coryllus coryllus
1348
BLOG

O doprowadzaniu do obłędu

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 10

 

Pamiętam jak w naszej szkole z internatem, do której chodziłem w latach osiemdziesiątych zwariował jeden z uczniów. Mówiąc ściśle został on doprowadzony do obłędu przez grupę szykanujących go kolegów. Było to z mojego punktu widzenia niezrozumiałe, bo chłopcy ci nie wykazywali się wcale jakimś przesadnym okrucieństwem, nie dręczyli tego nieszczęśnika także uporczywie, tylko od czasu do czasu śmiali się z niego i opowiadali o tym, że chętnie umówiliby się na seks z jego siostrą. Było to typowe ględzenie prawiczków, którzy nie radzą sobie z emocjami. Ten ich kolega, który zwariował także sobie z emocjami nie radził, ale miał zapewne w duszy jakieś złogi domowe, które w połączeniu z tym ich nękaniem dały efekt piorunujący. Oto pewnego wieczora wkroczył ów chłopiec do pokoju wychowawców i chwyciwszy w dłoń ciężką, kryształową popielniczkę zagroził siedzącemu tam panu rozbiciem głowy. Wychowawca zmieszał się i próbował dzieciaka uspokoić, ale na próżno. Mały blokował wyjście z pokoju swoją osobą i tą nieszczęsną popielniczką i domagał się natychmiastowego wysłuchania. Nauczyciel zaczął więc słuchać, po czym kiedy chłopak nieco się uspokoił zadzwonił po pogotowie.
 
Wieść o dziwnym zachowaniu naszego kolegi obiegła internat lotem błyskawicy i wszyscy wylegli na korytarze by obserwować scenę pojmania tego biedaka, obleczenia go w kaftan bezpieczeństwa i wyniesienia w chłodną noc wprost do otwartych drzwi karetki. Ja z kolegą Robertem staliśmy ukryci za drzwiami do skrzydła A naszego internatu. Staliśmy i patrzyliśmy jak przez drzwi wchodzi odziany w biały kitel lekarz za nim wąsaty kierowca i pielęgniarka w typie siostry Ratched z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, a na końcu smutny jegomość w kraciastej koszuli z rozpostartym w dłoniach kaftanem bezpieczeństwa. Ponury ten obraz wywołał w nas oczywiście wesołość i wybuchnęliśmy obaj szczerym i gromkim śmiechem. Tak to już jednak jest z młodymi ludźmi, że nie potrafią oni zachować powagi w sytuacjach wymagających tego bezwzględnie.
 
Ten biedny chłopiec został wyniesiony z budynku przy wtórze nieludzkich krzyków, wołania o sprawiedliwość i płaczu. Wszyscy uważali, że to – jak to określone zostałoby dziś – fajny event. Opowiadało się o tym długo i zawsze bez litości. Myślę o tym dziś ze zgrozą, ale tak to właśnie było i nie ma co udawać, że los tego chłopca wzruszył nas choćby przez minutę.
 
Myślę dziś także o tym, że wielu z nas dojrzało i wielu czuje wyrzuty sumienia z powodów swoich zachowań, myśli i słów, które stały się naszym udziałem tamtego wieczora. Dobrze bowiem wiedzieliśmy wszyscy, że kiedy żyje się w stadzie granica między obłędem a normalnością jest cienka i przekroczyć ją może każdy z nas. Wiedzieliśmy także, że byłoby to doświadczenie stygmatyzujące, nawet jeśli trwałoby tylko chwilę, a potem już przysięgalibyśmy na wszystkie świętości, że będzie już dobrze i normalnie, nic by nam to nie pomogło, tak jak nie pomogło to naszemu koledze, którego wynieśli w kaftanie. Do szkoły już nie wrócił.
 
Po co ja to wszystko piszę? Z dwóch powodów. Przeczytałem właśnie, że jakiś poseł z PO widząc wchodzącą na salę sejmową posłankę PiS w czerwonym kostiumie powiedział do siedzącego obok Andrzeja Czumy – co ona na siebie włożyła! Czy jakoś podobnie rzekł, nie pamiętam. Włączone były głośniki i słowa posła PO słyszeć mogli wszyscy. Ponoć teraz wszystkie posłanki PiS chodzą na czerwono po Sejmie, żeby uświadomić kolegów z PO, że tylko niektórzy mają nawyk kojarzenia barwy czerwonej z komunizmem lub burdelami. Uważam, że to piękny gest, bo choć moim ulubionym kolorem jest błękit, czerwień także lubię. Pomyślałem, że ci faceci siedzący tam w ławach sejmowych jako reprezentacja narodu myślą sobie o tym kto się w co ubiera i uważają za stosowne komentować to głośno. Zupełnie tak jak my kiedyś obłęd naszego nieszczęśliwego kolegi. Tyle, że my byliśmy szczeniakami, a ci w tym Sejmie to stare byki i nawet gdyby im się wdzianko posłanki nie podobało powinni raczej milczeć lub je pochwalić, a nie huczeć na cały Sejm. No, ale co kraj to obyczaj, jak to mówią.
 
Może bym nawet nie zareagował na tego nieszczęśnika z PO tym tragicznym wspomnieniem, bo przecież cóż to jest – takie drobne chamstwo - w porównaniu z tym, że wczoraj Daukszewicz bronił Kamińskiego przed Kaczyńskim, gdybym zaraz później nie znalazł na „WP” artykułu pod tytułem ‘Palikot jest narzędziem Kaczyńskiego”. Nie wiem co za cholera mnie podkusiła, żeby w to kliknąć. Kiedy to zrobiłem przekonałem się, że bohaterem tego tekstu nie jest ani Palikot ani Kaczyński tylko jeden z naszych blogerów niejaki Maliszewski, którego nazywają tam – żebym dobrze powtórzył – ekspertem do spraw marketingu politycznego. Prawi nam ów ekspert, że „Palikot jest narzędziem Kaczyńskiego, maskuje jego mściwość. Tymczasem Kaczyński robi wiele, żeby popularność byłego działacza PO rosła. Na takiej układance personalnej, a nie na różnicach programowych, opiera się polska scena polityczna”. I dalej – ” Polska demokracja jest jak 20-letni młodzieniec, który za bardzo kieruje się emocjami. Jeżeli ta układanka zależności personalnych by runęła, to spowodowałoby całkowitą zmianę polskiej sceny politycznej, poparcia dla dużych partii – mówi Maliszewski”. Całość zaś znajduje się tutaj http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Palikot-jest-narzedziem-Kaczynskiego,wid,12891813,wiadomosc.html
 
No i sami powiedzcie, że po czymś takim wspomnienie tego biednego kolegi z przed lat przyfrunąć musiało jak kruk o wieczornej porze. Nie mogło być inaczej, bo przecież ten tekst to także fajny event.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka