Czansi Ogrodnik Czansi Ogrodnik
174
BLOG

Kamienicznik influencer

Czansi Ogrodnik Czansi Ogrodnik Polityka Obserwuj notkę 3

Kamienicznicy dziś w białych rękawiczkach, zupełnie bez fizycznej przemocy, dalej przejmują na własność w sposób oszukańczy cudze nieruchomości. Poniżej przedstawiam kilka ich sposobów na pozbawianie ofiar majątków.

1. Na wiarę.
Po darmowych jadłodajniach w G. błąkał się między 2013 a 2018  rokiem „zakonnik Michał”. Podawał się za byłego zakonnika Michalitów. Całkowicie łysy, lat około 65-70, ubrany skromnie, zwykle w garnitury z darów, na chudym torsie miał wyeksponowany duży krzyż. Chodził często ubrany na czarno lub szaro, miał teczkę z błyszczącymi klamrami. Korzystał z darmowych stołówek, bo tam wybierał sobie ofiary do łowów – starsze już, pobożne emerytki, posiadające dom lub mieszkanie w mieście, których nie było z emerytur, po zakupie leków i dokonaniu opłat, stać na zakup jedzenia. Przychodziły więc do darmowych jadłodajni. Bowiem w ich samotności zjedzenie obiadu w towarzystwie bezdomnych i rozmowy z siostrami zakonnymi dawały im także poczucie bycia we wspólnocie. Nieodwiedzane lub zapomniane przez dzieci, wiodły skromne życie. Dopóki Michał „Michalita” nie wziął ich na swój celownik. Najpierw „zajął się” 65-letnią panią z dużego osiedla wieżowców. Usiadł przy niej na obiedzie, zamachał krzyżem, zaczął rozmowę. Poskarżył się na swoje życie, z teczki wyjął, jakżeby inny, modlitewnik zakonny, zaznaczył, że jest pobożny, ma swoje mieszkanie, emeryturę, ale nie ma do kogo buzi otworzyć. Emerytka już w rozmowie połknęła jego żal w całości i zaprosiła po kilku obiadach u sióstr do swojego mieszkania. Nie minęło pół roku przestała przychodzić do zakonnic na obiady. Widziano ją na mieście z Michałem „zakonnikiem”. Podobno byli zaręczeni. Potem wzięli ślub. I nagle zmarła, tuż po ślubie, szybko wypełniono kartę zgonu. „Michalita” stał się jedynym właścicielem mieszkania. W ten sposób „Michalita” wykończył życiowo i finansowo kilka emerytek. Stał się bogaty, gdy sprzedał wszystkie, tak zdobyte, mieszkania i przeniósł się na drugi koniec Polski. Niestety nie po to, by kupić sobie jakieś lokum. Ścieżkę życia, podlaną nienasyceniem bogactwa, zaczął w innym miejscu prowadzić, jakże podobną do tej w G. Znowu kilka emerytek straci swoje mieszkania i życie. Podobno „Michalita” ów jest nie do wykrycia, dopóki komuś nie spodoba się jego sposób na gromadzenie majątku, w ogólnie ludzkiej znieczulicy.

2. Na imprezę
Krzysztof z ulicy gen. Kutrzeby w G., rencista, 60-latek, donosiciel (zwykle donosił temu, kto więcej zapłaci, policji nie lubił) trudnił się zdobywaniem wartości głosowych od wskazanych mu przez płacącego osób. Zwykle dopadał obiekty w ich mieszkaniach lub popularnej restauracji dla żuli. Nosił ze sobą całkiem niewidoczny, bo w komórce, dyktafon, który zaczynał nagrywanie po podaniu głosowo hasła. Telefon był niepozorny, stary, babciny wręcz, ale miał wiele giga pamięci. Ów Krzysztof bardzo lubił alkohol. I przy alkoholu prowadząc rozmowy z potencjalnymi ofiarami dowiadywał się, po obaleniu co najmniej półlitrówki w ich towarzystwie, imienia ofiary, jej nazwiska, peselu, adresu. Nagrywał bełkot podlany alkoholem, w sytuacjach toaletowych lub w pieleszach przy końcu grillowania na działkach. Czasami wspomagał ofiarę pytaniami. Potem na adres ofiary przychodziły zawiadomienia o zakupie garnków z prezentacji, kołder owczych, czy innych drogich rzeczy od firm organizujących zloty emerytów w celu sprzedania im różnych przedmiotów, niekoniecznie wartościowych – za wysoką cenę. Ofiara na prezentacjach nie była i niczego nie kupowała. Listy z jej skrzynki listowej wyjmował złodziejskim sposobem Krzyś, przejmował więc korespondencję bankową, za garnki uiszczał tylko pierwszą ratę, emeryci i emerytki zostawali z płatnościami i komornikiem. Raz Krzyś spróbował nocować u kobiety – emerytki, która przychodziła na obiady do zakonnic, a na mieście zbierała butelki. Po tygodniu sprowadzania „kolegów” przez onego Krzysia wyrzuciła nieroba, czekającego na zrobienie mu nawet herbaty, na zbity pysk za płot. Potem żaliła się siostrom zakonnym, że włamywał się jej do domu, gdy była w mieście, elegancik. Czarne buty, golfy, marynarki, sprane, ale dobrego gatunku. Lubił żyć za cudze, a w swoim mieszkaniu gromadzić dobra kupione na wyłudzone dane osobowe i kradzione w czasie libacji alkoholowych dowody osobiste. I byłoby wszystko grało jak do tej pory imprezowo, gdyby Krzyś nie pomylił się w łupieniu. Czy zostanie skazany, nie wiadomo.

3. Na komornika
W S. żyje sobie „doradca i właściciel biura nieruchomości”. Ten „biznesmen” działa na rynku nieruchomości skupując na licytacjach nieruchomości za bezcen, czasami jako jedyny licytant. Doszedł do ogromnego majątku, ukrywanego skrzętnie na nazwiskach innych ludzi. Otóż najpierw po przyjeździe do S. przed założeniem jeżdżącego biura zorientował się kto w S. jest najważniejszy, jakie panują układy. Sprzyjał mu szczególnie dawny burmistrz Marek S. podając w zaciszach restauracji dane atrakcyjnych do kupienia od gminy nieruchomości, dane które były poufne, za „drobne” kwoty, co łaska pod stołem. Wziął „doradca” jako konkubinę zajętą zawodowo strażaczkę, zrobił jej dwójkę dzieci i często na długie okresy „zapracowany” zostawiał z rodziną samopas. Strażaczka jest osobą niezwykle kompetentną, pracowała wcześniej w banku przy przelewach, zna systemy bankowe, zna systemy wczesnego ostrzegania straży. I ona akurat w tym procederze prowadzonym szeroko przez konkubenta jest nic niewinna, bo nie wie jak i dlaczego konkubent dobra gromadzi. W domu rozrzutny nie jest, ogląda każdą złotówkę przed zakupami, sknera z wężem w kieszeni dość mikrym.
Ów doradca nieruchomości zaoferował jednemu z komorników w S., że tanio wynajmie mu duże powierzchnie biurowe, w nieruchomości-budynku, który niedawno kupił do remontu i wyremontował. Zrobił tak dlatego, że zwykle umykały mu w licytacjach nieruchomości najlepsze kąski, a chciał mieć szybciej niż inni wiedzę o zajęciach komorniczych najstarszego stażem komornika w S. Komornik przeniósł się do skromnej siedziby niedaleko dużego dyskontu spożywczego. W biurach komorniczych jest jedna kamera przy blatach, do głównego wejścia oprócz komornika i jego zaufanego pracownika, klucze ma także „doradca” nieruchomości, właściciel budynku (w razie pożaru). Ów „doradca” nosi ze sobą, zwykle w kieszeniach spodni lub kurtki małe sprytne, elektroniczne urządzenie do zaburzania obrazu z kamer. Ma też w kieszeniach, podobne do pilota samochodowego drogich aut, urządzenie, które może zablokować bankomat w czasie korzystania z niego przez osobę trzecią, wszelkie czytniki kart płatniczych, czy kasy sklepowe. Po naciśnięciu guziczka blokuje wybranej osobie, czasem dla zabawy lub ze złości, bankomat lub czytnik, albo samą kartę płatniczą. Ale nie o tym chciałem tu pisać. Z wyglądu to przecież normalny człowiek, gówno tylko w głowie mu siedzi.

Owe indywiduum najpierw podczas nieobecności komornika i jego pracowników, zwykle w piątek lub niedzielę w nocy, wyłączało alarm i kamerę, wchodziło do pomieszczeń biurowych. Czytało dokumenty komornicze wybranych zadłużonych, kopiowało, przeglądało i wychodziło, znowu załadowując kamery oraz system alarmowy.
Zachodzi logiczne pytanie, czy mógłby to robić ów „doradca” bez pozyskania wcześniej informacji od innych osób o zaległościach na nieruchomościach? Na początku interesowały go tylko pojedyncze osoby będące właścicielami powierzchni magazynowych i biurowych w atrakcyjnych lokalizacjach. Potem zaczęli go interesować frankowicze mający problemy z kredytami. Cel był zawsze jeden – tanio kupić, wyremontować – drogo sprzedać. Zysk dla siebie, drobne tantiemy dla słupa.
Ponieważ ten „doradca” nieruchomościowy parał się też w rozlicznych swoich firmach ochroną osób i mienia jako ich właściciel lub udziałowiec, często zawierał „na obiektach” znajomości ze wszelkiej maści ochroniarzami. Raz przypadkowo natknął się na Sławomira Z., byłego policjanta, ochroniarza w jednej z instytucji wymiaru sprawiedliwości. Tenże miał córkę, która zaczęła pracować u komornika, którym był zainteresowany „doradca nieruchomościowy”. Córka owa, po upływie okresu próbnego zaczęła pracować u komornika na stałe. Dzięki powiązaniom ojca z doradcą, a własnych z komornikiem, który nie podpisywał z pracownikami umów lojalnościowych, córka owa często „doradcy” służyła poufną informacją. „Doradca” wytłumaczył jej jak może omijać sprytne oko kamery u pracodawcy. Ochroniarzowi zaczęło z tego powodu majątku i możliwości przybywać, a „doradca” - były funkcjonariusz SB, uzyskiwał informacje o planowanych licytacjach zanim jeszcze ujrzały światło dzienne tablic ogłoszeniowych. Jeśli jakaś mu odpowiadała doprowadzał do tego, że informacja publiczna o licytacji nie pojawiała się w ogóle (zdejmowana przez zaangażowanego kolegę lub jego córkę) albo pojawiała się w dniu licytacji, gdy komornik zauważył jej brak. Zwykle wtedy „doradca” wysyłał słupa, który był jedynym licytującym i kupował nieruchomość za cenę wywołania (2/5 wartości rynkowej). Kiedy nieruchomość ulegała wizualnej poprawie szła pod młotek i przynosiła „doradcy” znaczny dochód, który czasem rozpływał się na lewych fakturach jego kilkudziesięciu spółek, a fizycznie lądował, najpierw w kieszeni „doradcy”, a potem na którymś jego koncie w raju podatkowym.
Przy szczególnie zadłużonych opornych właścicielach mieszkań „doradca” stosował inne metody w porozumieniu z kolegą z „komunalki”. Kolega ten zaangażowany również w remonty, ale mieszkań komunalnych, miał wiedzę o większości mieszkańców osiedli, którzy byli właścicielami. Wiedział od sąsiadów, kto co kiedy i za ile kupił oraz czy ma kredyt lub problemy z jego spłacalnością.

Wtedy interesowały „doradcę” nieruchomości przylegające do obiektów użyteczności publicznej lub urzędów, czy też leżące w centrum. Najlepiej takie, które miały kilka wyjść lub można było z nich przejść do innej nieruchomości bez wychodzenia z budynku.
We wskazanych lokalizacjach w wejściu do klatek schodowych kolega „doradcy” montował specjalne (tanie) metalowe drzwi, których zamek można było otworzyć bez klucza, o czym nie wiedzieli mieszkańcy w tej klatce schodowej. „Doradca” miał przy sobie drugiego pilocika do otwierania tych drzwi (i zamka w nich) zdalnie. Mógł dzięki temu bez zauważenia wchodzić do mieszkań w tej klatce schodowej, bo oprócz pilocika  miał także mechaniczne wytrychy otwierające nawet antywłamaniowe drzwi. Gdy był szczególnie zainteresowany jakimś mieszkaniem dodawał w drzwiach wyjściowych klatki schodowej mechanizm rejestrujący wejścia z kluczy specjalnie oznaczonych. Ofierze albo klucze oryginalne do klatki i mieszkania kradziono, albo gdy była zajęta „kradziono na chwilę” do dorobienia i lokowano w pęku kluczy do wejścia na klatkę,by rejestrował się przez mechanizm w drzwiach. Dzięki temu „doradca” mógł swobodnie przemieszczać się po obiektach, które chciał kupić na licytacji, ale także wchodzić do nich, korzystać z urządzeń i dogodności bycia niezauważonym. Szperał wtedy w dokumentach, niektóre kradł, niektóre podmieniał. Dzięki tym udogodnieniom w drzwiach wiedział kiedy ofiara wchodzi do mieszkania, a kiedy z niego wychodzi, wszystko rejestrowało mu się w smartfonie. Pomysł ten na lokalizację wybranych właścicieli mieszkań wziął z aktualnych projektów elektronicznych „inteligentnych domów”.
To jednak w tym zaborze cudzego mienia powodującym dla właścicieli niechciane skutki nie wszystko. „Doradca” w swym poczuciu bezkarności poprosił o przysługę córkę kolegi ochroniarza, by w danej księdze wieczystej wymienili pewne dokumenty na inne. W niedzielę, córka odwiedziła, jak gdyby nigdy nic, ojca ochroniarza na dyżurze, ot przyniosła mu obiad. Niemniej jednak w czasie, gdy już byli w środku obiekt zaczął mieć problemy z prądem, systemem alarmowym, a dostęp do kluczy wszystkich pomieszczeń budynku w pokoju ochrony był nieograniczony. Obraz z kamer elektroniczny, po fakcie wejścia do jednego z wydziałów z dokumentacjami nieruchomości, został odpowiednio podrasowany na inny. Komu wtedy w księdze wieczystej, jakiej starej, samotnej babci zmieniono obiektywny stan rzeczy na złodziejski, nie wiadomo. Dziś wiadomo, że „doradca” stał się właścicielem kolejnego mieszkania kolejnej umarłej staruszki. Bogacz z cudzego.

4. Na kontrolę w MZK
Pewien kanar w G. lubiący skórzane lub rybackie kamizelki pasjami kontrolował delikwentów w autobusach i tramwajach z obiektem aparatu telefonicznego wystającym z kieszonki koszuli na piersi lub wystającym z kamizelki. Kiedy dopadał osobę wyglądającą na pracującą rejestrował dane, które ta osoba podawała mu nie mając dowodu osobistego. Nie wzywał wtedy policji, często znał osoby, które kontrolował, ale one nie znały jego lub go nie kojarzyły. Potem tych danych używał, by wyłudzać na te osoby pożyczki w bankach. Dla większej atrakcyjności i ukrycia swojego procederu w trakcie rozmowy telefonicznej z bankiem odtwarzał z dyktafonu telefonu dane osoby okradanej. Gdy nie mógł pozyskać danych od upatrzonej osoby w czasie kontroli biletów, pojawiał się u niej w mieszkaniu lub domu jako agent ubezpieczeniowy. Podpisaną umowę przekazywał koledze- emerytowi policyjnemu, który zawodowo parał się ubezpieczeniami osobowymi i majątkowymi. Byli do siebie bardzo podobni, ofiara mogła nie tego nie skojarzyć ze szczegółów.
Kanar ten najczęściej dopożyczał dla siebie znaczne kwoty na dane osób już zadłużonych, mających zajęcia komornicze, by kolejny „złodziejski” dług mógł się ukryć w tłumie innych długów i być skonsumowany przez wierzyciela przy licytacji mieszkania., czy licytacji domu ofiary.
Nasuwa się po łącznym ujęciu tych sposobów na kradzież mieszkań przez kamieniczników wniosek, że mogą to być osoby, które doskonale znają system bankowy, komorniczy i dokonują kradzieży, oszustw przy tym i wyłudzeń niemal w białych rękawiczkach. Muszą to być też osoby, które znają system pracy policji i częste niewykrycia takiego modus operandi, przy mało wiarygodnych świadkach lub ofiarach tychże.
Może to też jedna grupa osób działająca wspólnie.
Warto się nimi zainteresować, statystyka policyjna napuchnie od wykryć i skazań.

Jest to kolejny artykuł oparty na faktach, napisany ku przestrodze przed elektroniczną bezwolnością ludzi.

Czytam, oglądam, wnioskuję. Lubię fakty, kieruję się zasadą słuszności. Being There.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka