coryllus coryllus
938
BLOG

Odwaga albo dzień 5 sierpnia

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 13

 Tekst jest fragmentem książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnej na stronie www.coryllus.pl

Dzień 5 sierpnia jest w historii Polski ważny podwójnie i podwójnie godny zapamiętania. 5 sierpnia 1944 rozpoczęła się rzeź dzielnicy Wola dokonana przez oddziały Dirlewangera, 5 sierpnia również tyle, że sześćdziesiąt cztery lata później prezydent Lech Kaczyński poleciał do Gruzji wraz z innymi przywódcami państw środkowej Europy, by tam wyrazić sprzeciw wobec neoimperialnej polityki Rosji. 5 sierpnia - data ważna, i z powodu tej wagi całkowicie zapomniana. Więcej niż zapomniana, wyszydzona i sprofanowana. Na miejscu gdzie po masakrze znaleźli miejsce spoczynku zabici mieszkańcy Woli urządzono parking ogrodzony drucianą siatką, wystąpienie zaś prezydenta Kaczyńskiego zostało wyśmiane przez polityków Platformy Obywatelskiej oraz posłusznych im dziennikarzy.


 

Co takiego powiedział prezydent Kaczyński w Tbilisi, że zasłużył sobie na szyderstwo, a potem na śmierć? Czym tak rozjuszył ówczesnego marszałka Sejmu, a obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego? Tym, że mówił głównie o odwadze oraz wielkości. Podkreślił także rolę Polski w zorganizowaniu spotkania, na które przylecieli prezydent 4 krajów środkowoeuropejskich. Lech Kaczyński nazwał ich ludźmi odważnymi, ludźmi którzy się nie bali. A skoro się nie bali to znaczy, że było czego się bać. 5 sierpnia. Tłum ludzi przed trybuną i ten niewysoki mężczyzna, któremu wiatr rozwiewa rzadkie włosy, a on mówi, mówi, mówi i mówi. Stojący za nim prezydent Juszczenko milczy, uśmiecha się tylko lekko w jednym momencie, wtedy kiedy prezydent Kaczyński powiedział – jest tu Ukraina, wielkie państwo. Tak właśnie powiedział prezydent Polski Lech Kaczyński o sąsiadującym z nami kraju i o jego roli w regionie – wielkie państwo.


 

Po śmierci Lecha Kaczyńskiego były już prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko pojawił się na jego pogrzebie i ucałował dłoń małej Ewy, wnuczki prezydenta. W podziękowaniu za tamte słowa wypowiedziane w Tbilisi ten wysoki mocno siwiejący mężczyzna pochylił się i pocałował w rękę czarno ubrane dziecko. Nie możemy niestety reprodukować tutaj tego zdjęcia, ale wszyscy je znają i doskonale odczytują jego symbolikę. Prezydent wielkiego państwa żegna swojego wielkiego przyjaciela oddając hołd jego krwi jego dziedzictwu, które pozostaje tu na ziemi, w tym dziecku.


 

Wśród odważnych, wtedy w Tbilisi byli także prezydenci Litwy, Łotwy i Estonii. Oni się nie bali, nie wahali się i nie łudzili, że spolegliwość wobec Rosji może dać jakiekolwiek efekty. Oni wierzyli w sukces i dzień 5 sierpnia był dniem sukcesu. Gdyby nim nie był media w Polsce nie rozpoczęłyby nagonki na pana prezydenta. Sukces ten został potwierdzony wkrótce w polu, wojska rosyjskie cofnęły się spod Batumi, cofnęły się choć pozostały w Abchazji. Stało się to nie dzięki fikcyjnej misji prezydenta Francji, nie dzięki postawie mediatorów unijnych, ale dzięki dzialaniom prezydenta Polski i innych prezydentów krajów Międzymorza. Tych, którzy uwierzyli, że Polska ma siłę i polityczną moc wystarczającą, by przeciwstawić się przemocy. I tak było. Wtedy w Tbilisi, w roku 2008, ta moc była wystarczająca.


 

W roku 2010 było już jednak inaczej. Było inaczej nie tylko ze względu na to, że pan prezydent już nie żył, ale także ze względu na to, że pomiędzy rokiem 2008 a 2010 zmieniło się bardzo wiele w Polsce i w nas samych. Dwa lata szyderstw, medialnej nagonki, wyśmiewania celu i sensu wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji zaowocowały tym, że latem roku 2010 na Krakowskie Przedmieście pod krzyż upamiętniający ofiary Smoleńskiej Tragedii wyjść mogli przestępcy, ludzie nieodpowiedzialni i zwykli durnie, po to by negując sens ofiary, sens polityki Lecha Kaczyńskiego i sens żałoby po pasażerach TU-154 wykrzykiwać swoje hasła. Ludzie ci zostali stworzeni, wychowani i ukształtowani przez te dwa lata medialnej nagonki na Lecha Kaczyńskiego i to ich wychowawcy ponoszą odpowiedzialność za to co będzie się z Polską działo w najbliższych latach.


 

Jak wyglądała reakcja mediów w Polsce na wizytę prezydenta w Tbilisi i jej polityczne efekty? Pierwsze hasło – jaki prezydent taki zamach. Hasło które dziś odczytujemy wprost na odwrót, wprost jako oznakę wielkości Lecha Kaczyńskiego, było wtedy – tak przecież niedawno – sloganem podkreślającym znikomość jego roli w polityce, tak krajowej jak i zagranicznej. Trzeba jednak zobaczyć jak trzęsie się przed kamerą poseł PO Waldemar Dzikowski, żeby zrozumieć w jaki ambaras wprawił tę formację Lech Kaczyński ileż intelektualnej gimnastyki zaaplikował tym panom jedną tylko wizytą w odległym mieście na Kaukazie. Jak musieli się zmęczyć, żeby odpowiedzieć słowami, które z pozoru chociaż mogłyby wyglądać na sensowne.


 

Strzał oddany w kierunku Lecha Kaczyńskiego interpretowany był jako przypadkowy lub wręcz jako prowokacja ze strony prezydenta Gruzji. Najdalej w insynuacjach posunął się Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, który rościł sobie prawo do publicznego tłumaczenia inicjatywy Lecha Kaczyńskiego jego rzekomym niewyrobieniem politycznym, brakiem wizji i chęcią niepotrzebnego drażnienia Rosji.


 

Spróbujmy zatem odpowiedzieć sobie czym była inicjatywa Lecha Kaczyńskiego, inicjatywa zebrania wszystkich przywódców państw Międzymorza na placu w Tbilisi. Na placu, na którym zabrakło prezydentów Czech, Słowacji i Węgier. Być może to dobrze, bo oni nie mają tak silnych i negatywnych doświadczeń historycznych związanych z Rosją jak te państwa, których przedstawiciele byli wtedy w Tbilisi, a być może wcale nie dobrze. Przyszłość pokaże.


 

Nie jest przypadkowe, że kraje reprezentowane tam wtedy były kiedyś integralną częścią lub lennem olbrzymiego organizmu Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Państwa zbudowanego na przekór chaosowi wynikającemu z politycznych apetytów Rosji rosnących nieprzerwanie od stulecia XVI i słabości Cesarstwa oraz krajów niemieckich, które popadały w rozdrobnienie i wewnętrzne wojny w tym samym stuleciu. Państwo, o którym mówimy, zostało zniszczone a jego kultura zaprzepaszczona i rozbita. Państwo to tworzyli wspólnie, w niezgodzie i waśni Polacy, Litwini, Ukraińcy Łotysze i Estończycy, także Niemcy, Żydzi i Ormianie. W niezgodzie, bo nie ma takiego domu, gdzie obdarzeni charakterem i indywidualnością mieszkańcy nie kłóciliby się pomiędzy sobą sięgając nierzadko po broń. Tak było w Rzeczpospolitej, ale nie jest to nic dziwnego ani nadzwyczajnie odrębnego, nie jest to nic czego nie moglibyśmy zobaczyć w innych państwach. Nasze jednak upadło. Upadło bo chcieli tego jego sąsiedzi.


 

Skuteczność tej likwidacji potwierdzają późniejsze doświadczenia historyczne narodów zamieszkujących Rzeczpospolitą, a jednak pamięć o niej trwa i trwać będzie. Nie ma bowiem zgody w Europie Środkowej na to co proponują nam kraje sąsiednie. Nie ma zgodny na sprowadzenie potomków polskiej szlachty, litewskich bojarów i kozaków zaporoskich do roli przedmiotu, zgrai konsumentów tanich technologii i nędznych telewizyjnych programów. Czy rzeczywiście nie ma na to zgody? Na pewno nie ma na to zgody w Polsce. Wśród obojętności, milczenia i negacji bardzo wyraźnie słychać głos wołający – nie ma na to zgody! To silny głos, choć nie wołamy wszyscy razem. Czy nie ma na to zgody na Litwie i Ukrainie? Na pewno tego stwierdzić nie mogę. Wiem, że kiedy rozpoczęła się Pomarańczowa Rewolucja oczekiwałem, że prezydent Juszczenko powie do nas Polaków kilka słów, stamtąd, z Kijowa. Nie powiedział. Szkoda, bo my tutaj nosiliśmy pomarańczowe wstążki wpięte w kurtki i marynarki.


 

Nie tak dawno obchodziliśmy w Warszawie rocznicę Tragedii Smoleńskiej, ponad 40 tysięcy osób zebranych na Placu Zamkowym i przed Pałacem Prezydenckim dało wyraz swojemu poparciu dla brata zmarłego tragicznie prezydenta. Nie wiem czy tylko ja, czy inni także pomyśleli, że razem z nami powinien być tak wtedy Wiktor Juszczenko, a także prezydent Litwy, albo ktoś z jego otoczenia, a także przedstawiciele Łotwy i Estonii, a może także Białorusi, jeśli już nie mogą stać tam na tym wietrze razem ze swoimi wiernymi hierarchowie naszego kościoła. Nie było jednak nikogo. Byliśmy my – Polacy i był brat prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Szkoda. Nic chyba nie stało na przeszkodzie, by były prezydent wielkiego państwa, które położone jest na wschód od naszych granic przybył na te skromne uroczystości. Przywitano by go brawami.


 

Takiej chwili życzyłby sobie pewnie Lech Kaczyński, bo polityka wschodnia, polityka nazywana czasem jagiellońską była dla niego bardzo ważna. Nie przybył jednak nikt. Nie chce mi się wierzyć w to, że tak mało zostało w ludziach odwagi, o której mówił Lech Kaczyński 5 sierpnia 2008 roku na placu w Tbilisi, nie chce mi się wierzyć, że ci doświadczeni, starzy i inteligentni mężczyźni po prostu się przestraszyli. Wolę wierzyć w to, że zapomnieli, że było im chwilowo nie po drodze do Warszawy, gdzie świętowano pierwszą rocznicę śmierci ich wielkiego przyjaciela i orędownika ich sprawy – profesora Lecha Kaczyńskiego. Tak właśnie będę o tym myślał i tak będę o tym pisał. Nie może być inaczej.

Moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rosseman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl.  Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka