Trzej jedynie Polacy odnieśli w stuleciu XX sukces artystyczny prawdziwy: Sienkiewicz, Kossak i Paderewski. Sukces ten wynikał wprost z faktu, że pomiędzy artystą a odbiorcą nie było żadnych prawie pośredników. Sienkiewicz pisał wprost do czytelników, którzy przez pół stulecia przygotowywani byli przez rządy zaborcze na przyjęcie jego prozy. Target Sienkiewicza to byli ludzie, Polacy mieszkający na nieprawdopodobnym do wyobrażenia dziś obszarze. Polska bowiem ówczesna, Polska, której nie było na mapach rozciągała się od Wolsztyna w Wielkopolsce do Tymoszówki na dalekiej Ukrainie. Wszędzie po drodze były dwory, dworki, pałace, gdzie odczytywano prozę Henryka tak właśnie jak on tego chciał. I nie było nikogo, kto powstrzymałby ten sukces, jakimiś, dobrze nam dziś znanym działaniami propagandowymi. Niechęć oczywiście była, ale wobec entuzjazmu nie miała żadnego znaczenia.
Paderewski był geniuszem muzycznym, którego nie sposób było krytykować, robił karierę za granicą i żadne krajowe złośliwości nie mogły mu przeszkodzić. Z muzykami już tak jest, że mają najtrudniejszą robotę i najwięcej nauki, ale też najtrudniej zakwestionować ich wielkość. Wobec popularnego muzyka, nawet jeśli nie jest wybitny, a Paderewski był, niczym są argumenty ekspertów i znawców. Nie mają znaczenia. Muzyka to poza tym dochodowy biznes i nikt przytomny nie będzie kwestionował popularności muzyków, którzy sprzedają płyty. Paderewski był wielkością prawdziwą, nie musiał liczyć się z nikim i z niczym. Jego sukces był nie do zakwestionowania. Dziś może znalazłoby się kilku, którzy próbowaliby coś takiego przedsięwziąć, ale w tamtych czasach, wolnych od propagandy, nakręcanych koniunktur i fałszu artystycznego Paderewski był nie do pobicia.
Kossak został skazany na zapomnienie. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że malował Polskę i wojnę na zmianę, a czasem jedno i drugie na tym samym obrazie. Po drugie miał w szczytowym okresie jednego tylko prawdziwego widza i prawdziwego wielbiciela – cesarza Wilhelma II. To „załatwiało” Kossaka całkowicie. W wolnej Polsce oczywiście prosperował, ale ze swoim warsztatem, manierą, wiedzą o rynku i o tym jak się sztukę ocenia i wycenia był dla krajowych „mistrzów” przeszkodą i wyrzutem sumienia. Czasy późniejsze obeszły się z nim jeszcze gorzej. Zapomniano o nim, a gdyby ktoś dziś postanowił zrobić jakąś retrospektywną wystawę jego dzieł media nie pozostawiłyby na nim suchej nitki, jestem jednak przekonany, że publiczność waliłaby na taką wystawę tłumem. Myślę o Wojciechu Kossaku, Juliusz cieszyłby się chyba jeszcze większą popularnością.
Wszyscy trzej artyści, powtórzę to raz jeszcze, odnieśli sukces niekwestionowany, to znaczy nie upaprany polityką i propagandą czynioną na rzecz obcych. Wszyscy oni tworzyli i działali z myślą o Polsce i dla Polski. To także jest przyczyną dziwnego traktowania dwóch z nich Sienkiewicza i Kossaka. Nie ma póki co nikogo tak bezczelnego by kwestionował wielkość Paderewskiego. Muzyka broni się sama, szczególnie dobrze jej to wychodzi, kiedy jest atakowana przez głuchych.
Po czym poznaje się sukces prawdziwy? Po tym, że pieniądze pomiędzy twórcą a odbiorcą przepływają naturalnym rytmem i nikt nie kwestionuje wysokości wypłat. Tak było w przypadku Kossaka i Paderewskiego. Sienkiewicz borykał się z prawem, które w starciu z wydawcami zagranicznymi nie dawało mu żadnych szans. Pomogli mu jednak czytelnicy, dla których był ważniejszy niż wszystkie prawa tego świata.
Po czym poznaje się sukces fałszywy? Po tym, ze szuka on usprawiedliwień dla spóźniających się wypłat oraz dla własnej biedy. Tłumaczy się okolicznościami, warunkami społecznymi i liczy na zmianę. Na taką zmianę liczyli wszyscy lewicowi twórcy, bo uważali, że nowa władza da szansę wszystkim, nawet najgorszym pod warunkiem, że będą ją chwalić. I słowo ciałem się stało.
Najgorsze jest to, że miara sukcesu została zamieniona wszędzie na całym świecie. Nie jest nią dziś wysokość wypłat dla artystów, ale wysokość obrotów jakie na sztuce robią pośrednicy. Nie tylko handlowi, także polityczni. Sztuka bowiem stała się polityczna i pozostaje polityczna nawet jeśli na taką nie wygląda.
Można mieć jakieś wątpliwości co do Nobla Reymonta, ale zwykle pozostaje nam tu milczenie, bo tak jak kultura japońska – plebejska w swojej istocie zwraca się ku szlacheckiej tradycji, tak Polacy, chłopi w przeważającej masie, wolą spoglądać w stronę dworu niż chałupy. Poza tym z Noblem Reymonta sprawa jest prosta i ilustruje ją dowcip Antoniego Słonimskiego zamieszczony w jego „Alfabecie wspomnień”. Jest tam hasło: Czeszer Mec. Kim był ów pan? Otóż tłumaczy Słonimski, że był to pierwszy polski Izraelita, który otrzymał nagrodę Nobla. Ożenił się z wdową po Reymoncie.
Wszystkie pozostałe sukcesy Polaków są wynikiem szemranych koniunktur. Tak jak cała tak zwana sztuka nowoczesna, ustawiana pod rozmaite wpływowe środowiska. Sukces Miłosza jest przypieczętowaniem triumfu nad ideą Polski wolnej, szlacheckiej, tradycyjnej. Jest to sukces, człowieka, który traktował własny kraj jak panoptikum, a swoją rodzinę, która była panoptikum rzeczywistym jak wzór do naśladowania dla wszystkich.
To samo jest z Szymborską. Ani jeden wiersz Szymborskiej nie broni się bez komentatora. Powtarzane zaś bez ustanku wersy Miłosza o sznurze i zgiętej gałęzi oraz o szyderstwie z człowieka prostego są już tylko drwiną z samego poety, który całym życiem dowiódł jak łatwo, prosto i bezboleśnie można szydzić sobie z prostych ludzi. I jeszcze nagrody za to dają.
Miłosz, który wobec nieprawdopodobnego dramatu jakim było likwidowanie polskiej kultury na kresach, nie potrafi się odnieść inaczej jak z obojętnością w najlepszym razie, albo z szyderstwem, uchodzi za wieszcza. Ktoś powie – poezja się nie obroni sama. A proza się obroni? Jeśli trafia do przygotowanego odbiorcy musi się obronić. Niema wyjścia. Gdyby Miłosz nie dostał Nobla nikt by o nim dziś nie pamiętał. Poezja Miłosza broni się dzięki decyzjom administracyjnym, podobnie jak jego eseje. O Szymborskiej nawet szkoda mówić. Postawieni wobec odbiorcy lub mecenasa jak wielcy prawdziwie twórcy, nie mogliby ci państwo zrobić nic. Zostaliby wyśmiani. Nic. Ich poezja jest potrzebna jedynie wtedy kiedy można jej użyć jako propagandy. A używano jej zwykle jako propagandy przeciwko narodowi mówiącemu po polsku. W imię rzecz jasna szczęścia tego narodu i prawdy. Nie można pisać po polsku przeciwko Polakom. To jest jawny absurd i oszustwo. I żadne tak zwane względy ogólnoludzkie tego nie zmieniają. Poezja uniwersalna pisana jest zawsze w jakimś języku i najpierw kieruję się ją do plemienia mówiącego tym językiem. Jeśli zostanie zaakceptowana, przyjęta, idzie dalej. Jeśli nie ginie. Wiek XX stworzył złudzenie, że siły polityczne mogą kreować artystów po to by używać ich potem jako argumentu w rozgrywkach o władzę. Tak było – często bez osobistego ich udziału – z różnymi buntownikami, którzy kwestionowali moralność, zasady i w ogóle porządek społeczny. Doskonale i na masową skale wykorzystali to czerwoni w latach sześćdziesiątych, kreując rozmaite ruchy „wolnościowe” i artystów wołających o pokój i szczęście dla wszystkich. U komunistów ich nie było. Tam pokój i szczęście bowiem mieszkały stale.
Nie ma i nie będzie prawdziwych sukcesów artystycznych dostępnych Polakom w takim systemie jaki mamy dziś. I nie powołujcie się tu na Ewę Braun i Alana Starskiego, bo nie o to chodzi. Oskar to nie jest sukces. To jest epizod. Coraz częściej żenujący i pogrążający artystę, a nie dający mu siłę do dalszych działań. W tym systemie nie ma mowy o sukcesie. Nie ma jej głownie z tego powodu, że ludzie oduczyli się myśleć. Nie są świadomymi odbiorcami, ale wytresowanymi konsumentami. Żeby coś kupili to coś musi być po prostu podobne do czegoś co widzieli wcześniej. Lub musi za tym stać potężna machina promocyjna. Stąd też bierze się tak monstrualny przerost promocji nad obiektem promowanym. Wyobrażacie sobie, że ktoś promowałby obrazy Kossaka? W jaki sposób? Toż wystarczy je pokazać i promocja gotowa. Nic nie trzeba robić. Promocja bowiem jest skuteczna i potrzebna tyko w świecie rzeczy małych i nędznych, oraz oszukanych jeszcze. I taka jest dzisiejsza sztuka od czasów kiedy umarli wielcy.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupna moich książek. Starałem się w nich nie kłamać i pisac tylko o rzeczach, które uważam za ważne i wielkie. „Baśń jak niedźwiedź”, „Dzieci peerelu”, „Pitaval prowincjonalny”. Zapraszam.
Inne tematy w dziale Kultura