Przejazd tramwajem spod dworca Warszawa-Ochota na Młynarską może człowiekowi dostarczyć niewypowiedzianych wrażeń i niezwykłych atrakcji. Szczególnie jeśli przejażdżka ta odbędzie się pięć dni przed wyborami samorządowymi. Miasto stołeczne oblepione i tak na co dzień różnymi gębami co to reklamują jakieś badziewia wzbogaca się o gęby nowe, które przekonują nas do swych wymyślnych, a potwornych wizji.
Pierwsze jednak co rzuca się w oczy na tej nie najdłuższej przecież trasie to hierarchizacja portretów. Jedne umieszczone są wyżej a inne niżej. Wyżej to znaczy na wysięgnikach, rusztowaniach i specjalnych stojakach-mastodontach z trzema ramionami. Na tych ostatnich widać zwykle trzy lub cztery głowy i fakt ów jest wart specjalnego opisu. Najwyżej umieszczona jest głowa pana premiera, który wzrokiem jasnym spogląda w dal i każe nam budować mosty. Koszula na nim błękitna i kołnierzyk tagoż jak na jakimś prolu zupełnie, a nie na wykształconym magistrze historii. Niżej nieco mamy tytułowego gronkowca. Pozuje owa postać na tle miasta stołecznego, które „będzie jeszcze piękniejsze” czy coś podobnego, nie pamiętam dokładnie. Gronkowiec, jak gronkowiec – zęby na wierzchu, oczy czarne, świecące, włos zaczesany w tył. Fotoszop wiele nie pomógł, więc dali dużo szczegółów byle tylko odwrócić uwagę od postaci.
Najciekawszy jest jednak plakat umieszczony najniżej. Mamy tam białe tło, żadnych budynków, w ogóle nic, na tym białym tle wyobrażona jest twarz pana Olejniczaka z tymi błękitnymi jak szklanki oczami i uśmiechem królewny dziewicy zgwałconej przez smoka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, ani nawet śmiesznego, bo komu się jeszcze chce śmiać z Olejniczaka, gdyby nie postać w tle. Tak, tak, na plakacie Olejniczaka jest jeszcze ktoś prócz samego Olejniczaka. Mąż to słusznej postury, łysy, brodaty, ręce rozłożył w geście określanym często jako – prosiemy, prosiemy. Wygląda ów człeczyna trochę jak wampir z Dusseldorfu, który wykłada swoje racje ławie przysięgłych zamierzającej skazać go na śmierć, podpisany jest zaś jako Andrzej Golimont, co ludziom znającym historię wampira z Dusseldorfu wydawać się może pewnym zaskoczeniem.
Bardzo chciałbym dowiedzieć się jakie myśli kierowały panem Olejniczakiem, że dopuścił do czegoś takiego. Jak mógł wpaść na pomysł, że umieszczenie tego całego Golimonta za swoimi plecami może mu w czymkolwiek pomóc. Nawet gdyby Golimont był cudownie zmartwychwstałym prezydentem Starzyńskim nic by to Olejniczakowi nie pomogło, bo kompozycja tego plakatu jest wprost szydercza. To jest filmowy plakat z Bollywood, albo zapowiedź zapomnianego już filmu „Frankenstein i Bela Lugosi spotykają goryla z Brooklynu”. Całość zdradza, że musiał w tym maczać palce Eryk Mistewicz, ale umówił się z Olejniczakiem na zbyt niskie stawki i pozostawił dzieło nieukończonym.
Takie oto postaci widoczne są w najbardziej wyeksponowanych miejscach w stolicy. Reszta kandydatów, w tym Czesław Bielecki wisi na płotach i parkanach. Plakat z obliczem Czesława Bieleckiego jest plakatem z politycznego punktu widzenia świetnym i pomyślanym znakomicie. Tylko kto to dostrzeże – powiem nieskromnie – prócz mnie. Oto bowiem człowiek który go zaprojektował miał w pamięci – i dobrze – sylwetkę i fotografie Francois Mitterranda. Niewielu już pamięta kim był prezydent Francji o tym nazwisku, a jeśli już to raczej związane z jego nazwiskiem skandale niż jego wielkość i charakterystyczny wygląd. Mitterand, jego płaszcz, szalik i kapelusz na długo stały się symbolem Francji i francuskiej polityki. Być może podobnie będzie w Polsce, czego życzę dziś na razie tylko Warszawie. Co prawda Czesław Bielecki nie nosi kapelusza, ale jego charakterystyczna twarz, sylwetka, profil i okulary mogą stać się już wkrótce wyraźnym politycznym komunikatem. Wystarczającym dla wielu Warszawiaków. Mam nadzieję, że tak wielu by wyleczyć stolicę z gronkowca.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę
www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka