Marcin Wolski Marcin Wolski
756
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek trzydziesty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 2

 

O kłopotach z mężem ekstremistą postanowiła szybko zapomnieć, i zapomniała.

Kiedy przyjeżdżał z pielgrzymkami papież, nie włączała telewizora. Przestała się spotykać ze swoimi koleżankami ze szkoły średniej i uniwerku, które popadły w dewocyjno-patriotyczną histerię, koczując w kościelnej kruchcie lub roznosząc ulotki. Mimo to dało się egzystować. Choć wkrótce zaczęło to być życie na huśtawce.

Spore zaniepokojenie przyniósł schyłek lata 1988, nowe strajki zda się spacyfikowanych proletariuszy i nieoczekiwane spotkania generała Kiszonki z „prywatnym obywatelem” Lwem Szwendałą. Uspokoiła ją jednak wypowiedź premiera Mieczysława Krabika o tym, że ważniejszy od stołu graniastego będzie suto zastawiony. Starała się nie zastanawiać, skąd taka zastawa miałaby się wziąć.

Miała nadzieję, że matka partia wykonuje kolejny ruch mający na celu wyrolowanie buntowniczej garstki. I czekała, kiedy nastąpi po raz kolejny normalizacja. Tym razem jednak szło coraz gorzej. Telewizyjny pojedynek Szwendała – Słodzik wygrał nielegalny przewodniczący nieistniejącego związku, a towarzysz Fredzio dał się wypunktować jak amator. A potem przestała cokolwiek rozumieć – Karuzelski z Kiszonką i generałem Łysickim, grożąc dymisjami, wymusili na partii zgodę na rozmowy przy Graniastym Stole. Następnie na tymże stole, a być może pod nim, ofiarowali opozycji więcej, niż ta chciała prosić. Wreszcie zorganizowali wybory tylko po to, żeby je przegrać.

Jak to było możliwe? Od studiów kołatała jej w głowie formuła: „Ten wygrywa wybory, kto je organizuje”. W takim razie, co tu się stało?

Co gorsza, koszmar trwał. Z jakiego powodu nie skorzystano z doświadczeń towarzyszy chińskich, którzy tego samego dnia 4 czerwca na Placu Niebiańskiego Spokoju pokazali, jak proletariat może dostać w dupę od dyktatury proletariatu. Zlekceważono pełen troski głos komunistów rumuńskich oferujących bratnią pomoc...? Czyżby chodziło o wciągnięcie wroga w aż tak głęboko zastawioną pułapkę?

Nadzieje, że wszystko się uspokoi, cofnie, że generał prezydent odwróci bieg wydarzeń, a dopilnują tego ministrowie Kiszonka i Łysicki, trzymając Małopolskiego za uszy i kieszenie, runęły z łomotem większym niż ten wywołany przez upadek Małopolskiego z mównicy.

– Koniec świata! – powiedziała sobie Amelia Barczewska, pierwszy raz w życiu żałując, że komuniści nie mają swoich świętych od spraw beznadziejnych, do których mogliby się przynajmniej pomodlić.

Co gorsza, planowany przez towarzyszy odwrót na z góry upatrzone pozycje z dnia na dzień zmieniał się w coraz bardziej bezładną ucieczkę.

Ekstrema pędziła partię z zakładów pracy, brakowało też politycznego centrum zdecydowanie wydającego polecenia, jakim zawsze był komitet centralny. Pod bokiem Krabika, który został pierwszym sekretarzem, wyrastały jakieś ruchy „8 lipca” czy „4 sierpnia”. Partyjny dziennik „Ambona Ludu” stracił charakter busoli – jednego dnia pisała ofensywne teksty o dynamicznym działaczu z Żyrardowa Leszku Killerze, drugiego dnia pozwalała sobie na publikację w tonie oportunistycznego rewizjonizmu, tym sposobem prezentując się jako organ w stanie zwisu. Zwołano wprawdzie zjazd partii, który mógłby co nieco uporządkować, ale dopiero na koniec stycznia. Kto mógł przewidzieć, co wydarzy się do tego czasu?

Nic dziwnego, że kiedy na łamach „Sołdata Swobody” ukazał się artykuł o zbrodni pod Smoleńskiem oskarżający o ten czyn kierownictwo Związku Radzieckiego i doniosło o tym radio w porannym przeglądzie prasy, pani Amelia przeżywająca akurat alkoholową trzydniówkę zaczęła krzyczeć i tłuc talerze.

– A mama myślała do tej pory, że zrobili to Niemcy? – pozwolił sobie na ironię Kamil.

– Oczywiście! – wrzasnęła Amelia, szukając w szafce zachomikowanej butelki.

– Tego mamusia poszukuje? – zakręcił w ręku flaszką. A potem przechylił ją i wylał całą zawartość do zlewu.

Temat picia podobnie jak rozmowy na tematy polityczne jak dotąd w domu Barczewskich obarczone były tabu. Amelia przyznawała się do popijania, ale gwałtownie protestowała, gdy ktokolwiek usiłował ją nazywać alkoholiczką. Kamil uznał, że trzeba z tym skończyć. Z upojeniem oraz ideologicznym zaczadzeniem.

Naraz wszystkie nauki dziadka, wszystkie argumenty poznane w trakcie zajęć na uniwersytecie uformowały się w szyki, które ruszyły z jego ust niczym żołnierze września maszerujący czwórkami. I walił ją tymi argumentami, nie dając dojść do słowa. Przytaczał cyfry, konkrety, chodząc wokół stołu. Amelia, która z każdym zdaniem kurczyła się coraz bardziej, za kolejnym okrążeniem opadła całkiem z sił, i posuwała się za nim na czworakach, żebrząc o gram alkoholu. Nie dał jej. Wylał kolejną butelkę. Zadzwonił po lekarza.

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 17.30. Książka jest dostępna w sprzedaży od września.

\

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka