Większość rzeczy ocenia się z perspektywy czasu. To co kilka dni temu było dramatem, dzisiaj może wywoływać co najwyżej nieprzyjemny dreszczyk. Dlatego ważne jest dbanie o odpowiednie gospodarowanie zasobami energetycznymi. Dzisiaj, gdy już mogę powiedzieć, że czuję się dobrze, mam wreszcie ochotę coś robić. Przez 12 dni nie robiłam praktycznie nic. Moją największą aktywnością było wyjęcie naczyń ze zmywarki. Presja otoczenia jednak była. Codzienne zachęcanie do produktywnego wykorzystania czasu, który teraz mam, czy samorozwoju. A mi się nic nie chciało.
I dzisiaj widzę, że te 12 dni nicnierobienia to był najlepiej wykorzystany czas. Czysty umysł i leniwe ciało lepiej poradziło sobie z chorobą. Wiedziałam, że przyjdzie w końcu dzień, że wstanę i mi się zachce :)
Co by mi dało zmuszanie się do aktywności, na które wcale nie miałam ochoty? Dziwi mnie jak wiele osób za udany dzień uważa tylko taki, w którym zrealizowana została lista zadań sporządzona wieczorem podczas coraz popularniejszej medytacji wdzięczności. Jest to fajne, ale jeszcze fajniejsze jest nie zmuszać się do niczego. Jeśli nie masz ochoty dzisiaj sprzątać - nie rób tego. Z pewnością jutro zrobisz to lepiej.