Mieliśmy ostatnio gości. Goście byli to szczególni, mieszkający w Polsce od lat, ale pochodzący z zagranic odległych. Rozmowa zeszła w pewnej chwili na wychowanie szkolne u nas i tam daleko, hen, hen. Przypomniałem, jak to – będąc uczniem technikum leśnego – miałem możliwość obcowania z kulturą wysoką. Oto bowiem raz w miesiącu do naszej szkoły przyjeżdżała tak zwana „filharmonia” czyli grupa artystów z Filharmonii Warszawskiej, którzy przygotowywali zawsze jakiś tematyczny program i zapoznawali nas z muzyką klasyczną, rozrywkową, średniowieczną i inną. Płacono im za to, a wizyty owe były wpisane w program edukacji młodych leśników. Z artystami przyjeżdżał zawsze konferansjer, był to skończony profesjonalista i – patrząc z dzisiejszej perspektywy – człowiek zupełnie niezwykły. Zdawał on sobie doskonale sprawę z tego, że przemawia do gromady niedomytych i znudzonych głąbów i ani na moment nie zaniżył poziomu. Nigdy nie opowiedział wulgarnego dowcipu, nigdy nie starał się nam przypodobać, nigdy nie kokietował nas. Był zawsze elegancki, dowcipny i imponował wszystkim swoją klasą. Nie pamiętam jak się nazywał, ale jeśli żyje to chciałbym z tego miejsca serdecznie go pozdrowić.
Opowiedziałem o tym wszystkim naszym gościom, a oni zdziwili się bardzo. Potem opowiedzieli nam o swoich szkołach i wtedy ja zdziwiłem się bardzo. Okazało się, że w szkołach w Szkocji nie było żadnych nadprogramowych zajęć, które dałyby uczniom możliwość zapoznania się z muzyką Strauss’ów czy ze średniowiecznymi francuskimi pieśniami. Nie było właściwie żadnych zajęć ponadprogramowych, a szkoła nie należała do szkół słabych, bo też i nasz gość nie należał w tamtym czasie o ludzi, których ktoś posłałby do szkoły bez specjalnej renomy. Nadprogramowych zajęć nie było także w Irlandii, co miesiąc przychodził co prawda ksiądz, ale to nie było dla uczniów ani interesujące, ani im nie imponowało. Ksiądz w Irlandii jest bowiem kimś zgoła innym niż ksiądz w Polsce. Poza tym księdzem nie zaglądał tam nikt.
Ministerstwa edukacji Wielkiej Brytanii i Irlandii miały w nosie muzyczną edukację swoich uczniów i wydało mi się do dziwne. Państwo polskie, komunistyczne, lub może tylko jeden z jego urzędników, pomyślał, że warto by dać zarobić artystom i przy okazji zapoznać z czymś innym niż profil siekiery do okrzesywania tych nieszczęsnych adeptów leśnictwa. Oczywiście, państwo to, miało jeszcze inne pomysły. Tak jak już kiedyś pisałem, odwiedził nas kiedyś astronom, który twierdził stanowczo, że załogowe loty w kosmos to odległa przyszłość. Parę dni po jego wizycie wystartował wahadłowiec „Columbia”. Był także u nas w szkole oficer w stalowym mundurze, który przekonywał nas, że zbrodni w lesie katyńskim dokonali Niemcy. Przekonywał nas o tym jeszcze w roku 1988, kiedy nikt już, nawet zomowcy z jednostki znajdującej się naprzeciwko naszej szkoły nie wierzył w takie historie. Przyjechał kiedyś marynarz, żeby nakłaniać nas do służby w marynarce wojennej, a także szpieg przebrany za dziennikarza, który chciał skłonić nas do wstąpienia w szeregi służb specjalnych. Pamiętam jakiegoś faceta, który opowiadał o wykonywaniu wyroków śmierci, ale w sumie najmocniej zapadła mi w pamięć ta cała filharmonia.
Wszystkie te wizyty świadczyły o tym, że państwo nasze, w swym nieopisanym egoizmie interesuje się swoimi młodocianymi obywatelami, nie dość, że chce ich nakłonić do umierania za ojczyznę to jeszcze przy tym wyedukować muzycznie. Czyni to wszystko Polska Ludowa, kłamiąc tym obywatelom w żywe oczy i domagając się od nich wiary w rzeczy zupełnie absurdalne.
Nie wiem czy dziś państwo równie gorliwie zajmuje się uczniami szkół podstawowych i średnich. Chyba nie, zważywszy na to, że edukacja spoczywa na barkach tak zwanych samorządów. Jeśli ktokolwiek jest zapraszany do szkół to na pewno nie z taką częstotliwością jak niegdyś filharmonia, nie zapraszają także tych gości urzędnicy i wizyty owe nie mają charakteru systemowego. Są okazyjne i inspirowane zwykle dobrą wolą rodziców i dyrektorów szkół. Czasem są to inicjatywy stowarzyszeń, które działają dzięki pieniądzom z UE, tak jak popularny ostatnio „Dziecięcy Uniwersytet”.
To fajne i dobre. Dzieciakom się podoba. U nas w szkole była ostatnio pani astronom, ale nie opowiadała o wahadłowcach tylko o gwieździe betlejemskiej.
Są oczywiście także inicjatywy o charakterze patriotycznym, które jednak rzadko wykraczają poza akcję porządkowania grobów żołnierzy na miejscowym cmentarzu lub leśnych mogił partyzantów. O Polsce i polskiej tradycji mówi się dziś mało lub nie mówi się o tym wcale. Kiedyś, nie tak dawno mówiono o tym z przekąsem i to było już lepsze od milczenia, ale dziś nie zostało z tego nic. Może powinienem się cieszyć, że w miejscu komunistycznych kłamstw pojawiła się pustka, ale jakoś nie potrafię. Mam bowiem wrażenie, że pustkę tę wypełnią inne kłamstwa, o wiele lepiej skonstruowane, na osłodę zaś dołoży się znów jakąś filharmonię, tyle że finansowaną z pieniędzy rodziców.
Mam także wrażenie, że nie ma co czekać. Pod moim starym tekstem o Zofii Kossak
http://coryllus.salon24.pl/161914,kobiety-polskie-zofia-kossak rozgorzała dyskusja o postawie jej wnuka Francoise Rosset, który 6 lat temu był jurorem nagrody Nike i wygłosił laudację na cześć Kuczoka i jego absurdalnej, obyczajowej propagandy, zawartej w tym nędznym opowiadaniu. Ewqa, która broni tego pana przez Zagłobą, twierdzi, że prowadzi on dyskretną, ale niezwykle skuteczną akcję propagowania i odkłamywania twórczości i historii życia swojej babci. Chwała mu za to, ale jaką miarą mierzyć skuteczność takich działań? Jak to przyłożyć do ogromnych nakładów GW, do artykułów Aliny Całej, do promocji książek Grossa? Działania te pewnie są cenne i potrzebne, ale skupiają niewielką liczbę zainteresowanych. Cóż można zrobić, by owe proporcje w dostępie do informacji odwrócić? Ano to co w Polszcze robiono zawsze i od wieków, a co Mahatma Ghandi ujął jednym zgrabnym zdaniem tak często cytowanym przez dziennikarzy naszej ukochanej Gazety Wyborczej – Niech każdy nauczy jedną osobę. Czas dojrzał. Lepiej nie będzie.
Inne tematy w dziale Polityka