Marcin Wolski Marcin Wolski
772
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek czternasty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 0

Gotowość do zwierzeń opuściła Kasandrę w momencie, w którym Barczewski wysiadł z autobusu. Nie mogła mu opowiedzieć dwóch ostatnich incydentów, nie wspominając wszystkiego, co było przedtem. A może słuchając opowieści o diable i aniele, którzy nieoczekiwanie zagościli w Warszawie i postanowili wmieszać się do polityki, uznałby ją za wariatkę.

Jej dar, a może przekleństwo, był szczególny. Tylko w literaturze fantastycznej można było natrafić na osoby zdolne tak jak ona, przewidywać przyszłość lub kontaktować się z istotami pochodzącymi z innych wymiarów. Oczywiście nie zawsze i nie na każde zawołanie. Potrzebny był stan szczególnej wrażliwości, zmęczenia, podniecenie lub osłabienie wynikające z damskiej przypadłości. Zresztą Kasia nie eksperymentowała ze swoją mocą, traktowała ją jako dopust boży, tak samo jak w przypadku ostrzegawczych sygnałów, które rozległy się w jej mózgu, nakazując opuścić tramwaj, który trzy minuty potem uległ katastrofie.

Nie lubiła chodzić do szpitala, bo obserwując pacjentów, rozpoznawała natychmiast, kto przeżyje, a kto nie. Między innymi dlatego, mimo nalegań ojca, nie wybrała się na medycynę. Co gorsza, podobnie jak u legendarnej Kasandry jej dar sprzęgnięty był z przekleństwem – nikt nie wierzył jej proroctwom.

Nigdy nie udało jej się zapobiec żadnej katastrofie. Stryj Eugeniusz przestrzegany przed siadaniem do wozu po jednym kieliszku roześmiał się jej w głos. Podobnie zlekceważył prośbę, żeby przynajmniej nie jechał Wisłostradą, a jeśli nawet będzie jechał, nie zwracał uwagi na psy wpadające pod koła...

Źle zrobił. Dziesięć minut później, próbując ominąć niedużego spaniela, wpadł na chodnik, zabił dwójkę warszawiaków czekających na autobus, a na koniec sam roztrzaskał się o drzewo. Nie zapiął nawet pasów...

Niezwykła umiejętność pozwalała również Kasandrze bezbłędnie odróżniać ludzi dobrych od złych, choć przeważnie miała do czynienia z mieszankami, w których to jedno, to drugie brało górę. Co jednak skłaniało ją do znacznej ostrożności.

Swe umiejętności wykorzystywała właściwie w jednym celu. Do rozmów z matką. Od swej śmierci Olimpia śniła się córce często. Chociaż czy to były sny? Przeważnie zjawiała się pod osłoną ciemności koło jej łóżka, wysłuchiwała jej zwierzeń, udzielała też porad, czasem niezwykle konkretnych, na przykład wówczas, gdy ktoś z rodzeństwa był chory. Potrafiła podać numer telefonu lekarza albo wspomnieć o starym notesie, w którym został zapisany. Nigdy nie pozwoliła się dotknąć ani nawet zobaczyć, ale bywało, że pozostawał po niej charakterystyczny zapach ulubionych perfum, wgniecenie na pościeli albo potrącona szklanka, z której wylała się woda.

Oczywiście zaraz po poznaniu Kamila zapytała matki o opinię na jego temat.

– Fajny, ale wymaga ogromnej pracy niczym zapuszczony ogród – poradziła Olimpia.

– Powinnam mu powiedzieć o naszych rozmowach?

– Ja bym nie ryzykowała.

*

– Chciałaś mi powiedzieć coś ważnego? – zapytał Kamil, wysiadając z autobusu.

– Tak. Że nie widzieliśmy się od całych sześciu godzin – odparła.

 

 

Opóźnienie dzisiejszego odcinka wynika z problemów sieciowych.

Na następny odcinek zapraszamy w poniedziałek o godzinie 17.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka