coryllus coryllus
1487
BLOG

O seksualności polityków

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 21

Tekst  ukazał się w listopadowym albo grudniowym, albo jakimś innym - nie pamiętam już którym - numerze miesięcznika "Gentleman Magazine".

Od czasu niesławnej pamięci Anastazji P. nie słychać o tych sprawach zbyt wiele. Politycy – mimo, że kilku z nich wymienionych było w „Erotycznych immunitetach” – wydają się być dziś pozbawieni seksualności. Nie wiem czy mamy się z tego cieszyć czy raczej tym martwić. Może być to, bowiem, wstęp do pozbawiania politycznych celebrytów cech ludzkich w ogóle i pokazywania ich ludowi w pozach hieratycznych lub wzniosłych – jako takich faraonów w garniakach lub świeckich świętych składających swe życie na ołtarzu wspólnego dobra.
 
A jeszcze niedawno Leszek Miller mówił o tym co odróżnia prawdziwego mężczyznę od tych fałszywych. I jak mu to pięknie wyszło, jak trafił – w punkt – można powiedzieć, bo każdy świadom swych możliwości i sukcesów facet musiał mu do cholery przyznać rację. I ta słynna fraza dała Millerowi fory na samym początku premierowania. Inną bajką jest już to jak on rzeczywiście skończył, ale dziś nie zajmujemy się tutaj upadłymi politykami tylko ich najbardziej ludzkimi i powszednimi cechami.
 
Po Millerze nie było prawie nikogo kto zagrałby wobec publiczności jakąś seksualną aluzją. W przypadku Lecha i Jarosława Kaczyńskich owa dyskrecja była całkiem zrozumiała, bo nie może wszak pozwalać sobie na takie aluzje polityk idący do władzy pod sztandarem na którym wyraźnie widać napis – odnowa państwa – w dodatku taki polityk, który był celem niewybrednych ataków mediów właściwie od zawsze. Ataków, które uderzały w sferę intymną również, dając pole do popisu rozmaitym typom o poczuciu humoru kaprala Dupiaka z jednostki saperskiej w Parzęczewie Dolnym.
 
No i dla wielu było jasne, że ktoś taki jak bracia Kaczyńscy nie może sięgać we własnej obronie po aluzje seksualne dlatego po prostu, bo nie kojarzy się to z jego emploi. A taki przepraszam marszałek sejmu Niesiołowski to z czym się kojarzy? Co prawda Anastazja umieściła go w tej straszliwej książce i nawet napisała, że zdecydował się on wychowywać jej przyszłe potomstwo zrodzone z tego grzechu, ale całe szczęście dla tego potomstwa do zapłodnienia nie doszło.
 
Zostawmy Millera, dobrym przykładem tego, jak polityk może zdobywać sympatię za pomocą dyskretnych aluzji łóżkowych był profesor Lech Falandysz. Zapomnieliśmy już o nim prawda? I wielu twierdzi, że nie było go za co lubić, ale to on podkreślał swoje przywiązanie do rodziny, domu, dzieci i żony. I ta żona nie była li tylko przystawką w typie szafy gdańskiej wyfiokowaną przez wynajęte stylistki. Była pani Falandyszowa i jak przypuszczam jest nadal całkiem niezłą babeczką. A w obecności swojego męża zawsze się uśmiechała i patrzyła nań ciepło nie pozostawiając widzom cienia wątpliwości.
 
I teraz ja się pytam; czy ktoś widział w takiej sytuacji pierwszą parę obecnie urzędującą pod żyrandolem? A może pana premiera z żoną jak ta wspiera się na jego ramieniu i uśmiecha doń w ten charakterystyczny sposób? Widział ktoś taką scenę? A może ją sfotografował? Hej! Czy są na sali jacyś paparazzi?! Nie ma? Jaka szkoda.
 
Nikt mnie nie przekona, że siermięga jaką uprawia dzisiejszy prezydent, to coś autentycznego i godnego uwagi. Podobnie jak nie rozumiem dlaczego od wizerunku miłosno-rodzinnego ucieka Donald Tusk. Może uważa, że to nie jest poważne? Nie wiem? Teorię mam taką – im mniej w karierze polityka aluzji intymnych, a niechby i były koszarowe, tym więcej musi on mieć jak to mawiają w pewnych okolicach – za uszami.
 
Przypomnijmy sobie choćby takiego Bieruta. Fotografował się towarzysz Tomasz z sarenkami, z dziećmi, z chlebem powszednim i innymi gadżetami odsuwającymi od nas myśl o życiu intymny prowadzonym na pełnych obrotach. Sarny i dzieci pokazywane w towarzystwie samotnych mężczyzn z wąsami nie budziły jeszcze w tamtych czasach ponurych skojarzeń. W rzeczywistości zaś był Bierut odstręczającym i nachalnym erotomanem bez zahamowań. Lubił podobno przynosić kwiaty, a kiedy spóźniał się na spotkanie zawsze przepraszał, ale nie zmienia to faktu, że miast lansować zdrowy i pogodny seks nurzał się w jakichś ponurych sytuacjach, o których nie dało się nawet opowiedzieć śmiesznego dowcipu.
 
Co innego taki Cyrankiewicz. Ten miał różne przygody, ale obrastało to wszystko legendą operetkową i nawet jak o obcinaniu tej nieszczęsnej ręki powiedział w Poznaniu, to ludzie gotowi mu byli te słowa wybaczyć, zwłaszcza że i tak potem robotników za nie przeprosił. Był Józef Cyrankiewicz czerwony, ale był to „swój” czerwony, z którym wielu współczesnych mu Polaków potrafiłoby znaleźć płaszczyznę porozumienia. Byłaby nią z pewnością łącka śliwowica albo dziewczyny.
 
Dziś nie ma już takich polityków, a przykład Kazimierza Marcinkiewicza jest tutaj wyjątkiem potwierdzającym regułę. Był pan Kazimierz politykiem obsadzonym mocno w pewnych realiach, z których to realiów – bardzo dodajmy dla niego bezpiecznych, wręcz komfortowych – wyjęto go pewnego dnia. I cóż się stało? Ano to co dzieje się z każdym pozostawionym w obcym mieście młodzieńcem, który ma dużo wolnego czasu i kieszenie pełne gotówki. Poznał kobietę i jak to piszą w pretensjonalnych romansidłach – świat zawirował wokół niego. I nie mówicie mi tutaj, że Marcinkiewicz nie jest młodzieńcem. Oczywiście, że jest, bo nie o wiek metrykalny tutaj chodzi, ale o stopień rozeznania się w sprawach – nazwijmy to – rozrywkowych. Ten zaś w przypadku Kazimierza Marcinkiewicza bliski był zera absolutnego i to było, proszę Państwa, widać, słychać i czuć. To się dało wyczuć także później kiedy pan Kazimierz jął pokazywać się w towarzystwie swojej młodej przyjaciółki. Ten sznyt nastolatka, który przepuszcza czesne darowane mu przez ojca nie opadł zeń wcale. Być może nie opadł do dziś, ale tego nie wiemy na pewno. Mam jednak cichą nadzieję, że gdzieś około siedemdziesiątki pan Kazimierz dojrzeje wreszcie emocjonalnie, ustatkuje się i będzie szczęśliwy.
 
Jest jeszcze Wojciech Olejniczak, ale to jest dla mnie, skromnego felietonisty, wyzwanie zbyt wielkie. Ja nie potrafię sobie po prostu poradzić z seksualnością Olejniczaka, który idzie szukać potwierdzenia własnej atrakcyjności do gejów. No, może nie idzie tam sam, ale czynią to za niego jacyś faceci od wizerunku. I komu chce się w ten sposób Olejniczak przypodobać? Wyborcom SLD? To ja już wolę Millera.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Polityka