coryllus coryllus
1363
BLOG

O komunikacji publicznej

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 9

 Co jakiś czas ktoś ze znajomych zwraca mi uwagę, że nie powinienem atakować tak zwanych naszych. Nie powinienem pisać, że Ziemkiewicz jest słabym autorem, nie powinienem czepiać się Wencla, że plecie bzdury w swoich wywiadach dla „Gościa niedzielnego”, ani Warzechy za jego powierzchowność i niezrozumienie Polski i Kłopotowskiego za podlizywanie się Żydom. Nie powinienem robić tego wszystkiego, bo to mnie źle i słabo pozycjonuje, a w dodatku nie przysparza mi zwolenników w środowisku, o które powinienem zabiegać. Mówią to wszystko ludzie dobrej woli ludzie, którzy czytają mój blog i uważają, że pomieszczane tam treści korespondują z realiami, a także właściwie i atrakcyjnie mówią o Polsce.

 

Z tymi ostatnimi twierdzeniami i ja się zgadzam, ale z poprzednimi już całkowicie nie. Nie po to bowiem blogerzy podejmują trud pisania i realizowania się w pracy literacko wydawniczej, bez żadnego wspomagania medialnego, żeby ich ktoś pouczał i profilował tematy do dyskusji, nie po to prowadzimy te blogi, żeby tematy do dyskusji proponowali nam tak zwani uznani publicyści. Nie możemy bowiem, badając niestrudzenie polityczne i inne realia naszego życia traktować poważnie ani mediów, anie pracujących tam ludzi. Po prostu. Sfera bowiem, którą zagospodarowujemy to ugór po którym biegają dzikie króliki takie jak redaktor Warzecha. Jeśli okazuje się, że owe króliki coś mówią, wywołuje to zaskoczenie, może nawet miłe, ale nie skłania nas bynajmniej do tego by z królikami dyskutować.

 

Oto mamy kolejny koncept publicystyczny polegający na tym, że Ziemkiewicz powiedział jedno, Warzecha drugie i teraz każdy może, nie musi wszak, podjąć temat i dyskutować nad sposobami zmieniania Polski a la jeden lub drugi. Brednie owe podbijane są przez redaktora Kłopotowskiego i nie ma siły, żeby o nich po prostu zapomnieć. Moderatorzy sceny publicystycznej są zaś tak mocno osadzeni w swoich rolach, że nie ma żadnego sposobu by ich przywrócić do przytomności. No chyba, żeby im przestać płacić.

 

Niniejszym chciałem więc podnieść kwestię, na którą wielu wczoraj zwróciło uwagę w komentarzach pod tekstem redaktora Kłopotowskiego – fikcyjne dyskusje omawiające fikcyjne problemy nie przysparzają nam ani zwolenników, ani nie dodają powagi. Przeciwnie, czynią z nas ludzi niższej kategorii i utwierdzają tak zwanych zawodowych publicystów w tym, że są oni jednak do czego potrzebni, że ugór nie jest ugorem, a gadający królik to coś więcej niż tylko uszy i wystające do przodu zęby.

 

Już to pisałem, ale jeszcze powtórzę; hierarchie środowiskowe nas blogerów nie obowiązują. Nie aspirujemy do nich i nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego. Internet zaś nie został jeszcze zlikwidowany nie dlatego wcale, że siła publicystów jest tak przemożna i ich niezależność tak straszna, ale dlatego, że sam się ogranicza i jest jedynie sferą gdzie powstają niezależne od siebie hierarchie. Zarządzane w dość prymitywny sposób poprzez takie między innymi akcje jak ta Warzechy i Ziemkiewicza. Internet nie zbliża ludzi i nie czyni ich bardziej wolnymi. Internet wiąże jedynie ich myśli i zajmuje im czas. Stąd właśnie należy wychodzić poza Internet. Bo wolność, której tak poszukujemy istnieje realnie.

 

Problemem Polaków dziś i nie tylko jak myślę Polaków, jest komunikacja na poziomie podstawowym. Wymiana myśli przy stole, dystrybucja informacji w poziomie, od jednej rodziny do drugiej. To co mamy to typowe kazanie do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik. Pan Warzecha może się wyjęzyczyć, pan Kłopotowski mu zawtóruje, a pan Ziemkiewicz używając form właściwych dla ludzi kulturalnych będzie rezonował. Pokazywanie się w mediach, również tych niezależnych nie czyni człowieka wiarygodnym, przeciwnie, odbiera mu tę wiarygodność. Tyle, że my się o tym dowiadujemy ostatni, w chwili kiedy tak uwielbiani przez nas autorzy, publicyści i dziennikarze wybierają na człowieka roku jakiegoś Camerona.

Wiarygodność to bezpośredni kontakt z ludźmi, brak lęku przed tym kontaktem i jasna deklaracja dotycząca swoich przekonań i zamiarów. Obecnie nikt niczego takiego nie praktykuje. Formą właściwą jest zaś tak zwany panel, czyli spotkanie grupki mędrców, którzy wygłaszają na gwizdek jakieś oklepane banały przekonując sami siebie, że miejsce które grzeją tyłkiem zajęte jest przez nich dlatego, że sam Pan Bóg ich do tego przeznaczył. Nie jest to prawda, ale takie wrażenie odnosimy za każdym razem kiedy odpalamy program publicystyczny nie tylko w telewizjach zwanych reżimowymi, ale także w innych – zbuntowanych i niezależnych.

 

Istotną bowiem funkcją zawodowych publicystów nie jest podtrzymanie żywej i wolnej dyskusji, ale jej zablokowanie, skanalizowanie i wyciszenie. W imię czego? Na to pytanie musicie już sobie odpowiedzieć sami. Jeśli zaś chcecie, żebym ja na nie odpowiedział powinniście przyjść 13 stycznia w piątek – cóż za data, prawda – do domu Polonii w Warszawie przy ulicy Krakowskie Przedmieście. Numeru nie pamiętam. Za pomnikiem Mickiewicza jeśli patrzeć od strony Pałacu Prezydenckiego w stronę zamku. Odbędzie się tam spotkanie z blogerem coryllusem, autorem licznych książek, człowiekiem, który z zasady nie występuje w telewizji i nie bierze udziału w dyskusjach panelowych. Zapraszam.

 

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka