Istotą współczesnej telewizji jest selekcja postaci, które się w niej lansuje. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że jakaś diaboliczna siła pcha a ekran posłuszne sobie Golemy, które jak nakręcone powielają zaprogramowane wcześniej treści, choć jak się patrzy na takiego Lisa właśnie tak może się wydawać. Sprawa jest prostsza i chodzi – jak sądzę – o jakieś powiązania koleżeńsko seksualne, które tworzą sieć nie do przerwania i powodują, że polska telewizja dzisiaj bardzo przypomina telewizję czeską sprzed trzydziestu lat. To znaczy ciągle widzimy tam tych samych ludzi poprzebieranych za każdym razem w inne kostiumy lub z innym – fałszywym – instrumentem muzycznym w ręku. Tak jest nie tylko w serialach, ale także w programach informacyjnych. To co napisałem nie jest specjalnie odkrywcze i każdy o tym wie. Od kilku już chyba lat system selekcji został znacznie ulepszony, oto bowiem nie wystarcza już selekcjonowanie postaci zwanych celebrytami, bo to nie daje gwarancji spokoju i gwarancji sukcesu. Ten osiąga się dopiero wtedy kiedy selekcji poddana zostanie publiczność. Nie od dziś wiadomo, bowiem, że chamów nie wpuszcza się do teatru i dobre widowisko, aby dostarczyło artystom i widzom pełnego wachlarza doznań musi mieć skorelowane dwa elementy – świadomych swej roli artystów i świadomą swojej funkcji publiczność. Ową funkcją publiczności jest klaskanie i wyrażanie podziwu.
Kiedyś cały ten dualistyczny zestaw wyglądał inaczej, bo mieliśmy jeszcze krytykę, ta zaś – jak to już gdzieś napisałem – umarła i nie wiadomo nawet gdzie jest pochowana. Mamy więc dwa elementy i trzeba się cieszyć, że tylko dwa, bo nad dwoma łatwiej zapanować i łatwiej sprzedawać reklamy oraz przekazywać pożądane przez przekazującego treści niż w przypadku, gdy mamy tych elementów więcej.
W jaki sposób odbywa się selekcja publiczności? Otóż do tego potrzebni są pośrednicy. Pośrednicy ci, na pierwszy rzut oka przypominają krytyków, ale rola ich jest zgoła inna. Są oni jak psy pasterskie, które pilnują stada, by się nie rozłaziło po hali, a większość z nich mieni się dziennikarzami. Pracują nie tylko w działach kultury, ale są także sami tak zwanymi postaciami medialnymi. Tworzą oni solidną barierę pomiędzy światem celebrytów wszelkiej maści, także politycznych, a publicznością. Ich aktywność właśnie jest tutaj clou i od ich sprawności zależy czy publiczność będzie reagowała właściwie czy nie.
Pewnym wyjątkiem w tym całym systemie były przez ostatnie trzy lata blogi, także blogi w salonie24. Oto blogerzy czynić zaczęli to co czyni każdy człowiek, który chce z produkowanym przez siebie i traktowanymi ze śmiertelną powagą treściami dotrzeć do spragnionego prawdy i prostoty odbiorcy. Pokazali mianowicie, że można być popularnym, lubianym i czytanym będą poza opisaną wyżej strukturą. Można przyciągnąć do siebie ludzi samą tylko swoim talentem, osobowością lub poruszanymi na blogu tematami. I wydawało się, że blogi i blogerzy osiągnęli to co dawno temu było udziałem wędrujących po pylnych drogach Europy trup teatralnych, malarzy impresjonistów wyjeżdżających pociągiem do Pontoise na motyw i ukraińskich lirników – autentyczne przeżycie i więź z odbiorcą, która – zawsze – co warto podkreślić – jest bardzo silna i być może nawet jest to najsilniejsza z więzi międzyludzkich. Tak się wydawało, ale już się tak nie wydaje.
Owa rzecz najpierwsza, która zawsze zwiastuje sukces i nadchodzącą prosperity czyli znikanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki różnych pośredników, stojących na drodze ważkich treści i ludzkich emocji została pogrzebana. Także tu w salonie. A może przede wszystkim tutaj. Mamy oto lubczasopisma, które nie służą niczemu więcej poza selekcją autorów i selekcją publiczności. Nawet jeśli funkcja ta stała się ich udziałem mimowolnie i administratorzy oraz właściciele działali tu w dobrej wierze, sprawa jest – jak rozumiem – już nie do odwrócenia. No trudno. Będziemy – jak to mówi zawsze Toyah – walczyć w cieniu.
Pamiętać bowiem należy, o tym że klęski i bieda pojawiają się wraz ze rosnącą liczbą ludzi czerpiących korzyści z dystrybucji dóbr i myśli. Tak to jest już od dawien, dawna. Starać się jednak trzeba i nic nas nie zwalnia z tego trudu. Żadne lubczasopisma, ani nawet pan prezydent Komorowski.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka