malarz? A co pan maluje? I oczekiwali w tym miejscu jakiejś łechcącej ich zmysły historyjki. - Co maluję? – odpowiadał pytaniem Pierre Auguste – a kutasy w burdelach. Płacą mi od sztuki. Po czym odwracał się w stronę okna i patrzył smutno na mijane przez pociąg pola i zagajniki.
Po takich słowach się właśnie proszę państwa poznaje artystę, także politycznego. Takim artystą nie jest ani Paweł Poncyliusz, ani Marek Migalski, czego chyba udowadniać nie muszę. Ci panowie chcą nam opowiedzieć o swojej szlachetności, o intencjach, które im przyświecały, jakże pięknych i czystych. O chęci odblokowania jakiegoś politycznego klinczu i takich tam duperelach. I mówią, mówią, mówią, mówią….Niedługo pan Ołdakowski sobie tu bloga założy. To proste jest i wiadomo, że wystarczy tym ćwokom czytelnikom wcisnąć trochę kitu i już jest wesoło. Poncyliusz zebrał dziś ponad trzysta komentarzy. Czy go to otrzeźwi? Nie sądzę. Przypuszczam, że zleci jedynie prowadzenie bloga któremuś z asystentów. A wszystko dla dobra polskiej sceny politycznej i dla dobra samej Polski. I żadne głos przypominający Katastrofę Smoleńską nie zostanie przez nich wysłuchany. Bo przecież właśnie o to chodzi, by wysłuchany nie był. Właśnie o to chodzi, by odwrócić się w drugą stronę – ku słońcu i nie myśleć o tych grobach. Jest jednak listopad i o grobach nie da się nie myśleć. Myślimy tu o nich wszyscy. Najmocniej zaś myślą obciachowcy, których – co dziwne – w salonie się nie promuje. A to przecież wspaniała oddolna inicjatywa. Ludzie sami z siebie coś robią i nie potrzebują do tego ani znanych nazwisk, ani autorytetów medialnych, ani nawet wsparcia salonu24. Piękne. Nie?
Tylko co to obchodzi Poncyliusza i Migalskiego kiedy oni akurat do wyborców muszą przemawiać? Do wyborców, kurna, a nie do jakichś obciachowców. Do takich co to szukają trzeciej drogi.
No i trzecia droga się pojawia, jak na zawołanie, jak ścieżka w gęstym lesie, która prowadzi wprost do chatki z piernika. Nic tylko się objadać. O mieszkającej w środku czarownicy na razie nikt nie mówi. Ci którzy wstępują na ową ścieżkę, mają w sobie taką samą wrażliwość na muzykę sfer jak wymienieni wyżej, mają oni także inne rodzaje wrażliwości, a szczególnie zaś przeszkadza im brzydota, starość i pewna niechlujność w wyglądzie niektórych polityków. Z takimi politykami oni się w ogóle nie mogą utożsamić. Bo to jest po prostu fuj…
Co innego Paweł Poncyliusz i Marek Migalski. Z nimi to nawet zdjęcie można sobie zrobić i nie wstyd potem takiego zdjęcia postawić na biurku. To jest sympatyczne, to jest właściwe i robi człowieka towarzysko. A sukces towarzyski jest dziś, kurde, ważniejszy nawet niż ta muzyka sfer. Tak więc maszerują raźno ścieżką nowi wyborcy, nowej partii ku swemu przeznaczeniu. I wesoło im, i raźno i bardzo przyjemnie, bo wreszcie nie mają tego cholernego absmaka w ustach na widok niektórych polityków. Mogą wreszcie spokojnie utożsamić swoje poglądy z osobą lidera i nie ma w tym żadnego zgrzytu. Nie ma, bo estetyka jest tutaj najważniejsza. I głębokie wyczucie piękna, a także stosowności.
Na stronie
www.coryllus.pl jest kolejny odcinek powieści „Tajemnica srebrnego gryfa”, jest tam także ‘Pitaval prowincjonalny”.
Inne tematy w dziale Polityka