Gross chadza w jarmułce, a przynajmniej przylatuje w niej do Polski. Nie mogę niestety ocenić na ile rozumie on po hebrajsku i czy włada tym językiem gorzej od nieboszczyka Miłosza czy lepiej. Nie mogę nawet na ten temat spekulować. Jarmułka owa wskazywać by mogła, w oczach ludzi myślących o Żydach z sympatią ale powierzchownie na to, że Gross jest jednak Żydem. Histerie zaś w jakie zdarza mu się wpadać od czasu do czasu przekonałaby wszystkich na świecie antysemitów, że to Żyd bez dwóch zdań, bo Żydzi są według nich tacy właśnie – histeryczni, a do tego jeszcze zajadli i mściwi. W oczach wielu grup Żydami się interesujących jest Jan Tomasz Gross Żydem najprawdziwszym. No, ale nie miał Jan Tomasz matki Żydówki. To jak to jest? Zapytałem pana Barbura, ale mówiąc delikatnie spuścił mnie na drzewo.
Może więc pan Gross nie jest żadnym Żydem, ale reprezentantem licznego na świecie plemienia, które w zależności od dynamiki otoczenia potrafi jednego dnia być Żydem, drugiego Apaczem, a trzeciego wyciągnąć spod łóżka harmonię i po przebraniu się w czerwoną rubaszkę zapinaną z boku szyi wygrywać czastuszki i śpiewać je charakterystycznym głosem czyli zamienić się w Rosjanina. Może pan Gross uznał, że opcja „Żyd” daje mu największe możliwości, kliknął w nią przed laty, a po kliknięciu zobaczył napis – koszerna piekarnia w Cleveland z jednego strony ekranu, a z drugiej uniwersytet gdzieśtamgdzieśtam i pisanie paszkwili na Polaków. Nie zastanowił się sekundy nawet i wybrał właściwą jego zdaniem opcję. A teraz pomyślcie, jak dobrze zrobił, przecież zważywszy na jego kompetencję mógłby – po wybraniu tej drugiej opcji – wytruć własnoręcznie pieczoną chałą całą gminę w Cleveland. To by dopiero było.
Mamy z jednej strony Grossa, a z drugiej Irenę Sendler. Ponoć jakieś książki w Ameryce o niej teraz wydają. To znakomicie, takie książki są potrzebne, po to by – podaję za Normanem Davisem – przypomnieć, że w czasie wojny Polacy uratowali od śmierci w męczarniach 150 do 160 tysięcy ludzi uznanych przez niemieckiego okupanta za Żydów, czyli ludzi w oczach tego okupanta niepotrzebnych i szkodliwych. Ciekawi mnie tylko czy tam, tak jak w Polsce książki o pani Sendler promowane są w CNN, tak jak u nas książki Grossa promowane są w TVN. Ciekawi mnie, czy reklama NYT nadawana w jakiejś telewizji wygląda w ten sposób, że naczelny tegoż NYT czyta na głos fragmenty książki o Irenie Sendler tak jak w Polsce fragmenty książki Grossa czyta Tomasz Lis. Przypuszczam, że nic takiego się nie dzieje i książkę tę znają jedynie specjaliści lub ludzie, którym pani Sendler uratowała życie, względnie krewni tych ludzi. W Polsce książka Grossa jest wydarzeniem medialnym i nie zmienia tego faktu kilka widowiskowych kompromitacji autora, jak choćby nazwanie swego czasu Bohdana Chmielnickiego słynnym polskim antysemitą. Aż chce się zapytać Grossa kim był w takim razie Jeremi Wiśniowiecki? Znanym ukraińskim filosemitą?
To są oczywiście żarty ze spraw poważnych, bo żadne szyderstwo nie jest w stanie dotknąć pana Grossa i żadna demaskacja zagrozić mu nie może. Role są bowiem rozpisane inaczej, a pan Gross, choć nie dostał głównej tylko epizodyczną, to jednak jest ona szalenie istotna w całym przedstawieniu. Gross to ktoś taki jak Wawrzyniec, sługa Tartuffe’a u Moliera. Niby nieważny, a ważny szalenie. Pojawia się co jakiś czas, a jego ukazanie się wnosi zawsze coś nowego i niepokojącego.
Nie wiem czy Gross potrzebny jest państwu Izrael, przypuszczam, że nie. Nie wiem czy jest on potrzebny Żydom w Ameryce i z mojego punktu widzenia jest to nieistotne, nie mam na to wpływu. Być może jest on potrzebny jakiemuś uniwersytetowi, który zleca mu pisanie tych książek, ja uważam jednak, że jego funkcja i funkcja jego publikacji jest inna.
Oczywiste jest, że książki Grossa nie doprowadzą do żadnego polsko-żydowskiego pojednania. Mogą co najwyżej doprowadzić do dialogu pomiędzy polskim rządem, a rozmaitymi grupami żydowskich polityków i lobbystów na świecie, a pewnie nawet do tego nie doprowadzą. Nie mogą one doprowadzić do pojednania, bo rola Polaków jako narodu jest w tej sztuce jeszcze bardziej epizodyczna niż rola samego Grossa. To nawet nie jest rola, to jest dekoracja. Dekoracja, którą w każdej chwili można wynieść za kulisy. To musimy zrozumieć najpierw.
Najważniejsza – nie wiem jak to wygląda z drugiej strony oceanu – z naszego punktu , jest rola rządu oraz elit rządzących w Polsce od lat, którym Gross jest potrzebny tak samo, jak parady równości, tak samo jak nadawane na okrągło w telewizji kabarety i tak samo jak pani Krzywonos. Gross jest środkiem dyscyplinującym i wywołującym pożądaną przez owe elity temperaturę emocji. Nie tylko emocji wśród ludzi, których Gross denerwuje, którzy go nie lubią lub po prostu takich, którzy śmieją się z jego głupoty, nadęcia i powierzchowności. Emocje te Gross wywołuje w przedstawicielach tych elit i są one dla nich gwarancją, że stoją po właściwej stronie, że oni nie mają nic wspólnego z mordem w Jedwabnem i innymi przypadkami zabijania Żydów przez Polaków, że oni są czyści, a za wszystko odpowiada ten cholerny motłoch, który będzie teraz za karę płacił wyższy VAT i któremu odbierze się emerytury. Po to właśnie jest Gross, żeby wytyczyć granicę i dać pewnej grupie osób pewność, że granica ta nie zostanie przekroczona w żadną stronę. Podkreślam, że cały czas piszę o tym fenomenie z perspektywy naszego kraju, nie wiem co tam Gross ma za uszami jak siedzi w Ameryce.
Są więc książki Grossa gwarancją dla elit w Polsce, gwarancją, która daje im spokojny sen nawet wtedy jeśli ojcowie i dziadowie niektórych przedstawicieli tych elit strzelali ludziom w tył głowy lub zabijali ich drągami na drogach z powodu żydowskiego czy innego pochodzenia. To już jest nieważne, bo jest Gross i on wyznaczył granicę. Po jednej stronie ci, którzy go akceptują, po drugiej reszta, która się rzuca i denerwuje czyli ma coś na sumieniu na pewno.
Funkcję jaką książki pana Grossa spełniają wśród polskich elit porównałby do tej jaką splunięcie na krzyż spełniało w rytuale inicjacyjnym Templariuszy. Każdy zdawał sobie sprawę z absurdalności i fikcyjności takich zachowań, tak jak każdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszyscy Polacy to antysemici i nawet jeśli trafili się wśród tych Polaków zwyrodniali zbrodniarze, to nie jest to powód do histerycznych oskarżeń pod adresem całego narodu, wszyscy wiedzą także, że Chmielnicki nie był znanym polskim antysemitą. Wiedzą, a jednak plują, bo po napluciu będą już zupełnie kimś innym. Będą wtajemniczeni. O! Jakąż ja miałem zawsze rację kiedy czytając o tych cholernych templariuszach trzymałem stronę króla Filipa, nie dając się nigdy zwieść różnym romantycznym bredniom. Takie rzeczy nie uchodzą bowiem bezkarnie i to się w końcu okaże. Być może nie w naszym pokoleniu, ale w przyszłości na pewno.
W przedstawieniu, o którym tutaj mówimy są jeszcze inne dekoracje, istotniejsze niż Polacy jako naród i istotniejsze dla samego Grossa. Dekoracjami tymi są ustawy i prawo unijne. Oto niedawno całkiem okazało się, że nie można według unijnego prawa zrównać zbrodni hitlerowców i służących im istot (celowo nie piszę ludzi) ze zbrodniami komunistów i służących im istot (celowo nie pisze ludzi). Nie można i już. Tak więc biorąc pod uwagę prawo unijne oraz książki Grossa, wychodzi na to, że chłopek, który grzebał w popiołach Treblinki by znaleźć tam złoty ząb jest zbrodniarzem stokroć większym niż morderca w niebieskiej czapce oficera NKWD, nieważne Rosjanin, Polak czy Żyd. I fakt ów poddaje pod rozwagę tym wszystkim, którzy aż przebierają nóżkami, by stanąć po właściwej stronie i stać się wreszcie człowiekiem wtajemniczonym.
Inne tematy w dziale Polityka