coryllus coryllus
1291
BLOG

O miesięcznicach, Orbanie i słabej sztuce

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 17

 Ponieważ ludzie wskutek działania czarowników i telewizji mają coraz słabszy instynkt i coraz gorzej odróżniają sprawy ważne od nieważnych, pomyślałem sobie, że warto czasem przywrócić – na tyle na ile można oczywiście – właściwą perspektywę. Mamy oto dziś 6 stycznia, święto trzech króli, niedługo rozpocznie granie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a Węgry przestaną być krajem suwerennym i wolnym. Staną się przedstawicielstwem jakiejś tajemniczej korporacji produkującej gwoździe albo śrubki albo cokolwiek. I z wszystkich ust wydobędzie się westchnienie ulgi. Z ust ludzi, którzy czyhają na wolność i niezależność Węgier, a także na życie premiera Orbana wydobędzie się westchnienie ulgi w związku z tym, że już nic, ale to absolutnie nic nie stanie na przeszkodzie w budowaniu nowego europejskiego państwa niewolników. Ulga, którą odczują tak zwani nasi będzie innego rodzaju, będzie to ulga spowodowana tym, że już nic, ale to absolutnie nic nie zmąci spokoju, nie stanie się nic wobec czego trzeba by się było określać w sposób jednoznaczny i stanowczy. I jutro z samego rana w Hybrydach redaktor Semka będzie mógł ze spokojem wygłosić swój referat o budowaniu nowych polskich elit, czy o czymś podobnym,co ma zbliżony kaliber.

 

W czasie kiedy dzieje się coś z punktu widzenia każdego z nas szalenie ważnego, publicyści polscy, blogerzy i różni luminarze kultury i sztuki dyskutują o Owsiaku. To jest clou, to jest ten środek świata wokół którego wszystko się kręci, tutaj można sobie nazbierać punktów. I nikt nie widzi, że gdyby tak przenieść teksty z zeszłego roku, albo sprzed dwóch lat pisane tuż przed finałem orkiestry i wstawić je dziś na blogi ze świeżymi datami nie byłoby żadnej różnicy. To jest coś, z mojego punktu widzenia tak żenującego, tak wstydliwego, że aż mi drży ręka kiedy to piszę.

O'kay, powie ktoś – Węgry bracie są daleko, a Owsiak blisko i trzeba koniecznie o nim mówić. O'kay? A ja myślę, że są inne rzeczy, ważniejsze niż Owsiak, które mamy znacznie bliżej. Ktoś ze śledzących śledztwa i poszukujących prawdy pamięta jeszcze o czymś takim jak miesięcznice? Każdego 10 kwietnia wyrusz z katedry marsz pod pałac prezydencki. Pamiętacie o tym jeszcze? Czy już tylko Owsiak was interesuje?

 

Jedną z podstawowych myśli tego bloga jest myśl o tym, że po 10 kwietnia nie należało schodzić z ulicy, nie należało dać się rozproszyć i wynieść krzyża. Skoro jednak do tego doszło i miast nieustającego nabożeństwa za dusze zabitych mamy miesięcznice to może warto byłoby, żeby te miesięcznice stały się tradycją trwałą? Jak myślicie, że polecę klasykiem – warto czy nie warto? Moim zdaniem warto, bo coś mi podpowiada, że już niedługo miesięcznic nie będzie, a zamiast nich zaproponują nam jakąś dobrą zabawę, a jeśli nawet nie zabawę to może jakąś publicystykę najwyższej próby, jakieś wykłady lub uczestnictwo w mądrych seminariach, prowadzonych przez specjalistów najwyższej klasy. A może nawet przez jakichś trenerów, jakichś kołczów jak to się teraz modnie określa. Myślicie, że nie może się tak stać? A to czemu? Przecież nie można tak w nieskończoność łazić i łazić każdego 10 dnia miesiąca. Kto to słyszał. W końcu ludzie są poważni, potrzebują jakiegoś dojrzałego i pobudzającego intelekt przekazu. Nabożeństwo zaś to tylko rytuał, nie ma tam nic poza gestem i śpiewem, nie zawsze należycie wykonanym, prawda? Może więc lepiej już te seminaria zrobić albo ruch obywatelski. No, jak do cholery myślicie?!

 

Ja myślę, że za rok mało kto będzie już pamiętał o tym co się stało 10 kwietnia roku 2010. I doprawdy trzeba będzie wzywać do studia eksperta, żeby przypomniał prowadzącemu program publicystyczny dla dorosłych i młodzieży, kto to był Przemysław Gosiewski i czym się zajmował. O Skrzypku zaś będzie się pisać, że to był taki Orban, tyle że nie zdążył wprowadzić swoich pomysłów w życie, co może nie wyszło nam nawet na złe.

 

Że co? Że niemożliwe? Aha, poczekajcie na kolejne miesięcznice. Zobaczycie ilu ludzi tam przyjdzie.

 

Przy okazji wczorajszego tekstu o czarownikach uświadomiłem sobie, że żadne zło nie przychodzi od razu i nie pokazuje się człowiekowi w jednej sekundzie w całej swojej potworności. Ono zawsze narasta przy milczącej aprobacie tłumów, które wytrenowane przez kołczów, łudzą się, że jeszcze nie teraz, że jeszcze nie trzeba nic robić bo do katastrofy, do tragedii i końca zostało przecież tyle czasu. Po co się denerwować, po co śpiewać i po co się modlić. Po co walczyć wreszcie. Nie ma takiej potrzeby. Wspominane tu przeze mnie średniowieczne królestwo Węgier nie upadło od razu, jego potęga kruszyła się stopniowo i stopniowo było ono rozkładane od wewnątrz. Użyto do tego narzędzi standardowych: demoralizacji, kompromitacji i prowokacji. To są te co zwykle chwyty, na które tak łatwo dajemy się nabierać. Polska nie upadła jednego dnia, trwało to i trwało. I każdy się łudził, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.

 

Podobnie jest z pamięcią. Nie trzeba było schodzić z ulicy, tak jak dziś nie trzeba się zajmować Owsiakiem. O jakiej nędzy przecież to świadczy, o jakim brudzie i biedzie. Na wszystko co zostanie wyprodukowane przez system reagujemy jak prosięta na wiadro z pomyjami i jeszcze niektórzy sobie z tego powodu roszczę jakieś pretensje do orderów i bohaterstwa, albo przynajmniej do uznania. Każda rzecz która powstaje po tej stronie jest w najlepszym razie wyszydzana, a w najgorszym niszczona etapami.

 

Na koniec chciałbym powrócić do pewnej zapomnianej definicji, która pozornie niezwiązana jest z tematem i tym co napisałem powyżej. Ponoć wszelka sztuka jest adoracją stwórcy poprzez stworzenie. Ja nie pamiętam kto to wymyślił, ale nie jest to teraz istotne. Jeśli sobie uświadomimy jak głęboko sięga ta myśl i jak precyzyjnego dokonuje rozróżnienia to doprawdy nie mamy się czego bać. Mamy narzędzie, które przyłożone to każdego, ale to absolutnie każdego zjawiska da nam odpowiedź na to kto jest owego faktu inspiratorem. I już. Nic więcej nie potrzeba.


 

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.

 

Informuję także, że dnia 13 stycznia, w piątek, o 18.00, w Domu Polonii przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbędzie się spotkanie z blogerem coryllusem, autorem licznych książek i publikacji internetowych. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Polityka