Nie mam wątpliwości, że papierowe gazety będą dalej rozwijać się i żyć, w kondycji być może lepszej niż do tej pory. Internet nie zagraża im wcale lub w niewielkim tylko stopniu. Z całą pewnością zaś nie zagrażają im platformy blogerskie i pojedyncze blogi. Nie jest również prawdą, że jednym wyjściem dla prasy papierowej jest wąska specjalizacja. To nie jest żadne wyjście tylko kanał, z którego tytuł i zatrudnieni w nim dziennikarze nie wydobędą się nigdy. Nie ma w tym wielkiej tragedii, bo specjalizacja oznacza jedynie tyle, że po dwóch-trzech latach pisania pracujący w specjalistycznym tytule ludzie będą po prostu przeklejać do nowych numerów swoje stare teksty uzupełniając je jedynie o jakieś nowinki. Tak to wygląda dziś i będzie wyglądać w przyszłości. Owa niszowość nie dotyczy wielkich tytułów wcale, tak jak rozwój fotografii nie dotyczył malarstwa. To jest niezrozumienie i pomieszanie funkcji.
Cechą wielkich tytułów prasowych istniejących w warunkach wolności i demokracji jest linearny rozwój. Niemożliwe jest by jakiś tekst znalazł się w opiniotwórczym tygodniku lub dzienniku po raz drugi, choć czasami się takie lapsusy zdarzają. Są to jednak rzeczy bez znaczenia. Gazeta z prawdziwego zdarzenia wychodząca dziś, różni się zasadniczo od tej samej gazety sprzed lat trzydziestu. Różni się, ponieważ nasz świat jest już inny. To samo dotyczyć będzie witryn internetowych, tyle że zaobserwujemy to dopiero za pięć, dziesięć lat. Może się zdarzyć tak, jak to opisał Brockley Sid, że miast tekstu znajdą się w tych witrynach same obrazki, które będą komunikatem przeznaczonym dla idiotów.
Może tak, a może nie. Cechą współczesności jest dynamika, a obraz pozbawiony treści rodzi od razu wielką pokusę manipulacji odbiorcą. Żeby taka manipulacja się dokonała musi być ów obraz powtarzalny, może nie w jednej, ale w kilku sekwencjach, czyli musi z dynamiki zrezygnować, zamienić się w ruchomy relief egipski sprzed 3 tysięcy lat, utwierdzający odbiorcę w przekonaniu, że wszystko idzie jak trzeba, faraon rządzi, kapłani się modlą, a bogowie czuwają nad szczęściem ludu. Pokusa jest wielka, ale nieziszczalna, ponieważ nie jest ów przekaz jedynym dostępnym. Aby takim się stał trzeba by zniszczyć wszystkie inne czyli pisane głównie przekazy lub manipulować nimi tak, by korespondowały zawsze z tym obrazkowym. To jest niemożliwe w warunkach wolności i silnej demokracji. W tych samych warunkach niemożliwe, a już na pewno niepoważne jest postawienie pytania – czy papierowa prasa przetrwa. Oczywiście, że przetrwa.
Nie wszędzie mamy jednak do czynienia z silną demokracją i tam stawianie takich pytań jest zasadne. Może się bowiem okazać, że położenie tamy informacjom w kraju, gdzie odbiorca jest zmęczony, znudzony, ogłupiały lub leniwy nie jest wcale takie trudne. Wtedy pytanie – czy prasa papierowa przetrwa jest pytaniem zasadnym, ale także podejrzanym. Bo niby dlaczego miałaby nie przetrwać? Z powodu tych obrazków? Nie – jedynym powodem dla którego papierowa prasa mogłaby zniknąć nam z pola widzenia jest czyjaś silna wola, by tak się stało. Czyjaś silna wola i komunikat obrazkowy, który przekaże nam informację następującą – skoro mamy już wszyscy rosyjski gaz w domach, to po co nam gazeta? Na rozpałkę w kominku nie jest już potrzebna, a wszystkie informacje mamy przecież w sieci. Nie podoba się komuś to co tam jest? Ojej, też mi problem. Jeśli ktoś uważa, że informacje w sieci są manipulowane, że sondaże z rana różnią się o 25 procent od tych z godzin południowych, zawsze może znaleźć jakąś oazę wolnej myśli, gdzie byty zwane blogerami wyjaśnią mu na jakich zasadach działa cały ten skomplikowany mechanizm. Dowie się tam czytelnik dlaczego go oszukują i co zrobić by ryzyko oszustwa zmniejszyć. Dowie się tam także ów spragniony wiedzy człeczyna, jak działają media w warunkach wolnego rynku i łatwo przekona się, że to co mu zostało to tak naprawdę komunikaty obrazkowe i blogi. Prasa papierowa kończy się bowiem, a to z tego względu, że ludzie wolą obrazki. – A ja!? – zakrzyknie na to w rozpaczy nasz bohater. Odpowie mu jednak głuche milczenie, bowiem nie wpisał się on tym pytaniem w główny nurt problematyki którą zajmują się dziś media.
W warunkach demokracji niepełnej, tam gdzie osoba startująca w wyborach samorządowych otrzymawszy 19 głosów dowiaduje się, że nie otrzymała ani jednego, takie osobiste pytania są nie na miejscu. Mają one w sobie pewną niedojrzałość i pęknięcie wewnętrzne, które dyskwalifikuje je od razu. No bo cóż to jest za pytanie – A ja!? Co innego – czy prasa papierowa przetrwa? To jest dopiero problem.
W warunkach niepełnej demokracji postawienie takiego pytania – o te papierowe gazety – może wcale nie oznaczać, że ktoś jest zainteresowany tymi gazetami naprawdę. Może oznaczać jedynie tyle, że chciałby by zwrócono uwagę na jego blog, a uwagę tę ludzie i administratorzy zwrócą jedynie wtedy gdy pojawi się tam jakieś pytanie z zakresu wspomniane wyżej problematyki. Przypomnę w tym miejscu, że mówimy o warunkach, kiedy demokracja ma pewne wady. Gdyby ich nie miała, pytanie o prasę papierową skwitowane zostałoby wzruszeniem ramion.
W warunkach owej wadliwej demokracji okazać się łatwo, bowiem, może, że ludziom właściwie wystarcza sieć, gdzie podaje się półobrazkowe newsy przypominające coraz bardziej ruchome egipskie reliefy sprzed 3 tysięcy lat i sferę „wolności”, gdzie prawdy i półprawdy głoszą byty zwane blogerami. Tak, tak, to właściwie powinno wystarczyć, no i kanał TV z serialami rzecz jasna. Papierowe gazety zaś, do tego wniosku dojść muszą również sami wydawcy, przestaną być potrzebne ze względu na rosyjski gaz, który zwalnia nas z obowiązku palenia w kominku.
W takich warunkach jednak okaże się, że tym czego czytelnik poszukuje z największą intensywnością jest owa wolność wypowiedzi i informacje zwane niezależnymi. Te oczywiście znajdzie sobie w blogach. I tutaj dochodzimy do sedna. Skoro największą wartością jest wolność i swoboda nic prostszego, jak ową wartość zagrabić i handlować nią tak jak się handlowało powierzchnią reklamową w papierowych pismach. Jak to zrobić? To proste. Trzeba mieć ludzi, którzy po kawałeczku, po malutku, zajmować będą miejsca publicystów silących się na niezależność. Takich, którzy będą pisali i mówili prawie jak ci niezależni, ale jednak w kwestiach najistotniejszych różnice między nimi będą zasadnicze i nie do zniwelowania. Różnica pomiędzy publicystą niezależnym a poważnym publicystą świadomym swoich celów i celów, które wyznacza mu system jest taka jak pomiędzy pytaniem – A ja?!, a pytaniem o sens istnienia papierowej prasy.
Takich rzeczy oczywiście jeszcze się w naszym, pełnym wolności i stabilnej demokracji kraju nie doczekaliśmy. Istnieje jednak obawa, że możemy się ich doczekać. A wtedy nie uratuje nas nic, nawet taki tytan jak Rupert Murdoch. W warunkach pełnej demokracji bowiem zawsze można liczyć na papierową prasę, która musi sprzedawać reklamy, by żyć lub popierać jaką partię polityczną. W warunkach innych prasa ta przestaje być potrzebna. Sfera wolności zaś, ta pełna blogów, blogerów, niezależnych publicystów i szybujących swobodnie myśli zaczyna przypominać niszowe pismo dla wielbicieli skorpionów. Prócz kilku niezależnych, kilku udających niezależnych, administratora i komentatorów pojawiać się tam będą wyłącznie ludzie zadający pytanie; czy prasa papierowa przetrwa, a także tacy, którzy zauważyli, że coś jest z tymi sondażami nie tak i ten, no…TVN24 nie zawsze mówi prawdę, kurcze…tak mi się…kurcze…wydaje…
Do tego jednak kochani jeszcze daleko. Cieszmy się wolnością.
Inne tematy w dziale Polityka