coryllus coryllus
2205
BLOG

Melchior Wańkowicz demaskuje żydowski syndykat

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 21

 W czasie piątkowego spotkania powiedziałem między innymi coś takiego – organizacje tajne są ze swej istoty ważniejsze niż jawne. Dziś dodałbym jeszcze, że te tajne organizacje mogą stosunkowo łatwo przenikać struktury organizacji jawnych i mogą także na nie wpływać, o ile oczywiście chcą i o ile im się to opłaca. Bo bywają sytuacje, że nawet próby przekupienia szefów tajnych organizacji i skłonienia ich w ten sposób by zajęli się strukturami jawnymi nie przynoszą efektu. Dzieje się tak wtedy kiedy jawne organizacje o strukturze piramidalnej są słabe i skazane na zagładę, ale uczestniczący w nich ludzie nie mają tej świadomości. Ci zaś, którzy ją mają próbują porozumiewać się ze światem prawdziwym, by świat ten pomógł im zachować stanowiska dyrektorów departamentów i ministrów. Czasem się udaje, jeśli panowie ci zgłoszą się do organizacji tajnych w stosownym czasie. Częściej jednak, pewni siebie i nadęci, przesypiają ten moment, a potem jest już za późno.

 

Idźmy jednak do tego Wańkowicza. Pan Melchior wymyślił pojęcie „chciejstwa” i jak to się zdarza wielu autorom celnych konceptów był najjaskrawszym przykładem tegoż. Oczywiście sam u siebie chciejstwa nie dostrzegał, widział je w innych. Jego zaś chciejstwo polegało na tym iż wierzył, że na obszarach zróżnicowanych kulturowo, na obszarach dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, grupka znienawidzonych powszechnie i wyszydzanych urzędników z Warszawy i Wilna, którzy w dodatku nie starają się nawet zrozumieć lokalnej specyfiki i lokalnych praw, może zbudować nowoczesne państwo, w którym żyć będą szczęśliwi ludzie. Złudzenia te stymulował sobie Melchior Wańkowicz honorariami za teksty oraz pensją miesięczną, bardzo wysoką, którą pobierał z kasy państwa. Zmagania związane z tworzeniem tego państwa opisywał w swoich, po większej części wymyślonych reportażach, których mamy całe tomy. Książki te stanowiły dla wielu Polaków treść życia przez lata, albowiem nic tak nie działa na na wyobraźnię szlachetnych i wykształconych humanistycznie rodaków jak elegancko podany fałsz. Dadzą się tym uwieść i będą tego bronić do ostatniego tchu. Bo sami chcieliby być tymi urzędnikami budującymi świetlaną przyszłość. I w snach nawet ją budują, niektórzy do dziś i za skarby świata nie chcą by ich z tego snu zbudzono.

 

W zbiorze reportaży „Od Stołpców po Kair” opisuje Melchior Wańkowicz – jak to on zwykle, z drugiej ręki – taką oto historię: pewien urzędnik państwowy w Pińsku zauważył w pewien deszczowy czwartek siedzącego pod cerkwią dziada. Wiedząc, że wśród żebraków istnieje sztywna hierarchia, którą ona sam traktował z przymrużeniem oka i lekceważąco, był wszak urzędnikiem, zatrzymał się przy świątyni, wysiadł z bryczki, podszedł do żebraka i zapytał go: czy ty jesteś did, czy prydidok. Co można przetłumaczyć, ale nie trzeba bo i tak wszyscy rozumieją. Żebrak powiedział, że jest jedynie prydidok, bo „did u sabora siadzit”. - A czemu ty tu siedzisz w deszcz i do tego w czwartek? - indagował dalej urzędnik. - Bo Żyd jeździ po mieście i sprawdza czy siedzimy – odpowiada żebrak. Słysząc te słowa urzędnik roześmiał się – a cóż ciebie Żyd obchodzi!? - zawołał. Poklepał żebraka po ramieniu i nie mogąc się nadziwić jego głupocie odjechał pełnić swoje obowiązki.

 

Mamy tutaj proszę państwa dwie postawy, które nigdy nie zostały omówione w żadnym opracowaniu dzieł pana Melchiora i nigdy nie będą omówione. Oto mamy świadomego swoich obowiązków realistę, który wie z jakiego piece chleb zjada i doskonale orientuje się w rzeczywistych hierarchiach tego świata. I mamy zupełnie oczadziałego fantastę, który w dodatku przekonany jest, że ma władzę. To jest wielki dramat, nie wiem czy Państwo go dostrzegacie. Ten urzędnik naprawdę niczego nie rozumie, a co gorsza niczego nie rozumie także Melchior Wańkowicz. I to już jest tragedia. Bo jak pamiętamy pan Melchior uważany jest za kogoś w rodzaju guru, przez długi czas zaś ogłaszany był najwybitniejszym pisarzem Polski powojennej. Zdetronizował go dopiero Kapuściński.

 

Pomyślmy teraz jak w sytuacji pana Melchiora i tego urzędnika zachowali by się przedstawiciele aparatu państwowego rosyjskiego, niemieckiego lub brytyjskiego. Obstawiam taką wersję: urzędnik jednego z tych państw, słysząc od siedzącego pod świątynią żebraka, że na terenie mu podlegającym istnieje przestępczy syndykat ściągający haracze oparty w dodatku o hermetyczną diasporę, do której nie można wprowadzić kapusiów, chciałby się zapewne dowiedzieć jakie są relacje pomiędzy tym syndykatem, a miejscową policją. Ściągnąłby dla zbadania tej sprawy ze stolicy swojego kolegę pracującego w MSW, który jadąc na kresy zabrałby ze sobą obszerne dossier miejscowego szefa policji. Potem obaj panowie zamknęli by się razem z tym szefem gdzieś w małym pomieszczeniu lub pojechali na wycieczkę do lasu. Kiedy okazałoby się, że nic nie wie on o żadnym syndykacie, dostałby po prostu wymówienie, a na jego miejsce powołano by kogoś bardziej świadomego swoich obowiązków. Jeśli okazałoby się, że pan ten na dźwięk słowa syndykat zaczyna się głupio uśmiechać i robić miny, jeden z interlokutorów przystawił by mu rewolwer do ucha i przekonał do natychmiastowego przekazania księgowości związanej z haraczami jakie syndykat wpłaca do jego kieszeni. Potem, po sprawdzeniu wpływów i lokat, wszyscy trzej podzieliliby się dolą, podnosząc ją nieznacznie. Owo podniesienie dokonałoby się wskutek serii policyjnych nalotów na lokale syndykatu,w trakcie których zginęliby niektórzy jego członkowie, ale tacy całkiem nie ważni.

 

Jeśli zaś okazałoby się, że pan komendant lokalnej policji na dźwięk słowa syndykat zaczyna drżeć jak osika i przewracać oczami, bo sam – miast haracze pobierać – wpłaca je do kasy syndykatu, nie tylko by go zwolniono, ale także aresztowano. Następnie, w porozumieniu z miejscowym dowódcą KOP, najbliższej jednostki wojskowej i nowym komendantem policji dokonano by nie tylko nalotu na lokale, ale także kilku ewidentnych egzekucji wpływowych członków syndykatu. Akcja trwała by do chwili, kiedy na biurku ministra spraw wewnętrznych w stolicy, świeżo upieczonego arystokraty z pięknym herbem i odpowiednim nazwiskiem nie zadzwoniłby telefon. Rozmowa międzynarodowa, z Berlina. Głos w słuchawce zaś, na 99 procent kobiecy, zaproponował by panu ministrowi spotkanie z dawno nie widzianym przyjacielem z lat studenckich.

 

Żaden z tych scenariuszy nie przyszedł do głowy Melchiorowi Wańkowiczowi, ani nikomu z urzędników II RP. Jednym człowiekiem, który myślał takimi – jakże słusznymi i trzymającymi się realiów kategoriami – był Sergiusz Piasecki. On jednak był tylko literatem, w dodatku narkomanem i byłym więźniem. Kto by go tam słuchał.

 

Żeby nie było, ja tu nic nie zmyślam, opisana sytuacja naprawdę znajduje się w zbiorze reportaży Melchiora Wańkowicza pod tytułem „Od Stołpców po Kair”, fakt zaś że nikt na nią nie zwraca uwagi świadczy o nas wszystkich jak najgorzej. Nawet jeśli nie jesteśmy w oczach tych, którzy tę książkę czytają ze zrozumieniem głupkami, to na pewno jesteśmy tchórzami.

 

Pan Melchior zostawił Pińsk, jego cerkwie, kościoły i sobory i pojechał dalej na kresy, po to by piórem i intelektem zwalczać jedyną polską organizację hermetyczną i dla wielu pół-tajną, która mogła kraj uratować i utrzymać go w całości – polskie ziemiaństwo. Taki był cel istotny działalności urzędników i pisarzy II RP. Postępowi chwała.

 

A dziś wieczorem mamy w tutejszej telewizji niezwykłego gościa. Nazywa się Lejb Fogelman. I nie wiem tylko, który z prowadzących program redaktorów to did, a który prydidok. A wy? Jak myślicie?

 

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.

 

Informuję również, że 2 lutego w muzeum Kraszewskiego w Poznaniu odbędzie się wieczór autorski blogera coryllusa, a on sam będzie obecny na Poznańskich Targach Książki dla Dzieci i Młodzieży odbywających się w dniach 3-5 lutego w Poznaniu. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Polityka